Artykuły

W obronie Wdówki

KAŻDORAZOWA premiera w Operetce Warszawskiej wywołuje od nowa kontrowersje, spory, a nawet, co miało niedawno miejsce na ła­mach "Życia Warszawy", insynu­acje pod adresem "menedżerów" tej premiery. Z jednej strony obserwuje się ataki na ten "przeży­tek" drobnomieszczańskiej sztu­ki, na "trącącą myszką" i oblazły pleśnią świat zramolałych baranów, sklerotycznych, oblepionych orderami generałów,

zwiotczałych rogaczy, ale i pięknych dam, niewiernych księżniczek i fertycznych gryzetek oraz, jak właśnie ostatnio, "wesołych wdówek" ... Cały ten zabawny świat operetek, nawet w epoce, kiedy powstawały, był groteską i kpiną, a ich libretta i teksty nigdy nie były brane serio. A dziś, o dziwo, w okre­sie mody na secesję i "Trędo­wate", niektórych krytyków gor­szy każda premiera tradycyjnej, by nie rzec - klasycznej, ope­retki. Przy tej okazji wołają, co też nie jest pozbawione słuszno­ści, o nowy rodzaj komedii mu­zycznej, o musical (który, prawdę mówiąc, też już się starzeje...).

Przejawiając jednak wyraźną niechęć ku tradycyjnej operet­ce, pragną przy okazji wylać dziecko razem z kąpielą. Mają rację oponenci, że treść wię­kszości operetek jest naiwna i bezsensowna, a cały ten świa­tek, zaludniający sceny opere­tek należy według ich zdania, włożyć do lamusa najgłupszych bajek dla dorosłych. Zapomina­ją przy tym, że dziś tak często słuchane, grywane i powielane w ogromnych nakładach płyty oper komicznych mistrzów ba­roku, miało tekst i perypetie jeszcze głupsze i bardziej nie­prawdopodobne. Ale te bzdury treściowe z łatwością wybacza­my, ponieważ stawały się pre­tekstem, czasami wręcz genial­nej, a w każdym razie pięknej muzyki.

Właśnie sama muzyka! A ja­kiż to wspaniały potok pięknych melodii płynie w większości ope­retek, szczególnie tzw. "klasy­cznych'', które nie tylko przetrwały do naszych czasów, ale cie­szą się niezmiennie wielkim po­wodzeniem i to nie tylko u "sta­rych ciotek", ale u wręcz młodych ludzi, dla których stają się często zaskakująco miłym odkryciem. Offenbach i Johan Strauss, Lehar i Kalman oraz spora grupa innych mistrzów operetki zyskali nawet tak zna­komitą nobilitację, że weszły do repertuaru najwybitniejszych scen operowych. Bawiąc nie­dawno w Deutsche Oper, w Berlinie Zachodnim, na afiszu tego świetnego teatru, obok wielkich oper, widziałem operet­ki Offenbacha ("Bandyci", "Wielka księżna Gerolstein") i..."Wesołą wdówkę" Lehara, na wystawienie której w Państwowej Operetce w Warszawie niektórzy tak wy­brzydzają!

Mają rację krytycy postulują­cy odświeżenie tych rzeczy, od­stępowanie od sztampy inter­pretacyjnej, reżyserskiej itd. Ale bądźmy sprawiedliwi. Kto widział przed wojną te same operetki, chociażby na scenach warszaw­skich, wie doskonale o ile le­piej w o ile bogatszej wystawie i z jak większym rozmachem są one obecnie wystawione. Że kie­dyś były w operetce Zimajerki, Messalki, Kaweckie i inne zna­komite damy. No, były. Wcale jednak nie mam pewności czy owe damy "przy kości" przypa­dałyby do gustu dzisiejszym wi­dzom, czy byłyby one lepszymi wesołymi wdówkami (może gło­sowo, tak...) niż na premierze sprzed paru dni w Warszawskiej Operetce panie Leokadia Bru­dzińska i Aleksandra Hofman - każda na swój sposób miła i ładnie śpiewająca, a przy tym tak uroczo walczące o miłość uwodzicielskiego Daniła.

Premiera "Wesołe] wdówki", jednej z najpiękniejszych opere­tek, jest udana, chociaż osobiś­cie wolałbym by reżyser (Zbig­niew Marek Hass) okazał więcej nerwu dramatycznego i kome­diowego, by w czasie arii, due­tów i ansambli nie ustawiał wy­konawców, jak na koncercie estradowym. To samo dotyczy chóru (dobrze śpiewający, co jest zasługą Henryka Szewczuka) - nie jest należycie włączo­ny do akcji, raczej statystuje. Pochwały należą się baletowi i choreografowi Henrykowi Rut­kowskiemu, tańce są ozdobą przedstawienia. Poza wspomnia­nymi wyżej paniami obie Wa­lentyny Grażyna Brodzińska i Krystyna Szyszko - nie tylko przyprawiły rogi swoim mężom, ale także ładnie śpiewały i tań­czyły, prezentując swoje śliczne nogi w oszałamiającej zabawie

u Maxima. Dzielnie sekundowa­li im panowie, każdy na swój sposób, wcielając się w Daniło Daniłowicza - Janusz Żełobowski i Jacek Mikusek. Kierownic­two muzyczne spoczywa w rę­kach Zbigniewa Pawelca. Ładne, chociaż niezbyt orginalne deko­racje i barwne kostiumy są dziełem Anny Zaporskiej.

W sumie udane przedstawie­nie. Rozlegające się brawa przy otwartej kurtynie na obu pre­mierowych przedstawieniach są najlepszym dowodem sukcesu, który odczuł także dyrektor Operetki Ryszard Pietruski, przyj­mując owację publiczności. Nie wiem dokładnie jakie są dalsze plany Operetki (najbliższa pre­miera "Bal w Savoyu" Pawła Abrahama i balet dla dzieci "Złota kaczka" Jana Maklakiewicza), ale pochwalam wystawie­nie "Wesołej wdówki", co nie znaczy, że także czekam na coś nowszego, może na jakąś pol­ską prapremierę.

A czytelnikom, w tych, nie najweselszych czasach, radzę iść na "Wesołą wdówkę", cho­ciaż tam także motorem akcji jest sprawa zdobycia dla zbiedzonego państwa milionów po­trzebnych gospodarce. Ale tam sprawa jest prostsza, wystarczy­ło pożenić Daniła z Wdówką i forsa się znalazła...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji