Artykuły

Wydrwione konwencje

Podczas gdy Teatr "Wybrzeże" uczestniczył w Panoramie Trzydziesto­lecia w Warszawie, w jego sali na Targu Węglowym w Gdańsku wy­stępował gościnnie (w dniach 18-21 kwietnia) warszawski Teatr Drama­tyczny. Goście pokazali "Na czwo­rakach" Tadeusza Różewicza w re­żyserii Jerzego Jarockiego.

Dobrze się stało, że szersza pub­liczność mogła obejrzeć to słynne już przedstawienie. Ogromny aplauz, jaki widownia zgotowała warszaw­skim aktorom, tłumy przed kasami, mogą być jednym z argumentów na rzecz rozszerzenia tego rodzaju arty­stycznej wymiany. Sukces Teatru Dramatycznego świadczy o żywym zainteresowaniu publiczności Trójmiasta dobrym te­atrem. Przy tym nasi widzowie mog­li zobaczyć przedstawienie firmowa­ne przez Jerzego Jarockiego, jedną z największych osobowości naszego współczesnego teatru. Świadomy mi­łośnik teatru, który chce mieć wyob­rażenie o całokształcie naszego ży­cia teatralnego, powinien mieć możli­wość zobaczenia niektórych przynaj­mniej przedstawień tego reżysera. A ta okazja była tym większa, że dla wielu widzów Trójmiasta jedyna; Jarocki nigdy dotąd w Teatrze "Wy­brzeże" nie reżyserował. Jarocki nie naśladuje rzeczywisto­ści, stwarza własną - sceniczną. Nie posługuje się imitowaniem ży­cia, ale też nie jest jego celem malowniczość, "dziwność" scenicznej wizji. Środkami arealistycznymi two­rzy obraz oznaczający ideę, czy sy­tuację. Ten znak sceniczny działa tym silniej, że nie jest jednoznaczny. Angażuje wyobraźnię, zmusza do roz­szyfrowania. Sceny z jego przedsta­wień nie są dosłowne, raczej moż­na mówić w tym wypadku o zna­czeniach symbolicznych.

W "Procesie" według Kafki (poka­zywanym przez krakowski Teatr Stary na tegorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych) stworzył w ten sposób na scenie klimat autor­skiego dzieła. Klimat, który służy już jako podstawa porównań. "Kafkowski" świat, gdzie dominuje za­grożenie nieuchronne, ale niejasne. Gdzie w skład koszmaru wchodzą elementy zwyczajne wprawdzie, ale nie do rozszyfrowania. Gdzie można zgubić się, a raczej być zgubionym, w labiryncie pozornie niezmiennych ulic i przejść, stających się coraz to innym miejscem akcji... W "Na czworakach" ten arealizm w ukazywaniu określonych sytuacji życiowych widoczny jest np. w przeprowadzeniu "romansu" Lauren­tego (Zbigniew Zapasiewicz) i Dzien­nikarki (Mirosława Krajewska). Przedstawienia Jarockiego budowa­ne są z niezwykłą logiką i precy­zją, a świetne aktorstwo zdaje się być w tę precyzję włączone. W przedstawieniu tragikomedii Różewicza są dwie prowadzące role: to Zbigniew Zapasiewicz jako Lauren­ty i Ryszarda Hanin jako Pelasia. Wnętrze, w którym żyje bohater, jest zagracone, "mieszczańskie" ale w rozmiarach monumentalnych. Ru­dera, która spotworniała, aż do rozmiarów muzeum. Laurenty żyje w nim, odgrodzony od świata pluszo­wymi sznurami. Strzeżony - czy też pilnowany? - przez Pelasię. Ta zależ­ność określa jego sytuację. Sławny pisarz, mieszkaniec muzeum, stero­wany przez Pelasię, nie jest prze­cież postacią serio. Tak jak i jego grzechy, tak jak i szatan, który mu się zjawia. Drzwi otwierające się po prawej stronie ukazują czerwoną czeluść. Wybiega z niej tylko mały pude­lek i znika w drzwiach naprzeciw­ko. Po nim przebiega większy, aż wreszcie zjawia się ogromny Pudel, aby przypomnieć winy dzieciństwa. W tej roli Józef Nowak jest szata­nem, który nie tylko przypomina dawne winy, ale także kusi. Cóż, kiedy dla Laurentego nie ma już na­wet potępienia - kiedy decyduje się na podpisanie cyrografu, z jego rę­ki tryska woda, nie krew. Zapasiewicz nie oszczędza swego bohatera, nie cofa się przed śmiesz­nością, czyni go niezdarnym, nie­omal odpychającym. Tym większe­go mistrzostwa wymaga potem przej­ście do tonacji serio. Laurenty grany przez Zapasiewicza przeistacza się w lirycznym monologu; musimy go słuchać, skłonni jesteśmy mu uwie­rzyć. Ale tymczasem Dziennikarka w powolnym tańcu, śpiewając bez słów, wielokrotnie okrąża przestrzeń po­koju. Czy jest to aluzja do greckiego chóru, śpiewów pogrzebowych, czy też ruch jej zakreśla magiczny krąg, linię poza którą bohater przejść nie może? W istocie Laurenty nie umknie przeznaczeniu. A przeznaczeniem bo­hatera tego spektaklu jest nieautentyczność. Wszystko co robi kamienie­je w mit literackiej kawiarni. Nie ma dla niego ucieczki. W świecie gdzie na wszystko jest nazwa, gdzie nic nie budzi zdziwienia (bo "wszy­stko to już było") nie można już nic zrobić naprawdę. I kiedy Laurenty na naszych oczach wciągany zosta­je w górę - zostaje wniebowzięty w oczach zastygłego w podziwie tłumu na scenie, to tylko po to, aby powró­cić jako kukła, sztuczny Ikar z pa­nopticum. Niedookreśloności postaci Laurente­go odpowiada płynność postaci Pelasi. Ryszarda Hanin jest co chwila kim innym: kuchtą, czułą opiekun­ką, kulturalną paniusią, bezwzględną pogromczynią. Jednocześnie ofiarą swego przywiązania i okrutną dozorczynią. Wieloznaczność postaci Pelasi, jej nieustanne przemiany scalone są pewnym rysem wspólnym, świa­domą sztucznością. "Ludowość" ję­zyka i manier Pelasi jest zamierzo­na, przybrana. W scenie "ujarzmia­nia" ma władczą, zamkniętą twarz, ale pełzającemu wokół niej tłumowi wydaje komendy głosem z zaśpiewem dawnej "ludowej" intonacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji