Artykuły

Magiczna podróż do Niebywalencji w 3D

"Piotruś Pan" Jeremiego Przybory i Janusza Stokłosy w reż. Janusza Józefowicza w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

Zapierające momentami dech w piersiach projekcje 3D, imponująca choreografia, inscenizacyjna prostota połączona z rozmachem, bardzo dobre role dziecięce i praktycznie wszyscy soliści śpiewający bez zarzutu, a można by wymieniać dłużej. "Piotruś Pan" w Teatrze Muzycznym mógłby być dziełem wybitnym, gdyby w drugim akcie niespodziewanie nie wyhamowano niemal całej inscenizacyjnej machiny. Pomimo tego nowa familijna premiera Muzycznego jest spektaklem bardzo udanym, który już dziś śmiało uznać można za sukces.

"Piotruś Pan" tria Jeremi Przybora - Janusz Stokłosa - Janusz Józefowicz to przykład konsekwentnego doskonalenia własnego pomysłu. Bo przecież spektakl, którego premiera odbyła się w sobotę 9 kwietnia w Teatrze Muzycznym w Gdyni, powstał w skromniejszej inscenizacyjnie formie już w 2000 roku w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma, gdzie w ciągu trzech sezonów zagrano go dla ponad 200 tys. widzów. Większość rozwiązań inscenizacyjnych, założeń reżyserskich (jak obsadzenie dzieci w kluczowych rolach Piotrusia Pana i Wendy oraz Zagubionych Dzieci czy wielki mobilny krokodyl), kostiumowych czy scenograficznych gdyńskiej premiery sprawdzono i wymyślono na potrzeby tamtego spektaklu.

Musical po 15 latach w grudniu 2015 roku doczekał się wznowienia na deskach prowadzonego przez Janusza Józefowicza Teatru Studio Buffo w Warszawie i ponownie zebrał bardzo pozytywne recenzje (główną różnicą w stosunku do gdyńskiej wersji, poza oczywiście brakiem technologii 3D, jest obecność monumentalnej 7-tonowej Niebywalencji i gra dorosłych aktorek w roli Tygrysicy - rolę tę reżyser powierzył w Warszawie m.in. Nataszy Urbańskiej).

Gdyńska produkcja wyrosła w całości właśnie z tych doświadczeń, wzbogaconych o współpracę ze studiem Platige Image, z którym Józefowicz i Stokłosa pracowali już przy powstawaniu musicalu "Polita" (teatralnej biografii Poli Negri) i rosyjskiej wersji "Romea i Julii", wykonanych z wykorzystaniem scenografii stereoskopowej (czyli coraz bardziej popularnej w kinie technologii 3D). Gdyński "Piotruś Pan" jest trzecią polską produkcją wykorzystującą efekt trójwymiarowej głębi i wizualizacji 3D w scenografii i trzeba przyznać, że sprawdza się ona doskonale, umożliwiając śledzenie dalszych planów i dając poczucie, że niektóre elementy scenografii znajdują się na wyciągnięcie ręki od widza (jak pusta butelka czy reja na okręcie piratów, wielkie ręce indiańskiego totemu czy chmury, pośród których do Niebywalencji podróżują dzieci państwa Darling z Piotrusiem Panem).

Dzięki tym wszystkim zabiegom historia małego chłopca, który nie chce dorosnąć, jest niezwykle atrakcyjna wizualnie. W koncepcji scenografa Andrzeja Worona to opowieść, która rozgrywa się na stronach książki J.M. Barriego, z której "wychodzą" bohaterowie w kolejnych scenach spektaklu, zaś czarno-białe rysunki tła "pokolorowane" zostają po chwili w technologii 3D. Z powodu tego zaczerpniętego z filmów animowanych pomysłu dość skromna (nie licząc projekcji 3D) scenografia spektaklu, składająca się z ruchomych konstrukcji, umieszczanych na scenie obrotowej, robi duże wrażenie na widzach w każdym wieku, a akcja spektaklu, dzięki błyskawicznym zmianom miejsca akcji, jest bardzo dynamiczna.

Ale "Piotruś Pan" Muzycznego to nie tylko efekty specjalne i kaskaderskie. Jeremi Przybora w swoim libretcie skupia się na wątku miłości macierzyńskiej i potrzebie posiadania matki, której wraz z Piotrusiem Panem złaknieni są wszyscy Zagubieni Chłopcy. Stąd Wendy to "mała-dorosła", opiekująca się dziećmi najlepiej jak potrafi, zaś każda z pań Darling (w tym matka Wendy, a w ostatnich sekwencjach spektaklu także jej córka Jane) łączy z Piotrusiem Panem specjalna więź.

W pierwszych, niezbyt efektownych scenach, akcja koncentruje się na zadufanym w sobie egocentrycznym Panu Darling, który wybiera dość osobliwe metody wychowawcze i formę budowania swojego autorytetu podczas próby nakłonienia młodszego syna, by wziął lekarstwo ("Awantura o lek"). Gdy Piotruś Pan się zjawia (efektownie zlatuje "z nieba") Wendy i jej bracia nie mają wątpliwości, że Niebywalencja będzie wspaniałą przygodą.

I faktycznie - podróż dzieciaków na magiczną wyspę, samo "upolowanie" Wendy przez dzieci, pokazanie piratów na okręcie Wesoły Roger i pojawienie się Indian, wraz z całą inscenizacyjną maszynerią, mogą budzić zachwyt małych i dużych widzów. Zarówno piraci pod przywództwem nieco ekscentrycznego Kapitana Haka (w którego zachowaniu łatwo dostrzec można pewne podobieństwa do słynnego Jacka Sparrowa z "Piratów z Karaibów"), jak i Zagubieni Chłopcy w ich pełnej zabaw krainie, rozkręcają akcję. Niezwykle efektownie pojawia się w spektaklu także krokodyl, który ma ochotę na obiad z Kapitana Haka. Wiele scen dzięki świetnej oprawie wizualnej, działa na wyobraźnię widzów. Piosenki bohaterów ("Pień Piratów" i "Pieśń Chłopców") świetnie oddają przy okazji klimat ich świata, wyrosłego z chłopięcych marzeń.

Mnie najbardziej urzekli jednak Indianie, bardzo efektownie ucharakteryzowani, w pięknych kostiumach Doroty Kołodyńskiej, którzy przy dźwiękach bębnów i tam tamów wykonują imponujący taniec indiański, z zaskakująco dobrymi układami dla Piotrusia Pana i Tygrysicy z Lilią w Zębach (świetna choreografia Janusza Józefowicza). Spektakl toczy się w wartkim tempie, a gonitwa między chłopcami, piratami i pojawiający się od czasu do czasu Indianie zapewniają wielką dawkę energii. Choć nie dało się uciec od pewnych skrótów i uproszczeń (mniej przekonująca scena spotkania Kapitana Haka i Piotrusia Pana na Skale Rozbitków) cały, bardzo udany pierwszy akt kończy liryczny, wzruszający duet Piotrusia Pana i Wendy "Podaj mi rękę".

Druga część musicalu rozpoczyna się równie dynamiczna jak pierwsza. Jednak szybko następuje nieoczekiwana wolta i tempo spektaklu gwałtownie spada, by wybrzmieć mogła tęsknota dzieci za rodzicami (umiejętnie podsycana przez Wendy) oraz cały, bardzo stateczny wątek rodzinny. Jedynie silnie emocjonalna scena "ożywiania" Skierlinki (tak nazywa się w libretcie Przybory mała wróżka towarzysząca Piotrusiowi) przez publiczność na moment napędza akcję, z której wyparowuje cała dynamika chłopięcych fantazji, wypartych przez romantyczną, sentymentalną wizję macierzyńskiej sztafety pokoleń. Znalazło się tu też miejsce na cytat ze spektaklu z 2000 roku (bezpośrednie nawiązanie do obecnej warszawskiej wersji przedstawienia odszukać można z kolei w wizualizacjach podczas "Pieśni Piratów").

Niezwykle wymagające role przygotowali Piotr Zamudio-Zeidler jako Piotruś Pan (imponują szczególnie sceny tańca w jego wykonaniu) i Julia Totoszko jako Wendy - córka również grającej w tym spektaklu Marty Smuk wielki talent muzyczny wyraźnie odziedziczyła po mamie, bo jej śpiew, podobnie jak kreacja na opiekuńczą mamę chłopców, zwiastują jej bardzo duże możliwości sceniczne. Warto też docenić nieco mniej efektowną, bo nie wypowiadającą się w spektaklu, a niezwykle ważną i bardzo trudną do zagrania (głównie poprzez gesty, ruch i taniec) postać małej Tygrysicy z Lilią w Zębach, bardzo dobrze odegraną przez Marię Wasiniewską. Poza tym wszyscy Zagubieni Chłopcy zaskakują swobodą sceniczną. Dlatego obsada mieszana, w sporej części składająca się z dzieci, okazała się strzałem w dziesiątkę.

Jak zwykle udaną rolę, tym razem Kapitana Haka, buduje Rafał Ostrowski, lekko prowadząc swojego bohatera i ironicznie grając wizerunkiem pirata-twardziela. Szkoda, że tej lekkości brakuje jednowymiarowej, przezroczystej raczej nie z winy aktora postaci Pana Darling. Obie Panie Darling (podczas premiery reżyser zdecydował się pokazać obie wykonawczynie tej roli) mają udane momenty muzyczne - Katarzyna Kurdej śpiewa z wdziękiem "Coś ty zrobił Panie Darling", a Anna Urbanowska przejmujące "W otwartym oknie". Piękny song na finał spektaklu wykonuje też Maja Gadzińska w roli Dorosłej Wendy. Na wielkie wyróżnienie zasługują również aktorzy i tancerze Muzycznego w rolach Indian oraz muzycy Orkiestry, którzy pod batutą Dariusza Różankiewicza wykonali gładką, przyjemną, bardzo dobrze skomponowaną z akcją musicalu i librettem muzykę Janusza Stokłosy.

Głównym minusem spektaklu jest brak piosenki, który można by nucić po wyjściu z teatru, bo wszystkie te napisane przez Przyborę są ciekawe i miłe dla ucha, ale nic ponadto. Brakuje też efektownego zakończenia, które porwałoby publiczność. Na szczęście natłok inscenizacyjnych pomysłów Józefowicza nie przytłacza aktorów, choć śledzenie akcji przez okulary 3D z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu.

Jednak niezwykle urocza opowieść o Piotrusiu Panu i potrzebie matczynego ciepła trafia zarówno do małych jak i dużych widzów, a technologia 3D, użyta w oprawie wizualnej, zdaje egzamin jako trójwymiarowa scenografia. Dlatego "Piotruś Pan" Teatru Muzycznego w Gdyni to spektakl bardzo udany, który wydaje się frekwencyjnym pewniakiem na kolejne sezony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji