Artykuły

PHOTO-FINISH

Dobra komedia jest rzad­kością na stołecznych sce­nach. Dobra, współczesna komedia jest w ogóle rzad­kością - powstaje ich wprawdzie sporo na całym świecie, ale takich, które się liczą, coś znaczą, tra­fiają do dzisiejszej widow­ni jest - jak się wydaje - coraz mniej. Druga po­łowił XX wieku nie jest epoką sprzyjającą rozwojo­wi komedii. Za dużo w niej chyba zagrożeń i nie­pokojów jak najbardziej serio. Jednym z dramaturgów uparcie uprawiających ko­medię, i to z liczącymi się rezultatami, jest angielski pisarz Peter Ustinov, jego pisarstwo jest u nas mało znane, natomiast jego sa­mego mogliśmy widywać w transmitowanych przez Eurowizję programach dla dzieci przygotowywanych pod auspicjami UNICEF oraz jako aktora w fil­mach. Ustinov, mający obecnie lat pięćdziesiąt jeden, roz­poczynał od aktorstwa i do dziś, obok komediopisarstwa, uprawia ten zawód, zajmuje się też reżyserią. Autor słynnej sztuki "Romanoff and Juliet", która obiegła sceny europejskie i amerykańskie w nowo­jorskiej prapremierze "Photo-finishu" (1967) sam za­grał główną rolę. Właśnie ze sztuką "Photo-finish" wystąpił ostatnio stołeczny Teatr Dramatyczny. Publiczność znakomicie przyjęła tę komedię. Już dawno nie widziałam tak żywo reagującej widowni. Wróży to "Photo-finishowi" długi żywot na scenie. Jest to rzeczywiście dobra komedia, a ponadto została koncertowo zagrana i do­skonale poprowadzona przez reżysera LUDWIKA RENÉ.

Widzowie zanoszą się od śmiechu, chociaż tak Bogiem, a prawda, rzecz jest raczej smutna. Ustinov kazał osiemdziesięcioletniemu pisarzowi, pozbawionemu władzy w nogach, całkowicie osamotnione­mu, mimo iż ma koło sie­bie żonę (z która go już nic nie łączy) i syna (z którym nigdy go nic nie łączyło) powracać pamięcią do przeszło­ści, do lat, kiedy był młodszy, młody i najmłodszy. Pojawia­ją się na scenie Sam - 60-letni. Sam - 40-letni. Sam 20-letni i w końcu niemowie. Sam 60-letni - to wspom­nienie zawału po niezrealizo­wanej, niestety, miłosnej nocy z seks-bombą Klarysą; Sam 40-letni - kłótnie z żona, próba odejścia i rezygnacja w imię szczęścia mającego przyjść na świat dziecka; Sam 20-letni - młodzieńcza, naiwna miłość i źle wybrana partnerka, z która życie okaże się po prostu koszmarem. Złe wybory, nietrafne zaangażowa­nia zdeterminowane przypad­kiem, niedomyśleniem rzeczy do końca, nieumiejętnością wyciągania wniosków, psycho­fizycznymi cechami przez które nie można przeskoczyć. I poczucie obcości w stosunku do siebie sprzed lat. Ci czte­rej panowie (nie licząc nie­mowlęcia) maja wspólna bio­grafie - ale to wszystko, co ich łączy. Z tego niezbyt ko­mediowego materiału udało się Ustinovowi zrobić autentycz­nie zabawną komedię, świet­nie zbudowaną. Iskrzącą się dowcipem, błyskającą bons mots'ami. Autor nie zostawia czasu na analizę tego, co przedstawia. Bawi. Refleksje przychodzą później. Na scenie Teatru Dramatycz­nego, kolejne wcielenia głów­nego bohatera nie są do sie­bie podobne fizycznie - pew­no słusznie, skoro są tak różne psychicznie. Sama najstar­szego gra ANDRZEJ SZCZEP­KOWSKI - znakomicie, z iro­nicznym dystansem, cienko, ani jednym gestem nie pod­kreślając komediowości roli; o dwadzieścia lat młodszy jest MIECZYSŁAW VOIT - rów­nie świetny aktorsko, dosko­nale osadzony w klimacie sztuki: jeszcze dwadzieścia lat mniej ma WITOLD SKARUCH i on, jak się wydaje, trochę ze zbyt wielkim przyciskiem akcentuje humorystyczne ce­chy tej postaci. Skłonność do przerysowania ma ten inteli­gentny i wrażliwy aktor już w swoim emploi scenicznym, jest zawsze ostro charaktery­styczny. W tej sztuce akurat trochę to przeszkadza, szcze­gólnie w zestawieniu ze Szczepkowskim i Voitem gra­jącymi bardzo dyskretnie. Najmłodszego Sama (nie licząc niemowlaka) gra KAROL STRASBURGER, który wyglą­da, jakby zeszedł z fotografii z końca ubiegłego wieku - wąsik, pumpy, ubranko w kratkę. Spod kanciastych ru­chów i młodzieńczej nieporad­ności prześwituje miejscami brak aktorskiego doświadcze­nia - ale bądźmy sprawiedli­wi - niezbyt często. Przedstawienie w całości jest dobrze grane. Stella, żona Sa­ma, w coraz to młodszych wcieleniach, to - zaczynając od najstarszej - WANDA ŁUCZYCKA, DANUTA SZAFLARSKA i MAŁGORZATA NIEMIRSKA. ta ostatnia gra również żonę Tomka, syna Sama (WOJCIECH DURYASZ). TA­DEUSZ BARTOSIK pięknie za­grał przemysłowca Reginalda, ojca Sama, a KRYSTYNA KA­MIEŃSKA jego matkę: BAR­BARĘ KLIMKIEWICZ ogląda­my w roli sekretarki przemy­słowca z końca XIX w., a MARIA WACHOWIAK gra seks-bombę, partnerkę sześć­dziesięcioletniego Sama. Ludwik René dał przedstawie­niu dobre tempo, świetnie punktował komediowe spięcia, doskonale poprowadził akto­rów. To naprawdę dobra ro­bota, a jak wiadomo zrobie­nie komedii jest umiejętnością - u nas szczególnie - dość rzadką. Tyle tylko, że spek­takl ma dwa zakończenia. Na końcu potrzebny jest jakiś drobny retusz, żeby uniknąć nieporozumienia - publiczność końcowe owacje rozpoczyna chwile wcześniej, niż potrze­ba. Świetne wiktoriańskie wnętrze, w którym bohater "Photo-finishu" przeżył całe swoje osiemdziesięcioletnie ży­cie zaprojektował JAN KO­SIŃSKI.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji