Artykuły

W roztrzaskanym lustrze. O dzisiejszym teatrze polskim

To się nie zaczęło dziś ani nawet wczoraj. To, czyli upadek teatru w skali europejskiej. W Europie zaczęło się to wraz z rokiem 1968 i jego sztandarowym hasłem: "Zakazuje się zakazywać". Do Polski napływało to stopniowo, ale jednym z najpoważniejszych źródeł dzisiejszego stanu rzeczy także są dzieje tzw. alternatywy czy teatru studenckiego, jak kto woli - pisze Elżbieta Morawiec w Arcanach.

Pierwotnie zorientowany na walkę z czerwonym totalitaryzmem, mający tu znakomite dokonania artystyczne, z czasem, gdzieś na przełomie lat 80. i 90. - te formy jego istnienia jakie się ostały, przeszły na lewackie pozycje. (Najlepszym przykładem są tu dzieje Teatru 8 Dnia).

Kiedy w roku 1989 "mury runęły", dominującym prądem w kulturze stał się dekonstruktywizm. I jego to pokłosie widzimy dziś na większości scen polskich. Dekonstruktywizm z jego filozofią relatywizmu wartości, przeświadczeniem o wyczerpaniu się wszystkich kodów kulturowych, a co za tym idzie - absolutnej swobody w "dekonstruowaniu" tych kodów. "Zakazuje się zakazywać" przybrało nową postać "Róbta, co chceta". Ostatnimi laty doszła do tego repertuaru agresywna ideologia LGBT, nowa myślowa mutacja lewactwa. Dziedziczka, w prostej linii, filozofii komunisty Gramsciego, który nawoływał do niszczenia tradycji, rodziny, wiary - słowem "nadbudowy". W imię budowy nowego wspaniałego świata.

Jeśli przywołałam tutaj tytuł głośnej kiedyś książki Jana Kotta, to nieco przewrotnie, aby zobaczyć, jak też wygląda wielki stratfordczyk w lustrze dzisiejszej polskiej sceny. Bo w Szekspirze, jak w lustrze, odbija się to, co sam twórca Hamleta zapisał "ducha i wieku postać i piętno". A rok 2016 jest rokiem Szekspirowskim. Stach pomyśleć, co się będzie działo...

To nie będzie kronika aktualności, odwołam się do przedstawień sprzed paru lat, swoistego "metra z Sevres", który można przykładać do woli do wielu innych, także nie Szekspirowskich inscenizacji.

Rok 2003 - "Burza" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w TR w Warszawie. Dwie drużyny - "dresiarzy" (tu Prospero) i "garniturowców" (tu ekipa księcia Neapolu) toczą ze sobą niezrozumiałą grę. Ktoś komuś ukradł władzę - tyle wiadomo na pewno. Ale skąd nagle w muzycznym tle Chopin? Dlaczego Krakowianki (ludowe stroje) w obrzędzie weselnym (tekst dopisany) witają chlebem i solą Mirandę i Sebastiana, jeszcze zanim ślub się odbył? Dlaczego i po co Stanisława Celińska śpiewa i parodiuje Armstronga w szlagierze Wonderful World? Ale krytycy - wiedzieli. Roman "Niezawodny" Pawłowski, napisał jakoś tak, że dramat Jedwabnego tak natchnął reżysera?! Że to niby dramat winy i przebaczenia. Konia z rzędem temu, kto się tego doczytał. Świetny niegdyś krytyk, Janusz M. w recenzji po latach napisze... o dwu poziomach, na jakich rozgrywa się spektakl. Tyle? Tyle, bo więcej po prostu napisać niepodobna. Ale gloria medialna, deszcz nagród - były..

Rok 2004 - Makbet ["H."- red. e-teatr.pl] w reżyserii Jana Klaty w Gdańsku, na terenach zrujnowanej stoczni. Aktorzy .. .w szermierczych strojach, Grają też w coś, co niby jest golfem. Duch Ojca Hamleta wjeżdża na białym koniu (a jakże) z husarskimi skrzydłami. Taki potwór z przeszłości polskiej, strasznej, zdaniem Klaty, przeszłości - np. spod Chocimia i Wiednia. I ze Stoczni anno 1980. To on mówi, młody mistrz sceny - "zdradzony" przez "Solidarność".

Rok 2006 - "Sen nocy letniej" w reżyserii Mai Kleczewskiej w Starym Teatrze. Rzecz dzieje się (wybacz, czytelniku) w burdelu. Dopisano mnóstwo wulgaryzmów, ale tekst Szekspira jakoś się ostał. W finale, przy weselnym stole zasiada dmuchana lalka (wiadomy przyrząd dla erotomanów).

Rok 2007 - "Makbet" Grzegorza Jarzyny. Tu już Szekspir zbędny (coś tam z tekstu ocalało, ale najważniejsze to, co dopisane amerykańskim generałom - aktorzy w panterkach albo galowych mundurach US Army - podczas wojny w Iraku). Spektakl otwiera Międzynarodowy Festiwal w Edynburgu! Jakiś przytomny, brytyjski krytyk pisze o bucie i arogancji. Ale jego głos ginie jak głos wołającego na puszczy.

Dwójka z tych ludzi - Warlikowski i Jarzyna u schyłku XX wieku została przez ich "ojca chrzestnego", Piotra Gruszczyńskiego - baptyzowana jako "młodzi zdolniejsi" (swoista kalka myślowa wobec historycznego określenia Jerzego Koeniga z lat 60. " młodzi, zdolni" - o Grzegorzewskim, Prusie, Cywińskiej i innych). Daty biograficzne nic nam tu nie powiedzą, nieważne, że Warlikowski to rocznik 1962, a Jarzyna kilkanaście lat młodszy. Wolno ich - także tych urodzeniem późniejszych - jak Maja Kleczewska, Michał Zadara, Jan Klata, odwróconych tyłem do historii, tyłem do pamięci - traktować zgodnie z ich kodeksem. A także z ich "pepinierą". Tak się składa, że wszyscy tu wymienieni, poza niektórymi po studiach zagranicznych, wyszli spod ręki Krystiana Lupy w krakowskiej PWST. I nie jest przypadkiem, że w roku 2009, na łamach "Tygodnika Powszechnego" Warlikowski pozwała sobie na stwierdzenie, że powstanie warszawskie mu "zaśniedziało", bliższe mu jest powstanie w getcie. Co to za miara historii, czy są wydarzenia bliższe nam i - dalsze? I dlaczego powstanie warszawskie Warlikowskiemu zaśniedziało, skoro przez dziesięciolecia było prawie kompletnie nieobecne w polskim pejzażu kulturowym? I które powstanie w getcie zna - to opowiadane w lewicowej legendzie ZOB, Marka Edelmana - czy to, w którym walczyli żołnierze ŻZW, głównie Żydzi-patrioci, oficerowie przedwojennej polskiej armii, przemilczane i zakłamane na wskroś?

I nie jest przypadkiem, że student wielu sorbońskich wydziałów, Warlikowski ostatecznie wyszedł spod reżyserskiej ręki Krystiana Lupy. Ten guru młodych, jak na guru przystało, przeszedł wszystkich. W "Newsweeku" z grudnia 2015 "mistrz" Krystian Lupa oświadczył: "Po marszach 11 listopada flaga białoczerwona stała się dla mnie straszna. Niczym nie różni się od flagi ze swastyką". I dodał: "Jestem artystą i mam prawo demonizować i mieć przeczucia". Jak takie "przeczucia" i takie "sądy" nazwać, jak określić kogoś, kto je głosi? Tenże Krystian Lupa, w miesiąc po śmierci Jana Pawła II umieścił w swoim "Zaratustrze" kaleką postać papieża, na wózku inwalidzkim, podłączonego do aparatury medycznej...

Jak się to ma do Szekspira i kondycji polskiego teatru? Ano ma się. Pan Lupa, niegdyś twórca świetnych przedstawień, ale przede wszystkim człowiek, który nie zna w teatrze miary czasu, zawsze skłonny wrażliwość widza naciągać bez końca do bezkresnej miary własnego egocentryzmu, nie zna też ani szacunku "dla innego" (co jest znakiem totalitaryzmu duchowego), nie zna też, w konsekwencji, żadnych powinności jednostki, żadnej tożsamości - poza tożsamością z sobą samą. To jest wielkie, rozwarte na całą pojemność płuc, ust, jestestwa, JA - krzyczące w kosmosie. W kosmosie bez Boga, bez Polski, bez tożsamości. Taka czarna wyjąca dziura. A cóż może być kotwicą w tak strasznym stanie rozchwianej tożsamości kulturowej, rozchwianej pamięci historii, mglistych doznań - kim się jest - mężczyzną, kobietą, obojnakiem? W takiej sytuacji jedyny ratunek to absolutne rozchwianie WSZYSTKIEGO! Tak domniemuję, ale takie, jak sądzę, są źródła edukacji Krystiana Lupy w krakowskiej PWST. I właśnie dlatego ulubioną krainą uczniów Lupy staje się kraina bez pamięci historycznej, bez tożsamości płciowej (ani kulturowej, narodowej), kraina LGBT, wiecznej wolności - od wszystkiego. Ciekawy fenomen - bezpamięć jako pamięć. Prymarna - mgła i galareta u początku" - "nie ja" i mgła i galareta - w dokonaniach.

Wokół tego rozdzierającego dramatu "Ja-nie ja" od lat rodzą się potworki. Bo, wbrew pozorom, ta kraina "nie ja - to znaczy ja ponad wszystko" - podporządkowana jest także regułom gry. Zasadą dzisiejszych przedstawień w polskim teatrze - jest całkowita arbitralność. Wobec tekstu i aktora. Rządzące jest tu "ja" reżysera jako tego, który kreuje świat jako simulacrum. W tym świecie, uporządkowanym przez Baudrillarda, na żadną realność nie ma miejsca. Filozof pisze: "Simulacrum nigdy nie jest czymś, co ukrywa prawdę - to prawda jest tą, która skrywa to, że nie ma żadnej. Simulacrum jest prawdą". A co to jest "simulacrum"? - to iluzja rzeczywistości, która nie istnieje. To taka buddyjska "maja", w myśl której wszystko jest złudzeniem, iluzją. I jeszcze jedno, godne uwagi wyznanie: Jeśli być nihilistą oznacza niesienie na sobie [...] radykalnego śladu szyderstwa i przemocy, na które system zmuszony jest odpowiedzieć własną śmiercią, to jestem terrorystą i nihilistą w teorii, tak jak inni są terrorystami i nihilistami z bronią w ręku".

Wedle tej zmodernizowanej recepty Gramsciego realizowane są liczne spektakle "młodych, zdolniejszych". Nazwisko Jana Klaty stało się już hasłem wywoławczym tego trującego nurtu w polskim teatrze. Jako dyrektor teatru nie tylko sam realizuje swoje pomysły (pamiętna "Trylogia" według Sienkiewicza: groteskowy obraz polskich zrywów patriotycznych i polskiego antysemityzmu, "Do Damaszku", spektakl pełen obscenów, raczej widowisko cyrkowe niż przedstawienie), ale i zaprasza sobie podobnych - Krzysztofa Garbaczewskiego, Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego. W Starym Teatrze Garbaczewski, wedle własnego scenariusza realizuje "Poczet królów polskich", prześmiewczy wobec polskiego podziemia czasów II wojny, w którym postaci usiłują wykraść z Wawelu ... arrasy. Jak wiadomo - w okresie okupacji zostały one ukryte. Ale co tam historia... Wcześniej w Teatrze Polskim w Poznaniu wystawił "Balladynę", rozgrywająca się w jakimś ośrodku GMO, inkrustowaną m.in. plastikowymi fallusami. W Teatrze Polskim we Wrocławiu inscenizuje "Kronos" Gombrowicza. Ponieważ w tym suchym notatniku wypełnionym wspomnieniami chorób i erotycznych kontaktów pisarza nie ma nic, co nadawałoby się na scenę - tekst Gombrowicza jest tylko wyświetlany, aktorzy zaś karmią widza opowieściami o samych sobie. Tandem Monika Strzępka - Paweł Demirski ma liczne dokonania w całym kraju, w tym realizację parodii bitwy warszawskiej 1920, w przedstawieniu "Niech żyje wojna" z romantycznym bohaterem (sic!) Feliksem Dzierżyńskim. [chodzi o "Bitwię warszawską 1920" - red. e-teatr.pl]. W Starym zafundowali oni widowni "Nie-Boską komedię. Wszystko powiem Bogu". Z Krasińskiego zostały strzępy tekstu. Postaci i sytuacje cudownie się rozmnożyły - jest tu nawet baron Rothschild, jest Auschwitz i oczywiście polski antysemityzm. Nie udało się (na skutek buntu aktorów) wprowadzić na scenę Nie-Boskiej w wydaniu Frlijica - to damy widzowi dekokt ze Strzępki-Demirskiego.

Do tej ścisłej czołówki dopisać jeszcze trzeba Michała Zadarę ("Wesele" Wyspiańskiego w Teatrze STU, grane w toalecie, "Fedra" Racine'a "na sportowo" - w Starym Teatrze). Cała ta konfraternia lubuje się w przedstawianiu przemocy i rozbuchanego erotyzmu, z homoerotyzmem na czele.

Niepodobna tu wyliczać wielu innych spektakli wszystkich komiwojażerów nihilizmu, warto jednak wskazać główne miejsca pandemii. To Teatr im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatr Rozmaitości (dziś TR) w Warszawie, Teatr Polski we Wrocławiu (słynny z ostatniej prowokacji Eweliny Marciniak "Śmierć i dziewczyna", dyrekcja Krzysztofa Mieszkowskiego), Teatr "Wybrzeże" w Gdańsku (za dyrekcji Macieja Nowaka), Teatr Polski w Poznaniu za dyrekcji Pawła Szkotaka (wywodzący się z alternatywy, b. leader "Biura Podróży") i Narodowy Stary Teatr w Krakowie.

W ślad za tym nowym pocztem królów polskiej sceny podąża orszak dworaków, krytyków w obłokach kadzidła, w mniej czy bardziej erudycyjnych tekstach sławiących dokonania swoich idoli. Na czele tego orszaku Roman Pawłowski z "Gazety Wyborczej", osławiony permanentnymi atakami na wielki wizyjny teatr Jerzego Grzegorzewskiego. Po protestach widzów w sprawie "Do Damaszku" określił protestujących jako "hunwejbinów". Jego tropem podąża (też w "GW") Witold Mrozek, słuszny i "od zawsze nowoczesny" Łukasz Drewniak i cała reszta "pomniejszego płazu". A nowi królowie mają też - prawie wszyscy znaczące nagrody na festiwalach. Najbogatszy w nie Krzysztof Warlikowski, który szczyci się m.in. Laurem Konrada, Nagrodą im. Konrada Swinarskiego; Jan Klata ma w dorobku Nagrodę im. Konrada Swinarskiego, Monika Strzępka może się pochwalić nagrodą wojewody zachodniopomorskiego za spektakl "Niech żyje wojna" (ten o bitwie warszawskiej ["Bitwa Warszawska 1920" - red.e-teatr.pl], z Dzierżyńskim , itd. itp. Tak działa układ zamknięty.

Przyjrzyjmy się teraz mechanizmom realizacyjnym tej konfraterni.

Po pierwsze, klasyka - ani europejska, ani polska - dla nich nie istnieje jako taka w swoim historycznym uwarunkowaniu, w przekazie tekstu. Ale klasykę wybierają z lubością, aby anihilować w niej wszystko, co było w niej zawarte. Tekst, jeśli się w ogóle ostaje, poddawany jest drastycznym skrótom, dopisywaniu, nakładaniu znaczeń i obrazów nie istniejących. Dramat klasyczny służy im wyłącznie jako pretekst do palimpsestu, hasło wywoławcze dla potencjalnego widza.

Po drugie: dobrej dramaturgii współczesnej unikają jak ognia. Ze świecą szukać dramatów Mrożka (ot, choćby "Tanga", "Emigrantów" czy - jakże aktualnego "Alfy" o Lechu Wałęsie). Już nie mówiąc o dramaturgii Karola Wojtyły! Starannie omijają sztuki największego dramaturga współczesności, Becketta. Biblią im jest, jeśli jakąś mają, zbiór trzeciorzędnej dramaturgii autorstwa Demirskiego "Made in Poland" [tom pod red. Romana Pawłowskiego - red. e-teatr.pl]. Czasem "Czterej pancerni i pies" (Włodzimierz Dyła, teatr w Wałbrzychu)

Po trzecie: anihilacji tekstu klasycznego służy podmiana scenerii - dzieła klasyków grane są na ogół - jakby powiedział Tadeusz Kantor - w rzeczywistości -"niższej rangi" - w toalecie, w szpitalu psychiatrycznym ("Fedra" Kleczewskiej w Teatrze Narodowym, "Woyzeck" Grzegorzka w Starym Teatrze, "Do Damaszku")

Po czwarte: Aktor przestał być w ich przedstawieniach osobą, jednością psychofizyczną. Do diabła z psychologią i podobieństwem aktora do człowieka z widowni! Następuje depersonalizacja Osoby ludzkiej aktora. Aktor w tym wydaniu nie ma szans na to, aby stworzyć rolę, postać, napełnić ją własnym życiem. Stał się "cząstką elementarną", reagującą na impulsy wielkiego elektronika zza pulpitu reżyserskiego. Nigdy nie zapomnę - zgoła animalnej sceny Krzysztofa Globisza w "Do Damaszku", kąsającego własną rękę!! Uczeni w piśmie (Tomasz Kubikowski, Dariusz Kosiński, Jolanta Kowalska) napiszą o zmianie sposobu istnienia aktora na scenie, o przemianie aktorstwa roli w aktorstwo typu performerskiego, słowem o aktorstwie "epoki cyfrowej". Aktor bywa tak dalece uprzedmiotowiony, że zachodzi lęk o jego życie (jak w "Woyzecku" Grzegorzka, kiedy aktorkę dokładnie zawinięto w plastikową folię. W każdej chwili mogła stracić oddech. Niedawny przykład włoski (aktor zmarł po scenie fizycznego powieszenia) dowodzi, że nie są to próżne obawy.

Wymienione tu cztery podstawowe operacje mają jeden cel: przemodelowanie tożsamości i świadomości widza. Niech ugrzęźnie w strumieniu błyskotek z tandetnych show, stroboskopów z dyskoteki, gier komputerowych, komiksu - ten repertuar wspólny jest im wszystkim. Niech uwierzy, że taki i tylko taki jest świat, w którym żyje. W tym celu trzeba zniszczyć tkankę tekstu klasycznego, wyśmiać ją, sparodiować, umieścić akcję w entourage 'w jak najpodrzędniejszym. Zniszczyć jakikolwiek, podlegający racjonalizacji przekaz, przesłanie widowiska. Właśnie o to chodzi-żaden podlegający myśleniu, werbalizacji, racjonalizacji przekaz - nie ma dotrzeć do odbiorcy. Odebrać widzowi pamięć kulturową, świadomość przynależności do kręgu kultury europejskiej i tożsamości narodowej, jaką niesie klasyka. Pogrążyć go we "wściekłości i wrzasku " świata, z jakim obcuje na co dzień, nie pozwolić na żadną katharsis, swobodny oddech w obliczu prawdy i piękna. Ulepić z widza taką sama namiastkę człowieka, jaką ulepili już z aktora.. Taka jest emanacja idei nowych nihilistów i terrorystów teatralnych - ściśle według recepty odnotowanego tu wcześniej Jeana Baudrillarda.

Od swoich prapoczątków, od antyku, teatr był miejscem budowania wspólnoty - katharsis - jednoczącej widza i aktora we wspólnym przeżyciu. Wspólnoty człowieczeństwa i wspólnoty polis. Jaką wspólnotę buduje teatr nowych nihilistów, komiwojażerów mentalnego terroryzmu? Simulacrum aktora (nicość) spotyka simalucrum (nicość) widza. Czy coś może wynikać z takiego spotkania? Czy to rozbite lustro - tradycji, języka może się kiedykolwiek stać lustrem odbijającym - wielkość i nędzę świata, grzech, tragedię, dramat i oczyszczenie człowieka? Nadzieja w tym, że strategia "Żyj teraz, nie oglądaj się w przeszłość, nie kultywuj pamięci" jest strategią łątki jednodniówki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji