Artykuły

"Elektra" bez fatum i bez bogów

U Ajschylosa, w trzeciej części "Orestei", łańcuch zbrodni, jakie niesie fatum ciążące na rodzie Agamemnona, przerywa dopiero boska interwencja Ateny. Bogini mądrości swoim głosem przeważa szalę sądu nad Orestesem - matkobójcą i uwalnia go od Erynii. Przy­nosi w ten sposób pokój światu i lu­dziom. Giraudoux w swojej "Elektrze" również pragnie przerwania łańcucha zbrodni, zaprzestania zemsty za dawne winy - w imię obrony życia i miłości człowieka. Pokazuje w finale sztuki, że dokonany akt czystej, absolutnej sprawiedliwo­ści spowodował groźne konsekwen­cje dla wielu ludzi. Nie obchodzi go już, jak tragików greckich, dalszy los Orestesa. Ukazuje obraz zniszczenia i zagłady miasta, zagłady, która nastąpiła dlatego tylko, że Elektra nie pozwoliła Egistosowi pokiero­wać jego obroną. Nie dała mu tego jednego dnia, który pragnął poświęcić walce, a potem zrzec się tronu na rzecz Orestesa i naprawić dawną i swą winę. "Ojczyzny trzeba bronić czystymi rękami" - odpowiedziała na wszystkie perswazje. Egistos i Klitemnestra zostaną zabici, miasto zostanie zniszczone przez wroga. "To się nazywa - świtanie!" powie do Elektry ironiczny komentator wydarzeń w sztuce Giraudoux - Że­brak. Kształtując własną wersję histo­rii Egistosa, Klitemnestry, Elektry i Orestesa, francuski dramaturg obył się bez bogów i bez ukazywania zgubnego działania fatum. Rozegrał te sprawy wyłącznie między ludźmi, bogom pozostawiając milczenie. Sa­mą historię zmodyfikował i rozszerzył o dalsze kręgi spraw ludzkich. Zamiast ukazania boskiej mądrości Ateny postanowił zaapelować do ro­zumu ludzi. To nic, że powiedział przy tym wprost kilka prawd banal­nych. Uczynił to w bezpośredniej wypowiedzi Ogrodnika, który mówi widowni, iż celem życia jest radość i miłość, a nie smutek i nienawiść i że życie to dobra rzecz.

Wiele osób zastanawia się, co skło­niło Kazimierza Dejmka i Teatr Dra­matyczny m. st. Warszawy do wy­stawienia tej sztuki. Wydaje mi się, że odpowiedź jest prosta. Reżyserowi i teatrowi chodziło o poruszenie tych wiecznotrwałych treści, interesują­cych ludzkość od czasów Ajschylosa. Problemu win i kar, sprawiedliwości absolutnej i względnej, karania daw­nych zbrodni nowymi, problemu przełamania błędnego koła czynów i odwetów. Wydaje się, że głównym atutem "Elektry" Giraudoux było dla Dejm­ka to, że interesujące go sprawy roz­grywa ona wyłącznie wśród ludzi i uzależnia bieg spraw od ludzkiej woli. A także i to, że w rozwiązy­waniu tych tak wyraźnie, ape­luje do rozumu i rozsądku człowieka, że nic tam nie zależy od fatum, ani woli bogów ("Najlepiej jest, kiedy bogowie milczą" - mówi Egistos). Reszta mniej reżysera interesowała. Reszta - to znaczy na przykład ce­chy specyficznej poetyki Giraudoux. Bierze od francuskiego autora tylko treści, tylko jego wersję fabularną i myślową historii Elektry. I wysta­wia ją w formie nie uwspółcześnionej, ale w formie tragedii antycznej. Powstają z tego nawet pewne drob­ne antynomie w przedstawieniu, ale taki był zamysł generalny. Rzecz toczy się na tle rozbudowa­nej, architektonicznej - bardzo zre­sztą pięknej w geometryzacji i kolo­rystyce - dekoracji Jana Kosińskie­go. W tej scenerii można by równie dobrze zagrać Ajschylosa. Dejmek nie epatuje widza żadnymi efektow­nymi pomysłami. Buduje przedsta­wienie surowe i oszczędne, w któ­rym nie ma nic przypadkowego, w którym każdy ruch i intonacja ak­tora są głęboko celowe. Sam reżyser wypowiada się przede wszystkim przez aktorów. Świetna to musiała być współpraca, bowiem treści przedstawienia wyprowadzone są przez aktorów w sposób krystalicznie przejrzysty, naturalny, chciałoby się powiedzieć - organiczny. Bar­dzo rzadko mamy do czynienia ze spektaklami, w których zamysł re­żysera realizowałby się poprzez kre­acje aktorskie w sposób tak precy­zyjny, harmonijny i dobitny. Oto teatr "aktorski" z prawdziwego, no­woczesnego zdarzenia. Teatr, w któ­rym aktorstwa nie odbiera się na za­sadzie autonomicznej, ale jako zna­komicie spełnioną funkcję w inte­gralnej całości. Gustaw Holoubek w najefektow­niejszej zresztą i najbardziej znaczą­cej roli Żebraka wznosi się na szczyty swojego aktorstwa, choć nie wydaje mi się, by był tak zupełnie "nowy", jak pisano w recenzjach. Jest oczywiście trochę bardziej cha­rakterystyczny, niż w ostatnich ro­lach. Ale przecież w dwóch wielkich opowiadaniach o przebiegu dwóch zabójstw, tego na Agamemnonie i te­go na Klitemnestrze i Egistosie, za­pominamy o tej charakterystyczności. Rozgrywa je aktor jak dwie dra­matyczne symfonie, każdą w nieco innej tonacji - obie po mistrzow­sku. Nie da się niestety opisać brzmienia ostatniego zdania Żebraka w przedstawieniu: "To się nazywa świtanie". Dźwięczy w nim u Ho­loubka tragizm i ironia, ostrzeżenie i morał, jaki mamy wynieść z przed­stawienia.

Elektrę gra młodziutka Jadwiga Jankowska-Cieślak i gra ją znako­micie. Nieustępliwość i bezkompromisowość postaci podpiera wewnę­trznym rozedrganiem, żywiołowością i dramatycznością zachowania. Rzad­ko się zdarza widzieć u młodej ak­torki tak dojrzałe operowanie krzy­kiem. Andrzej Szczepkowski świet­nie poprowadził rolę Egistosa. Nie przekonał wprawdzie do swych ra­cji upartej Elektry, ale cała sympa­tia widzów była po jego stronie. Zo­fia Rysiówna z dramatyczną siłą po­dała opowiadanie Klitemnestry o Agamemnonie. Wreszcie Zbigniew Zapasiewicz w specyficznej roli Ogrodnika z ujmującą prostotą wy­magającą przecież nie byłe jakiego kunsztu aktorskiego wyjaśniał nam w monologu do widowni sens sztuki Giraudoux.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji