Artykuły

Jestem chodzącym paradoksem

Rzadko udziela wywiadów, odrzuca większość filmowych propozycji. Czeka na role, które bardzo mocno zapiszą się w świadomości widzów. Ostatnio wreszcie taką dostał - to tytułowy Ubu król w głośnym filmie Piotra Szulkina. Rozmowa z Janem Peszkiem.

- Przez wiele lat byłeś aktorem właściwie nie odkrytym. W latach siedemdziesiątych grałeś bardzo dużo w teatrze, ale mało kto o tym wiedział.

- Masz rację, długo byłem aktorem "nie odkrytym" i - to tylko pozorny paradoks - bardzo szczęśliwym. Grałem dużo, kochałem swój zawód. Bliskie są mi losy aktorów w mniejszych teatrach, którzy odcięci od szansy zaistnienia szerzej, mają może niedobre teatralne naleciałości, ale zawsze jest w nich gotowość na oczyszczenie, otwarcie na spotkanie z czymś nowym.

- Młodość i dzieciństwo spędziłeś w Andrychowie.

- Jestem chłopcem z prowincji. Osiemnaście najszczęśliwszych, beztroskich i radosnych lat mojego życia spędziłem w kojącym górskim pejzażu, uprawiając wszelkie możliwe sporty i nie przyjmując do wiadomości, że życie może boleć. Mam naturalną skłonność i melancholijną miłość do prowincji, także w polskim kinie. Zawsze bliższy był mi portretujący skromnych ludzi Andrzej Bararński, niż napompowani w swoich pretensjach tzw. wielcy twórcy kina.

- Bardzo często grasz w tzw. teatrach prowincjonalnych.

- Więcej porządnych ludzi spotykam w Andrychowie czy Świdnicy niż w Warszawie! Kiedy stajętwarzą w twarz z człowiekiem w Tarnowie, najczęściej czuję, że mam z nim prawdziwy kontakt

- Jakim byłeś chłopcem?

- Byłem przede wszystkim leniwy, bujałem w obłokach, tak naprawdę w ogóle się nie uczyłem, poza jednym jedynym przedmiotem.

- Język polski?

- Nie, uczyłem się biologii. Miałem świetnego pedagoga, profesora Zielińskiego, który potrafił tak mnie zainspirować, że całymi dniami kolekcjonowałem najbardziej zjawiskowe okazy flory i fauny. Lubiłem też powiązaną z biologią chemię - co może zabrzmi dzisiaj zabawnie. Fascynował mnie kwas DNA - dezoksyrybonukleinowy - występujący w chromosomach nośnik informacji genetycznych. Pamiętam rozpacz profesora, kiedy dowiedział się, że będę zdawał na wydział aktorski i jednak nie zostanę biologiem.

- Oprócz PWST, gdzie egzaminy tradycyjnie odbywają się wcześniej, złożyłeś jeszcze papiery na medycynę.

- Jako pierworodny syn miałem odziedziczyć gabinet ojca, który był stomatologiem, w czasach licealnych pomagałem zresztą tacie - klepiąc zęby, robiąc mostki itd.

- Do szkoły teatralnej dostałeś się jednak za pierwszym razem.

- ak, ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że zdałem wzorowo przeciętnie. Trafiłem z listy rezerwowej. Ja to nawet rozumiem, nie pasowałem do tego artystycznego środowiska. Byłem prowincjuszem, marzycielem, który miał niezwykle silny kontakt z przyrodą. Byłem też zapalczywym sportowcem, nie grałem tylko w piłkę nożną.

- Dlaczego?

- Może z przekory? Mój ojciec i dziadek fascynowali się futbolem, ciągnęli mnie od małego na wszystkie mecze, a ja się na nich nudziłem.

- Spektakle, w których grasz, wymagają od Ciebie niesamowitej sprawności.

- Ćwiczę pracując, ciągle jestem aktywny. W tym roku po raz pierwszy przypiąłem narty biegówki. Dolina Chochołowska została wzięta! W czasie wakacji dużo pływam.

- W Twoje ślady poszła córka, Maria, gwiazda stołecznego Teatru Studio, a także syn Błażej, pracujący w krakowskim Starym Teatrze.

- Marysia, jak mi się wydaje, jest pełną, bardzo ciekawą osobowością, znakomicie odnajdującą się w zróżnicowanym repertuarze. Jest też aktorką poszukującą. Ogromny potencjał ma Błażej. W łódzkim Teatrze Nowym zagrał wiele pięknych ról, o których niewiele osób wie. Błażej jest jednak kompletnie pozbawiony talentu autopromocji, nie potrafi załatwiać sobie ról. Świetnie go rozumiem, bo ja także tego nie potrafiłem, dlatego niezmiernie cieszę się z zawodowego spotkania z Błażejem. W krakowskim Teatrze STU przygotowuję właśnie "Łoże", polską prapremierę sztuki Sergiego Belbela, autora głośnego "Po deszczu". "Łoże" jest kwartetem aktorskim rozpisanym na dwie kobiety i dwóch mężczyzn, traktującym o faunie ludzi młodych - pięknych i bogatych - i ich kompletnie jałowym życiu.

- Studenci twierdzą zgodnie, że jesteś wspaniałym pedagogiem.

- Myślę, że moja praca ze studentami polega na tym, że muszę być wobec nich bardzo wymagający, a jednocześnie bezwzględnie tolerancyjny dla ich młodości, desperacji i okrucieństwa.A może dla ich niedojrzałości? Ciągle pytam siebie - dlaczego ja mam im wmawiać, że mają grać tak, jak ja, albo zupełnie inaczej? Może w niedoskonałości tego młodego człowieka jest jego siła i właśnie doskonałość? Ja lubię każdą niedoskonałość, dobrze się rozumiem z ludźmi w pewnym stopniu innymi. Dlatego wprost uwielbiają mnie krakowskie lumpy albo dzieci chore, które są przecież bardzo ostrożne w obdarzaniu kogoś zaufaniem.

- Ciekawym fragmentem Twojej biografii była egzotyczna wyprawa do Japonii. Z dużymi sukcesami, występowałeś tam aż dziewięć lat.

- Pierwszy raz pojechałem do Japonii w schyłkowym okresie komunizmu. Jechaliśmy w osiemnaście osób - najpierw tanimi liniami lotniczymi dotarliśmy do Chabarowska, dalej koleją transsyberyjską do Władywostoku. Wreszcie promem "Czernienko", na pokładzie którego trwała niekończąca się dyskoteka, dotarliśmy do Jokohamy. Japonię poznałem jako biedny turysta z Polski. Nie byłem tym pierwszym spotkaniem szczególnie zachwycony, o następnych, jak to często bywa, zadecydował przypadek Rok później pojechałem do Japonii ponownie, tym razem z krakowskim Starym Teatrem, graliśmy "Hamleta" Szekspira w reżyserii Andrzeja Wajdy. Równolegle zaproponowano mi współpracę z ambitnym, rozpoczynającym wówczas działalność teatrem "X". I właśnie tak to się zaczęło.

- Jeżeli całościowo przyjrzeć się Twojej teatralnej, a i filmowej biografii, widać wyraźnie, że wspólnym mianownikiem aktorskich poszukiwań Jana Peszka są postaci różnych dziwaków.

- Przyjmuję role dziwaków z rozkoszą, bo spotkanie z nimi daje szansę na poznawanie ludzi, świata i siebie w tym świecie. Ludzie są skomplikowani, składają się i z piękna, i z brzydoty, z podłości i wzniosłości; która z tych cech ostatecznie zwycięży zależy od wielu spraw, które nam się przydarzają. Tylko częściowo nad nimi panujemy.

- Słuchając Ciebie, wyobrażam sobie odważne role, których już nie zagrasz, bo nikt Ci ich nie zaproponuje.

- Jestem słabo ulokowany w środowisku filmowym - nie bywam, nie cmokam i nikomu się nie podlizuję. Mam zresztą wrażenie, że w przypadku naprawdę wartościowych artystycznych zdarzeń taka droga prowadzi donikąd. Wojciech Jerzy Has zobaczył mnie kiedyś w etiudzie studenckiej, i potem przez trzy lata czekał, żeby zaangażować mnie do "Pismaka". Trzeba mieć swoją wyrazistą gębę i trzeba kochać to, co się robi. Niezależnie od tego, czy gram homoseksualistę, czy - jak w "Uroczystości" Grzegorza Jarzyny - człowieka, który molestował swoje dzieci, albo ponurego Fiodora Karamazowa w "Braciach Karamazow" Krystiana Lupy, zawsze oddaję się tym postaciom bez reszty.

- Jan Peszek to artysta poszukujący, ostry w sądach, otwarty na eksperymenty, a jednocześnie melancholijny marzyciel, niedoszły sportsmen. I jeszcze... intelektualista, zawsze punktualny, najczęściej uśmiechnięty.

- Jestem chodzącym paradoksem: jest we mnie szaleństwo i zapamiętanie w pracy, ale także potrzeba harmonii, precyzji i perfekcjonizmu. Ta sprzeczność nigdy nie była zaprogramowana. Każdy człowiek jest sprzecznością. Ten mój bieg przez życie, szukanie coraz to nowych bodźców bierze się z ogromnej ciekawości ludzi, ale także ciekawości poznania siebie, zadawania sobie tych samych pytań - Mm jestem? a lrim jeszcze mógłbym być? W każdym człowieku jest diabeł, jest piekło i niebo. Dążenie do doskonałości, do harmonii to pogodzenie się z piekłem i niebem w sobie.

Rozmawiał Łukasz Maciejewski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji