Maeterlinck żywy
Czy można Maeterlincka traktować inaczej niż tylko jako zabytek z dziejów literatury? Czy można odnaleźć w nim treści, które przemawiałyby do dzisiejszego widza, poruszały go do głębi, nie pozostawiały obojętnego wobec tego, co dzieje się na scenie?
W pewnym okresie utwory Maeterlincka były w teatrze novum, zrywały z dawnymi konwencjami, ale dziś zbytnia ich ekspresyjność, symbolizm, pesymizm będą w stanie zainteresować kogokolwiek? Nie będą zbyt manieryczne?
WĄTPLIWOŚCI powyższe trapiły mnie mocno przed obejrzeniem spektaklu, z jakim zjechał do Warszawy teatr z Jeleniej Góry. Zgoła inne obawy budził anons na plakacie, "propozycja warsztatowa teatru muzykalnego". Mógł on przecież oznaczać kolejny rodzaj epatowania widza niecodziennymi pomysłami, które poza dziwnością nie wnosiłyby nic.
Tymczasem teatr jeleniogórski pokazał nam przedstawienie ze wszech miar interesujące, klarowne w zamyśle, o ogromnej sile ekspresji. Zasługa w tym przede wszystkim Lecha Terpiłowskiego, do którego - jak głosi program - należy układ tekstu, parafraza sceniczna i amimacja. Jest on zresztą twórcą pierwszego w Polsce "teatru muzykalnego" tzn. takiego, który "respektując istotę sztuki teatralnej byłby równocześnie podporządkowany technice muzycznego myślenia, zaś w swojej projekcji wywodziłby się z różnorodnych działań teatralno-muzycznych i parateatralnych stymulowanych wyobraźnią i muzyczną wrażliwością wykonawców".
Lech Terpiłowski koncepcję "teatru muzykalnego" zaczął realizować wraz z grupą studentów jeszcze we wrocławskiej PWSM. Dyrektor Alina Obidniakowa z Jeleniej Góry nie lękała się z kolei zaangażować absolwentów z Wrocławia u siebie i stworzyć dla nich Scenę Studyjną, zawierzając artystycznej intuicji Lecha Terpiłowskiego i zdolnościom młodzieży.
Toteż utwór Maeterlincka niespodziewanie ożył, nabrał cech moralitetu, traktującego o ludzkiej kondycji. Wszak w naszym świecie zuniformizowanym, zapędzonym i egoistycznym wszyscy jesteśmy ślepcami nie widzimy drugiego człowieka, ani jego wielkich czy małych dramatów. Nie chcemy, bądź nie potrafimy wyjść ze skorupy własnej obojętności. Przez swą zachowawczość i lenistwo lękamy się cokolwiek zmienić w naszym życiu. Pragniemy wolności, a równocześnie sami narzucamy sobie pęta niewoli różnego rodzaju ograniczeń. Brak zrozumienia, brak miłości
i równoczesna za nimi tęsknota, są naszą chorobą, chorobą drugiej połowy XX wieku. I jeszcze owo beznadziejne, bezczynne niemal oczekiwanie, ależ tak, właśnie jak na Beckettowskiego Godota. Dzięki odrzuceniu przez realizatorów neoromantycznego sztafażu sztuka Maeterlincka odkryła swe powiązania ze współczesnym teatrem Ionesco, Becketta czy Brechta.
KONWENCJA "teatru muzykalnego" okazała się dla prezentowanego utworu wyjątkowo szczęśliwa. Dziś już trudno wyobrazić mi sobie "Ślepców" inaczej niż w takiej właśnie formie. Wszelkie przejścia od tekstu mówionego do śpiewanego wypływają same z siebie i są niesłychanie logiczne. Naturalności tej sprzyja brak jakiegokolwiek podkładu muzycznego, który mógłby wprowadzić atmosferę operetki.
Kolej wreszcie wspomnieć o wykonawcach. Większa część występujących to absolwenci wrocławskiej PWSM. Dobre głosy zatem nie dziwią, natomiast godne podkreślenia jest równie dobre aktorstwo. W zespole jednak znalazły się także osoby po szkołach aktorskich Krakowa czy Łodzi i w tym przypadku trzeba zauważyć ich umiejętności wokalne.
W przedstawieniu na czoło wybijają się dwie panie. Obdarzona wspaniałym głosem, doskonała aktorsko, imponująca drobiazgowym wprost opracowaniem roli wariatki - Aleksandra Hofman - wywodząca się z wrocławskiej PWSM i pełna lirycznego ciepła, urocza Krystyna Wiśniewska - absolwentka łódzkiej PWSTF i TV doskonale radząca sobie z wokalną stroną przedstawienia.
W sumie spektakl niezwykle udany, będący nową i ze wszech miar udaną propozycją reżyserską, interpretacyjną i wykonawczą. Poza tym rzecz to niesłychanie rzadka usłyszeć na scenie naszych teatrów dramatycznych aktorów-śpiewaków tak grających i tak śpiewających. Myślę, że nieostatnia to premiera "teatru muzykalnego" i nieostatni jego występ w Warszawie. A swoją drogą przedstawienie warte pokazania nie tylko w stolicy, ale i w innych miastach.