Artykuły

Krystyna Janda Class

"Maria Callas. Master Class" z Och-Teatru w Warszawie na LI Przeglądzie Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie. Pisze Anna Bajek na festiwalowym blogu.

Spektakl "Maria Callas. Master Class" zawiera w sobie sprzeczność: tytułowa Callas w tekście parokrotnie podkreśla, jak bardzo gardzi umizgami w stronę publiczności. Artysta według śpiewaczki powinien być skupiony i skoncentrowany tylko na sztuce. Sama, jak mówi, była odrzucana, nierozumiana, niedoceniana przez niektórych, nie szukała łatwego poklasku. Okazywała się zbyt trudna, kontrowersyjna. Zupełnym przeciwieństwem granej przez siebie postaci jest postawa aktorki.

Krystyna Janda gra tak, jakby każdą frazą chciała uzyskać zaplanowany efekt. To wyliczone gesty, idealnie skrojona partytura, w której nie ma miejsca nie tylko na błąd, ale też na element zaskoczenia, coś, co faktycznie porwałoby w postaci Callas. To rozrywka, w której głównym podmiotem jest publiczność i chęć jej zadowolenia, a nie przybliżenie złożonego portretu śpiewaczki. I niby wszystkie te uwagi można zrzucić na karb koncepcji całości, w której widzowie są uczestnikami lekcji udzielanych przez artystkę. Z radami zwraca się wprost do nas, ale te uwagi to tylko wyuczone formuły.

W spektaklu jako postać, która z założenia ma wywoływać salwy śmiechu, pomyślany jest nierozgarnięty maszynista (Michał Zieliński); to pretensje z powodu braku stołka pod krzesło i poduszki dla gwiazdy, a w końcu wniesienie ich na scenę są uwydatnione bardziej niż intymniejsze myśli kobiety. Janda ciągłemu ogrywaniu źle ustawionego stołka poświęca więcej uwagi (i wzbudza tym większe zainteresowanie), niż skupianiu się na nieoczywistym utożsamianiu Callas. Jej rolę buduje charakterystyczne, pretensjonalne "a" dodane po koniec każdej uwagi, operowanie okularami - zewnętrze środki. Gdy wypowiada "najważniejsze" fragmenty tekstu, sztucznie oddziela je od pozostałych słów, na które składają się przede wszystkim ironiczne i spiętrzane żarty o uczniach. Problemy śpiewaków z interpretacją tekstu prezentują ich jako kompletnych ignorantów, którzy nie wiedzą, co począć z arią bez wsparcia wyroczni Callas (nieporadne aktorsko lub grające nieporadność osoby towarzyszące Jandzie nie tworzą niestety tylko tła - rodzajowe dialogi budują dużą część spektaklu - lecz skupiają się również na niewyszukanym humorze). Trochę więcej o artystce można się dowiedzieć z retrospekcji prowadzonych na wyciemnionej scenie, bez manierycznej pozy. Jednak przekazywana przez aktorkę postać śpiewaczki składa się z wykrzykiwanych haseł i zatrzymuje się na prowizorycznym zapośredniczeniu jej emocji, nie dotykając głębszych rejestrów.

Pozostaje wrażenie, że od początku do końca na scenie pozostaje po prostu Krystyna Janda. To ona witana jest oklaskami na wstępie. Ogólne refleksje na temat oddziaływania sztuki mogłyby być równie dobrze prywatnymi odczuciami dyrektorki warszawskiego teatru. Jednak takie tematyzowanie kontekstu nie wzbogaca historii Callas, nie wprowadza też ciekawego sprzężenia między postacią a aktorką ani między, może w pewnym stopniu zbliżonymi, doświadczeniami obu kobiet. Nie przekłada się na wzmocnienie historii, emocjonalności, przeżyć sławnej śpiewaczki, a w ogóle pomniejsza jej figurę, oddając pierwszeństwo aktorce-Jandzie. Ostatni monolog-wyznanie wiary to również osobista wiadomość od aktorki dzielącej się swoim własnym przekonaniem. I w tym konkretnym przypadku nie działa to na korzyść postaci. "Maria Callas. Master Class" to spektakl łatwy, bezpieczny, idealnie wpisujący się w wyobrażenia publiczności, która chce oglądać na scenie wielką gwiazdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji