Artykuły

Ziezio i Persy czyli ostatnia premiera Cricot 2

...Nagły skurcz świadomości napiętej po ostatni, embrionalny zalą­żek myśli nie przeczuwanej jeszcze a już pogrążonej w mrokach wy­wijającej kozły czasoprzestrzeni, szarpnął Zieziem. Był nie wiadomo czemu na ulicy a obok niego szła Persy, ta rozmetafizyczniona sami­ca, która trzymała go - karmiąc kokainą - od roku blisko w klesz­czach swojej purpurowym pluszem obitej kanapy, nad którą wisiał prosty furmański bicz i kilka re­produkcji najbardziej nieprzyzwoi­tych obrazków Bouchera. Ziezio czuł nadciągającą grozę tego obrazu i, aby zagłuszyć go, zaczął rozmowę.

- Więc nie podobało ci się, Per­sy, to przedstawienie Kantora?

Wiedział, co teraz nastąpi - i rzeczywiście: Persy pogrążona w macicznych roztrząsaniach proble­mu bytu i niebytu, wyciągnęła po­tworne macki niepojętej, jak na taką nimfomankę, inteligencji i za­częła nimi wywijać nad głową swej ofiary.

- Nie - miauknęła tonem, któ­ry przypomniał Zieziowi najstrasz­niejsza chwile jego życia. - Myślę, że to spektakl zupełnie nieudany.

I ta mątwa potrafiła mówić takie rzeczy takim tonem!! - zaryczał wewnętrznie. Te wywracające się bebechy zlogarytmowanego kosmo­su były nie do wytrzymania. Po­wiedział spokojnie:

- Nie sądzę Persy, żeby dało się tak prosto zracjonalizować two­je, jak zresztą i moje, animozje, nie mówiąc już o ujęciu ich w jakąś recenzję krytyczną (na myśl o re­cenzji zjeżył się wewnętrznie ze wstydu i obrzydzenia). Krytyk, któ­ry będzie chciał to przedstawienie pochwalić lub zganić, musi wpierw stworzyć jego racjonalny odpowiednik, który dopiero będzie dostępny dla krytyki. A w takim przypadku zaatakowany twórca zawsze obroni się zarzucając krytykowi tenden­cyjną interpretację, która nie od­powiada "istotnemu" sensowi dzie­ła, a wymyślona została być może tylko w celu skrytykowania jej. Twórca oczywiście nigdy nie poda sam jednoznacznej, własnej inter­pretacji dzieła, a nawet stwierdzi, że jest ono nieredukowalne i trze­ba je rozpatrywać na płaszczyźnie jemu właściwych jakości, co auto­matycznie uniemożliwia wszelką krytykę. (Poczuł lekkie mdłości - wiedział, że zbliża się moment, w którym jego umęczona świadomość podda się demonowi wymowy. Za­żył trochę kokainy i ciągnął dalej.)

- Rozpatrywać spektakl w Krzysztoforach można dwojako: albo ja­ko inscenizację "Kurki wodnej" te­go genialnego bubka Witkacego, albo jako erupcję magmy istności metafizycznej samego reżysera. Je­żeli założymy, że jest to insceniza­cja, to musimy szukać konsekwencji następstwa między nią a tekstem sztuki, bo przecież to mimo wszyst­ko tekst jest w teatrze warstwą sterującą - tekst w swoich znacze­niach jednostkowych lub ideowych. A jeżeli tak, to inscenizator "Kur­ki wodnej" nie zrozumiał znacze­nia ani intencji tekstu. Cokolwiek powie się o Witkacym, nie można mu zarzucić bałaganiarstwa myślo­wego i, wbrew rozpowszechnionym mniemaniom, artystycznego. Spek­takl natomiast jest bałaganem pro­gramowym, jest dążeniem do roz­kładu informacji na jakości formal­ne, o którym to zabiegu wolę się teoretycznie nie wypowiadać. W takim więc sensie nie wywiązuje się on ze swoich obowiązków wobec tek­stu dramatu. Uwaga ta nasuwa mi spostrzeżenie innej nieco natury: można mianowicie z dużym praw­dopodobieństwem założyć, że w ogóle żaden tekst nie byłby dobry dla takiej obróbki scenicznej.

- Lub też każdy byłby dobry - wtrąciła Persy perwersyjnie.

- Ponieważ więc tak jest - ciągnął Ziezio - można stwierdzić, że właściwie w przedstawieniu takim tekst musi być niezrozumia­ły. Nie wyobrażam sobie takiego przedstawienia zbudowanego na tekście jakiejś klarownej groteski, np. Mrożka, gdzie wszystko zależy od dosadności znaczeń. Oczywiście wolno sądzić, że tekst, pozbawiony przez reżysera swojego pierwotnego i w ogóle jakiegokolwiek znaczenia, zostaje usensowniony w innym wy­miarze, ja jednak wątpię mocno w powodzenie takich zabiegów.

- Właśnie - przerwała Persy - wcale nie mamy gwarancji, że tra­cąc znaczenie pierwotne zyskamy w zamian coś lepszego. (Najtrudniej­sze problemy filozoficzne rozwiąza­ła jak kokardki u swoich osławio­nych i szalenie nieprzyzwoitych podwiązek!) Moje zarzuty dotyczy­łyby immanentnej struktury spek­taklu. Każde przecież dzieło musi być spójne wewnętrznie i konsek­wentne kompozycyjnie. A ja za­rzucam właśnie przedstawieniu brak spójności. Abstrahując od twoich rozważań powiem tylko, że wyraź­nie da się oddzielić w nim partie odnoszące się do tekstu Witkacego od tych, które są wynikiem działal­ności reżysera. Ta niezależność obu członów sprawia, że widz patrzy z rezerwą albo na działalność reżyse­ra albo na treści dramatu Witkace­go. Co mogłoby być zasadą organizującą całość przedstawienia? Przez cały czas jego trwania nie mogłam tego uchwycić. (Pozorna prostota tych zdań zabrzmiała w jej ustach jak wyrok.) Nie była to bowiem ani zasada literacko-treściowa, ani ideowa. Co do nowoczesności i eksperymentatorstwa tego teatru to też mam zasadnicze zastrzeżenia. Nie widziałam tam wiele ponad to co pokazał nam parę lat temu Gro­towski lub co możemy oglądać w Piwnicy Pod Baranami. A już dow­cipy ze zwracaniem się aktorów do widza z różnymi pytaniami przypominały mi żywo praktyki kaba­retów studenckich.

- Jeżeli jednak - powiedział Ziezio zaciskając zęby aż do bólu - nie zgodzimy się z tym przymusem nowatorstwa, jeżeli przyjmiemy, że artyście wolno przejmować wszyst­kie znane mu chwyty, niekoniecznie jego własne...

- To wtedy - odpowiedziała Persy z groźnym drżeniem powiek - zarzucimy twórcy eklektyzm, a przedstawienie uznamy za zbiór chwytów zebranych dla uzyskania "awangardowego" efektu. A w ogóle przedstawienie to było tak ty­powe: Krzysztofory nie zawiodły oczekiwań! - Dajże spokój Persy - wymamrotał Ziezio, w świadomości któ­rego zażyty przed chwilą narkotyk zaczynał działać po swojemu. - Nie stawiałbym tej sprawy tak ostro. (Nastąpił przełom - Ziezio czuł się szczęśliwy i dobry.) Mam natomiast inny zarzut, który jest chyba bar­dziej umotywowany. W przemówie­niu wstępnym reżyser spektaklu powiedział, że tekst dramatu Witka­cego traktuje w swoim dziele sce­nicznym na takiej zasadzie, na ja­kiej we współczesnej plastyce trak­tuje się przedmioty gotowe, włącza­ne do kompozycji. Stwierdzenie to, moim zdaniem, zawiera zasadniczą sprzeczność teoretyczną, która za­ciążyła na całym spektaklu. Jeżeli bowiem włącza się do konstrukcji plastycznej, dajmy na to, archaiczną maszynę do pisania albo zbiór mo­net z czasów Franciszka Józefa, to pełnią tam rolę dwojaką: przede wszystkim znaczą dalej siebie, a równocześnie stają się składnikami struktury artystycznej. Bardzo to ważne, ten fakt podwójnej ich egzy­stencji. Wynika on z tego, że przed­mioty materialne istnieją niezaprze­czalnie. Przedmiot taki to cytat z rzeczywistości rzeczy. Inaczej ma się sprawa z istnieniem tekstu li­terackiego, które, jak wiesz z lektu­ry Ingardena, posiada byt intencjo­nalny, a to o wiele "słabszy" rodzaj istnienia. Nie stawia więc też ta­kiego oporu przy analogicznych, jak z przedmiotem materialnym, zabie­gach; dając się łatwo kształtować, niknie w działaniu przekształcają­cym... Z tym właśnie reżyser miał najwięcej kłopotu. Tekst rozlaty­wał mu się zbyt prędko, pozostawił go więc w stanie właściwie nieobro­bionym, niejako poza swoimi po­czynaniami.

Persy spojrzała z podziwem na Ziezia, ta torturowana przez nią z taką precyzją świadomość potrafi­ła jeszcze błysnąć. Powiedziała jednak spokojnie, nie okazując lek­kiego podniecenia, które nią owład­nęło:

- Denerwuje mnie ta twoja ostrożność w formułowaniu zarzu­tów. Czemu nie powiesz po prostu, że przedstawienie to jest widzowi obce, nie wywołuje w jego umyśle żadnych skojarzeń ani kulturowych ani egzystencjalnych. Czemu nie wyrąbać prawdy, że jeżeli sztuka ta nie potrzebuje świata, jak można się domyślić z podtekstów, to tym bar­dziej j zasadniczo świat nie potrze­buje jej właśnie!...

Ziezio oprzytomniał zupełnie, to przychodziła druga faza zatrucia narkotycznego, umysł pracował ja­sno, Ziezio sprężył się psychicznie i zaryczał:

- Milcz, ty... Zapominasz o Nie­określonym a Istotnym, o empirii bezpośredniej wreszcie. Tak właś­nie! Tym neoplatońskim terminem, podstawą wszelkich systemów mi­stycznych ciebie pognębię! Czy nie rozumiesz, że uczestniczyłaś w czymś, co było mistycznym aktem? Tak, mistycznym właśnie - zawył ponownie. - I dlatego naczelnym przykazaniem każdego uczestnika spektaklu było nie wątpić, nie py­tać, nie myśleć w ogóle. Wszystkie te rzeczy, jak uczy Jan od Krzyża, przeszkadzają jedynie w zjednocze­niu się z Prawdą. Należało ulec magii, wyzbyć się woli poznawania, jakże marnej wobec Tajemnic Praw­dziwych! Wszelkie myślenie racjo­nalne było oburzającym nietaktem i brakiem wyczucia sytuacji. Nie przydawało się to zresztą do nicze­go tam, gdzie jedynym kluczem do poznania prawdy było potakujące wtajemniczenie i wtajemniczone po­takiwanie. Takie i niezrozumiała pozornie deklaracja reżysera... (Ziezio czuł, że traci przytomność, lecz mówił dalej.) W odbiorze tego przedstawienia potrzebny jest nie tyle smak i wiedza, nie tyle poczu­cie humoru i inteligencja, ile do­bry trening mistyczny, który po­zwoli zaakceptować, zgodzić się i przyklasnąć owej nawiedzającej nas w tej piwnicy transcendencji sztuki, z którą tylko w taki sposób może­my się zidentyfikować. Co prawda, wielu spośród obecnych to fałszywie nawróceni potakiwacze, ale i oni - dodał optymistycznie - mogą li­czyć na zbawienie estetyczne, bo przecież błogosławieni są ubodzy duchem.

Ziezio chwiał się na nogach. Mógł teraz przystąpić do mariawi­tów lub do masonów - wszystko jedno. Persy myślała już o czym innym, kiedy Ziezio tracąc przy­tomność osunął się na chodnik. Świ­tało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji