Artykuły

Dziwna sprawa z tym Czeszkowem

Do fabryki w Leningradzie przyjeżdża inżynier z prowincji. Właściwie nie tyle przyjeżdża, co zostaje wykradziony jako cenny fachowiec; skomplikowane zawikłania rodzinne sprawiają, że pozwala się wykraść. Inżynier potrafi zacza­rować leningradzkie maszyny, które pod jego władzą gotowe są praco­wać wydajniej, ale nie umie zacza­rować ludzi, gdyż zbyt wiele od nich (ich zdaniem) wymaga, a ściślej: zbyt często na nich krzyczy. I tylko na jedną panią inżyniera czar za­działał: krzyk odwzajemnia miłością. To przecież panu inżynierowi nie pomaga, gdyż zdążył już wejść w konflikt z dyrekcją leningradzkiej fabryki, sprzeniewierzyć się obycza­jom i tradycjom załogi, podwładni poskładali mu wymówienia, a pla­nu jego dział nie wykonał. Z wy­kradanego cudotwórcy przedzierzga się inżynier Czeszkow w sprawę: "sprawa Czeszkowa staje na egzeku­tywie", o dalszym jego losie zade­cyduje partyjny kolektyw. To wszystko, co powyżej, stanowi streszczenie sztuki Ignatija Dworieckiego. Dziwna sprawa: sztuka z po­zoru banalna, a przecież wciąga i angażuje. Maszyn tam więcej niźli ludzi, ale kiedy autor finiszuje i ku morałowi rzecz już biegnie, widow­nia strzela oklaskami, niczym z ku­lomiotów. I, sprawa jeszcze dziw­niejsza: nieomal wszystko zdaje się świadczyć, że ów Czeszkow nie po­winien się nam podobać. Planu nie wykonał, nie dlatego, że nie mógł, ale że miał bardzo ambiwalentne za­mysły taktyczne; w pracy z ludźmi miał już zamysły bardziej jedno­znaczne, ale metody fatalne: jedy­nie w tonacji forte; nawet tamtą panią inżynier nic całkiem ładnie sobie przygruchał. A mimo tych oko­liczności za Czeszkowem jest nie tylko autor, ale i widzowie. Może dlatego, że gra go Gustaw Holoubek? To poważny atut, lecz sądzę że nie on tu decyduje. Zwłaszcza że Ho­loubek Czeszkowa nie wyślicznia. Przekazując widzowi żarliwą, iście młodzieńczą przebojowość swego bo­hatera, akcentuje też jego kostyczność, swoiste doktrynerstwo, które zawsze razi, choćby nawet doktryna była najsłuszniejsza. A przecież ten antypatyczny Czeszkow, który nie potrafi zaczarować podwładnych na swoim 26 Oddziale, zaczarowuje widzów...

Mechanika czarów nie jest - jak wiadomo - naukowo zbadana, ale w tym konkretnym czarze z jedną hipotezą wystąpić bym się ośmielił. "Człowiek znikąd" Ignatija Dworieckiego jest sztuką o życiu. Widz zmęczony długoletnim, przymuso­wym obcowaniem ze strasznie mą­drym, ale obłym światem ionescowskich i witkacowskich wizji, akceptuje z radością tę życiowość. A da­lej to już jak w "Love Story": ży­ciowość fabuły łączy się z iluzją sztuki w ogólnym płaczu. Widzowie, którzy w życiu nie tolerowaliby ta­kich Czeszkowów dłużej niż przez tydzień, w teatrze mogą sobie po­zwolić na szlachetność; widzowie, którzy w życiu chcieliby też iść prze­bojem jak Czeszkow, mogą sobie pozwolić na niekosztowne uczucie identyfikacji. U tych i u tamtych Czeszkow jest wygrany. Co do mnie, nie jestem pewny, czy jego zwycię­stwo jest w pełni słuszne. Ale i na mnie Dworiecki znalazł sposób: sztu­kę kończy stwierdzeniem: "O losie Czeszkowa zadecyduje kolektyw", więc może ten kolektyw uhonoruje zasługi Czeszkowa, ale za błędy uszu mu natrze. Taki wariant i mnie pozwala być za, jestem za Czeszko­wem.

Współczesna dramaturgia radziec­ka kolejny już raz (Rozow u Axera, Arbuzów w Teatrze TV) demonstru­je nam swój kunszt w sztuce, która dla naszych specjalistów od współ­czesności stale mieści się jeszcze w sferze magii: tekst papierem sze­leści, ale sceniczne życie pulsuje krwią, są w tym życiu ludzie, nie wynaturzone kukiełki - są konflikty, a nie ping-pong zgrabnych aforyzmów; i jeśli nawet maszyn dużo, to przecież rządzi nimi człowiek. Część sukcesu zawdzięcza zresztą Dworiecki zespołowi Teatru Drama­tycznego m.st. Warszawy. Tekst oczyszczony został z gadulstwa, dia­log nabrał zwartości, niemal już i o ping-pong zatrąca. Sytuacje od­wołują się do doświadczeń, które bli­skie mogą być odczuciom widza, wyostrzona została dramaturgia zda­rzeń, zwłaszcza w sekwencji fina­łowej. Aktorzy wspomnianej tu już "życiowości" fabuły nie rozmienili na szarą codzienność zagrań, lecz przeciwnie - potrafili zaproponować styl gry metaforyzującej, skrótowej, określającej człowieka przez jeden dobitnie nakreślony odruch, akcent, rys. Prawdy dla swych postaci nie szukali w ich sztucznie pogłębia­nych przeżyciach, lecz w wiedzy widza o podobnych sytuacjach i sprawach. Najpełniej powiodło się to Andrzejowi Szczepkowskiemu,Katarzynie Łaniewskiej, Januszowi Paluszkiewiczowi, Mieczysławowi Mileckiemu. Gustaw Holoubek jako Czeszkow (choć sekundami odzywa się u niego jakiś przegłos romantycz­nej tyrady) nadał całemu przedstawieniu rytm i rangę. Reżyseria Ludwika René nieomal niewyczu­walna, co w takim tworzywie zali­czyć można jako pełny sukces reży­sera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji