Artykuły

Gwiazdy na zgasłym niebie

ANTYFANES z Rodos, komediopisarz z IV wieku p.n.e., autor 300 dzieł sce­nicznych, 13-krotny laureat, pisał: "Autor tragedii to dopiero szczęśli­wiec! Publiczność zawsze zna akcję, gdy tylko sztuka się zaczyna. Poecie nie pozostaje nic innego do roboty, jak dać szturchańca ich pamięci. Powie "Edyp", a oni już wiedzą resztę: ojciec - Lajos, matka - Jokasta, córki, synowie, wszystko co było, wszystko, co będzie. Wystarczy, by tylko jedno słowo powie­dział: "Alkmeon", a nawet dzieci powta­rzają: "zwariował i zabił własną matkę; za chwilę wpadnie na scenę i wybiegnie oszalały Adrastos..." My nie możemy sobie na to pozwolić, wszystko musimy wymyślić - nowe imiona, akcję przed rozpoczęciem sztuki, sytuację obecną, punkt kulmina­cyjny, początek. Gdy postać komiczna o tym zapomni, wygwizdują ją, ale postać tragiczna może sobie zapominać do woli. Święta racja, tragedia do dziś dnia opiera się najchętniej na starej, z antyku jeszcze przeniesionej anegdocie, podczas, gdy ko­media potrzebuje wciąż świeżego mięsa. Historia ponurego domu Atrydów żywi dziesiątkami wieków pisarskie pokolenia. Mordercy, kazirodcy, kanibale, rozpustni­cy, matkobójcy etc, etc. są atrakcyjnym tematem dla dramaturgów, aktorów, reży­serów, no, a wreszcie i publiczności. Mit Orestesa i Elektry dał asumpt do powsta­nia wielkich dzieł Ajschylosa, Sofoklesa, Eurypidesa. Hofmannsthala, O"Neilla, Giraudoux, Sartre'a... by wymienić tylko najsławniejszych. Jedno z tych dzieł - "Elektrę" Giraudoux wystawił, jako pierwszą w bieżącym sezonie premierę, Teatr Drama­tyczny.

AUTOR sztuki, zaliczany przez niektóre autorytety, do rzędu najwybitniejszych dramaturgów francuskich lat 30-tych, czerpał szeroką dłonią z antycznej anegdoty, pisząc własne wersje starogreckich mitów, osadzone we współczesności, mimo klasycznego kostiumu. Dziś, kiedy w co drugiej premierze obserwujemy dziw­na czasów pomieszanie, Giraudoux wraz ze swoją dystyngowaną poetyką, aluzyjnym humorem, elegancją i pewnym wymuska­niem wydaje się okropnie staroświeckim i nieco nudnym. "Za magią Giraudoux - pisał Sartre - i jej uwodzicielskim czarem kryje się moralność równowagi, złotego środka. Jeśli bliżej przypatrzeć się jego sztukom, rozpoznaje się w nich bez trudu świat Arystotelesa, zamierzchły i martwy". Mnie wprawdzie bardziej przypomina ta dramaturgia flakon po perfumach Coty'ego, w którym po latach został tylko cień za­pachu - no, ale każdemu inaczej się ko­jarzy. Myślę jednakże, że dla owych zga­słych piękności i pokrytych warstwą ku­rzu obserwacji, myśli i spostrzeżeń daw­no już skatalogowanych, dla pisarza, któ­ry przestał być współczesnym, a nie doro­bił się etatu klasyka, szkoda Dejmka. Szkoda jego czasu i talentu reżyserskiego.

PRZEDSTAWIENIE w Dramatycznym przywodzi na pamięć, nieistniejący już, teatr gwiazd. Jest ono świetnym koncertem wirtuozerii, ba mistrzostwa aktorskiego Gustawa Holoubka w roli Żebraka-boga. Holoubek - on jeden - umie z przywiędłego tekstu subtelnego intele­ktualisty wydobyć życie, samo życie. Po­trafi wyprowadzić na wierzch rwący nurt gorzkiej ironii, zachować dystans wobec tekstu, z jednakowym przymrużeniem oka spoglądając zarówno na scenę, jak i na widownię. Holoubek, który konsekwentnie trzymał się reguły niezmieniania własnej postaci, podporządkowując kolejne role swojej wybitnej indywidualności, swojej osobowości, ba... sylwetce, tu - w że­braku - jest inny. Trudny do poznania, odmieniony. Transformacja to znakomita, bezbłędna i celowa w każdym calu. Jego bóg-łazęga, bóg-clochard błaznujący, niepoważny, pijany wywodzi się w prostej li­nii od Sokratesa tańczącego. Pisanie o Holoubku w "Elektrze" skłania do nadużywania superlatywów, które przecie i tak, są niewystarczające dla określenia wiel­kości tej kreacji.

GODNĄ partnerką Holoubka jest młodziutka Elektra - Jadwiga Jankowska-Cieślak, którą pamiętamy jako świetna Matkę w Witkacym na szkolnym spektaklu PWST (reżyseria Jerzego Jarockiego). Jankowska-Cieślak zagrała w nieco innej konwencji niż Holoubek. Była cała z greckiej antycznej tragedii, a rów­nocześnie potrafiła połączyć infantylizm z dojrzałością, dziecięce okrucieństwo do­chodzenia za wszelką cenę prawdy z dzie­cięcą, nieporadną naiwnością w pojmowaniu świata. Była liryczna i ciepła, a także tragiczna i groźna, krucha i subtel­na, choć twardsza od wszystkich: brata Orestesa (Marek Kondrat) i króla-Egista (Andrzej Szczepkowski), od ludzi, bogów, a nawet groźnych Eumenid, które w tym spektaklu są chybione od początku do koń­ca. Reszta ról została zagrana w różnych - niestety niespójnych - konwencjach, poczynając od operowego patosu Klitemnestry (Zofia Rysiówna), poprzez tradycyj­ne odczytywanie dramatu francuskiego, aż po głęboką, ciepłą, bardzo ludzką refleksyjność Zbigniewa Zapasiewicza (Ogrodnik).

W "Improwizacji paryskiej" Giraudoux ustami Jouveta powiada: "Ja dzielę kryty­ków na dwie kategorie. Pierwsza to ci, którzy mają w sprawach teatru te same poglądy, co ja. To są moi przyjaciele, moi bracia. To są dobrzy krytycy". A obok nich są jeszcze inni, którzy nie podziałają pańskich poglądów - pada pytanie. "Tak - odpowiada Jouvet-Giraudoux - to są źli krytycy".

Trudno, przeżyję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji