Artykuły

Błogosławiony kompleks dziadka z W.

Zrobiłem dwa widowiska, które dotyczą pokolenia wyklętych. Obydwa są adaptacjami dzieł literackich opartych na doświadczeniach wojennych autorów. Było wokół nich nieco szumu, a w sprawie "Do piachu" interpelacje w Sejmie. Ostatnio jeden z krytyków napisał, że gdyby je teraz pokazać, zostałbym niechybnie zlinczowany- pisze Kazimierz Kutz w swoim stałym felietnie w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Z każdym przebudzeniem czuję się coraz bardziej naszprycowany aktualnym patriotyzmem a la minister Macierewicz, czyli mitami "żołnierzy wyklętych", co sprawia, że budzą się we mnie stare demony wojenne. A one zawsze zapowiadały wojnę.

"Żołnierze wyklęci" wywodzili się z formacji partyzanckich, na ich czele stawali ambitni oficerowie, którzy postanowili nie poddawać się rozkazowi rządu emigracyjnego o rozwiązaniu Armii Krajowej z dniem nastania pokoju. I podejmowali walkę z komunistami na własną rękę.

Formalnie były to oddziały dezerterów skazanych na tragiczny los. Na ich czele stali oficerowie-watażkowie, fanatyczni kato-nacjonaliści i ułani. Kilka lat ganiali się po wsiach i lasach ze specjalnym korpusem wojskowym, który miał ich zniszczyć. Partyzanci mieli swoje stare leża zimowe i okolice życzliwych im chłopów, które ich karmiły, ale z czasem poparcie malało, a korpusy wojskowe zacieśniały się. Dziczeli i demoralizowali się. Często wchodzili na drogę bandytyzmu. Ta żałosna "wojna domowa" trwała prawie 10 lat, a więc wygasała w latach 50.

Pamiętam, że w 1947 r. nasz harcerski hufiec rozbił elitarny obóz (na poziomie harcerza orlego) nad potokiem w Czernej pod klasztorem nieopodal Krzeszowic. Któregoś dnia, kiedy śpiewaliśmy przy ognisku, z leśnej skarpy wyłonił się sznur partyzantów. Było ich może 40. Przyszli w odwiedziny; rozmawiali i śpiewali z nami. Robili świetne wrażenie; młodzi, zadbani i urodziwi. Tak ich zapamiętałem, straceńców.

Dwa lata później, już w Łodzi, widziałem, jak ul. Główną wojsko prowadziło złapanych partyzantów; zabiedzeni, złachani i nieszczęśliwi chłopcy z ryngrafami Matki Boskiej na piersiach. Mnie nie podobało się to wojsko, przez swój dwuznaczny status.

Mój ujek przeżył Stalingrad

Ja nie mam w podświadomości polskiej perspektywy historycznej, ale nie mam także perspektywy niemieckiej, li tylko praktykę niemiecką. Pradziadek w wojnie 1870-71 w mundurze "feldgrau" łaził po Paryżu. Dziadek zginął na kopalni i nie zdążył być w Wehrmachcie I wojny światowej, ale jego syn, czyli mój ojciec, zdążył uczestniczyć w III powstaniu śląskim po stronie polskiej. Starszy brat ledwo skończył 18 lat i już capnęli go na Ostfront, gdzie został ciężko ranny, a mnie Niemcy za polskie grzechy ojca zdążyli wywieźć na rok karnych robót. Mój ujek miał jeszcze gorzej. W 1938 poszedł do polskiego wojska, uczestniczył w kampanii wrześniowej, a ledwo wrócił, wzięli go do Wehrmachtu. Przeżył Stalingrad, potem dupił cztery lata w kopalniach Donbasu i kiedy wrócił w 1949 do Bogucic, to własna matka go nie poznała. 10 lat jak w pysk strzelił! Potem pracował przy hutniczym piecu, wylewał płynną stal do form - oczywiście korpusu czołgowego - i kapnęła mu kropla na kostkę lewej nogi, i wyleciała z drugiej strony. Miał w tym miejscu dziurkę przez całe życie, bo rana nie chciała się goić. Dupa pod Stalingradem zmarzła mu do tego stopnia, że przez całe życie chodził w barchanowych gaciach i podkoszuli. Jak go ktoś pytał o Niemców albo Poloków, to odwracał głowę. Dlatego prawie nic nie mówił.

Ja oczywiście mam już nieco inną biografię od rodzinnych ziomków i musiałem się wdrążać w historyczną perspektywę Polski. Zawód mnie do tego zmuszał.

Dużo szumu o "Do piachu"

Zrobiłem dwa widowiska, które dotyczą pokolenia wyklętych. Obydwa są adaptacjami dzieł literackich opartych na doświadczeniach wojennych autorów. Film "Znikąd donikąd" (Ryszarda Kłysia) jest właśnie opowieścią o oddziale partyzanckim w stanie rozkładu, który z nadchodzącą zimą schodzi z gór na leże. Nie jest to koszarowa komedia. Utworem drugim było słynne "Do piachu" Tadeusza Różewicza. Jest to tekst przeznaczony do teatru, z którego wykrzesałem widowisko telewizyjne. Było wokół nich nieco szumu, a w sprawie "Do piachu" interpelacje w Sejmie. Ostatnio jeden z krytyków napisał, że gdyby je teraz pokazać, zostałbym niechybnie zlinczowany. Gwoli pełnej prawdy dodam, że kiedy w Senacie odbywało się głosowanie nad ustawą o "żołnierzach wyklętych", byłem jedynym senatorem, który był jej przeciwny. Bo niemoralna wydała mi się ta "urawniłowka" dla doraźnego interesu jednej partii, przypominająca zbiorowe egzekucje. Przynajmniej dowódcy tych oddziałów powinni być rozpoznani i ocenieni.

Ale jest przecież "Hubal" niedawno zmarłego Bohdana Poręby, który na starość handlował wodą mineralną. To naprawdę dobry film, wyprzedzający swój czas. To klasyk zrobiony wedle idealnej receptury myślenia historycznego PiS. "Hubal" zasługuje na miano arcydzieła, a nieżyjący Bodzio - na pośmiertnego Orła Białego. Dzieło Poręby stanowi intelektualny i estetyczny wzór, z którym każdy "patriotyczny" reżyser będzie musiał się zmierzyć. Jeden z podobnego gatunku miał już swoją premierę i padł. Tylko patrzeć, a pojawi się drugi film, tym razem o katastrofie pod Smoleńskiem, który też będzie mierzył się z "Hubalem". Jego premiera była już dwukrotnie przesuwana i złośliwi mówią, że będzie to pierwszy "półkownik" ery PiS.

Wojna żołnierzy zakazanych - poza kilkoma watażkami - nikomu nie była potrzebna. Bez sensu przedłużała wojenną gehennę, toteż traktowanie ich dziś jak sprzedaż familoków razem z mieszkańcami musi budzić wątpliwości natury moralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji