Artykuły

Zły tekst i słuszna sprawa

- Podobało mi się hasło pod którym odbywają się czytania: "Nikt mnie nie zna, nikt nie przyjdzie" - mówi Michał Kmiecik w rozmowie z Piotrem Morawskim, kuratorem cyklu "Dramaty Oświeconych. Czytania". Dzisiaj w Instytucie Teatralnym "Małżeństwo z kalendarza" Franciszka Bohomolca w reż. Agnieszki Jakimiak.

Piotr Morawski: Nie byłeś przekonany. Michał Kmiecik: Byłem przerażony i bardzo dziwił mnie twój upór, żeby robić właśnie "Czynsz". PM: Dlaczego? MK: "Powrót posła" wydaje mi się - oprócz swojej paraklasyczności - utworem aktualnym. Nie wiem, czy pamiętasz swoje argumenty, gdy proponowałem "Powrót posła". PM: Że to jest znane, lekturowe - przynajmniej na poziomie tytułu. A "Czynsz" nie jest aktualny? MK: Ale ten tekst nie istnieje. W ogóle oświecenie nie istnieje ani w repertuarach, ani w świadomości. "Powrót posła" przynajmniej z tytułu jest kojarzony.

PM: Fetyszyzujesz afisz.

MK: Nie chodzi o to. Ale też dlatego podobało mi się hasło pod którym odbywają się czytania: "Nikt mnie nie zna, nikt nie przyjdzie". Więc co prawda widownia zadała temu twierdzeniu kłam, ale nie zmienia to faktu, że w świadomości ludzi te dramaty nic nie znaczą.

PM: A co cię przerażało w "Czynszu"?

MK: Długie tyrady prozą. Ja zdecydowanie wolę teksty napisane wierszem, jak choćby właśnie "Powrót posła" czy "Krakowiacy i Górale".

PM: Bo wiersz bardziej unosi, bo jest taką maszynką do mówienia?

MK: Nie o to chodzi. Z wierszem jest więcej zabawy, wiersz ma silny rytm. Mówimy wierszem, dzielimy wypowiedzi na frazy. Paradoksalnie na scenie wiersz jest bardziej naturalny do mówienia niż proza. I to był mój problem z "Czynszem". Jak to sobie czytałem po cichu, to dostawałem szału - że co to ma niby być? Nie dziwiło mnie, że ten tekst nie zrobił kariery. Po czym okazało się - kiedy czytaliśmy to z aktorami na pierwszej próbie - że to działa. Choć oczywiście to jest strasznie ciężki język. "Czynsz" się znacznie bardziej zestarzał niż sztuki Bogusławskiego. Ale dzięki tej mocnej formie, którą dała proza Karpińskiego, udało się zrobić coś bardziej szalonego niż w "Krakowiakach..." w Teatrze Polskim w Poznaniu (2015). To jest hardkorowy melodramat. Ale otwiera też pole na całkiem inną wrażliwość. W naszych postironicznych czasach pozwala zrobić coś naprawdę szalonego.

PM: Na czym to szaleństwo polega?

MK: Jestem dumny ze sceny happy endu. To "hura!, hura!" - takie niemrawe, teletubisiowate... To zabiło radosny finał Karpińskiego, udało się go rozbroić. Zły tekst i słuszna sprawa - to mnie urzeka w oświeceniowych dramatach. Tu jest sprawa chłopska, ważna, ale na poziomie literatury dramatycznej to są krzywe, złe zdania. Mimo wszystko jednak komunikatywne. I to jest cudowne.

PM: Już na samym wstępie masz zepsuty język...

MK: Nie przyszłoby mi do głowy, żeby zmieniać język oświeceniowym autorom. To jest archaiczne, ale można to traktować na równi z idiolektem Pawła Demirskiego, Doroty Masłowskiej czy Ziemowita Szczerka, dla których język nie jest przezroczysty. Konwenans masz już w języku - w waspanach, mospanach, ichmościach, w nazwiskach znaczących. To tam jest i tego nie musisz już grać. To jest ekstra. I wystarczy, że na przykład Joanna Drozda jako Polusia śpiewa ABBĘ: "I work all night I work all day to pay the bills I have to pay" i to się od razu ukonkretnia. Już wiadomo, o co chodzi. Ale teraz pytanie do ciebie - dlaczego zgodziłeś się wystąpić w czytaniu?

PM: Miałeś na to pomysł, który mnie przekonał.

MK: Bo wiesz, ja sobie na koniec uświadomiłem, że wcinając się w akcję sceniczną z objaśnianiem niezrozumiałych słów, udowadniałeś jego archaiczność. Będąc rzecznikiem widowni, kwestionujesz wszystko, co dzieje się dookoła.

PM: Ja czułem raczej, że mam wokół siebie postaci powołane przez tamten teatr i je obserwuję - w zasadzie ani z zewnątrz ani z wewnątrz; trochę jak badacz. Było w tym coś protekcjonalnego. A pytanie do ciebie: byłbyś w stanie zrobić to wszystko serio?

MK: Myślę, że nie, ale też żadne serio by mnie tu nie interesowało. Tego happy endu nie da się zrobić na poważnie. To jest jak na tym filmie na youtubie - "jump the shark". Finałowy monolog Szymona to coś takiego - jedzie bohater na nartach wodnych, ciągnie go motorówka - cięcie - rekin - bohater jedzie - cięcie - rekin się zbliża, rekin się wynurza, a on go przeskakuje. Tu się aż prosi o jakieś drastyczne rozwiązanie, a tymczasem jest coś zupełnie innego: "Jam jest Szymon Statecki, syn Jakuba Stateckiego" - mówi chłop, przemieniając się w szlachcica. I nagle z sytuacji, która zmierza do katastrofy, wskakujemy w happy end.

PM: Gdyby nie ostatnia scena, Karpiński miał szanse na zostanie polskim Baumarchais'em, a "Czynsz" - "Weselem Figara". Ale zabrakło konsekwencji i stąd ten cudownie baśniowy finał. A wcześniej padają tam słowa o równości: "równy waćpanu jestem, mospanie" - mówi chłop do pana. W porządku społecznym dalej jest już tylko rewolucja. Ale okazuje się, że Szymon nie jest żadnym chłopem, tylko synem Jakuba Stateckiego, czyli szlachcicem. I tak mamy happy end. Trochę taki realizm magiczny.

MK: To jednak było pisane serio. Weźmy ten wielki wykład Stateckiego o tym, jak uprawiać gospodarstwo - to było pisane do współczesnych. Dla nas to pachnie najgorzej rozumianą "żeromszczyzną". A nie wykluczam, że mogły to być wówczas zdania ważne.

PM: To był instruktaż dla szlachty, jak ma uprawiać ziemię.

MK: Tak, choć nie nazywałbym tego wszystkiego realizmem magicznym. W pewnym spektaklu na temat poznańskich Jeżyc Agnieszka Jakimiak napisała taką cudowną piosenkę, w której pada sformułowanie, że narracja cię dogoni. I to samo jest u Karpińskiego - narracja go dogoniła i okazało się, że jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji jest ogłoszenie, że "wszyscy żyli długo i szczęśliwie" - hura!, hura!, hura!. Ale do tego momentu on przeskoczył swoją epokę.

PM: Tu się zgadzam. Kiedy spojrzysz, jak chłopi są przedstawiani na oświeceniowej scenie - choćby w "Krakowiakach...", których akcja nie bez powodu rozgrywa się w czasie wesela - zobaczysz ich ładnie ubranych i ładnie tańczących. Karpiński naprawdę jako jeden z pierwszych dokonał diagnozy sytuacji ekonomicznej chłopów. Tu sytuacja jest o krok od rewolucji. Widać też narodziny kapitalizmu - czynsz to miało być postępowe rozwiązanie polegające na przejściu od gospodarki feudalnej do nowoczesnego kapitalizmu. I w samym tym mechanizmie, który pokazuje, jak się nakręca spirala zadłużenia i ekonomicznego wykluczania, widzę bardzo prosty link do współczesności.

MK: Do podobnych wniosków dochodzi Filip Springer w "13 piętrach". Opisując warszawski rynek mieszkaniowy, zmierza do podobnej konkluzji. Ale czy Karpiński pokazuje chłopa, czy zbiedniałego szlachcica?

PM: Przede wszystkim sprawę chłopską.

MK: Ale konkretnie.

PM: Bo cały finał, gdy okazuje się, że wszyscy są kimś innym niż myśleli, to jednak zasłona dymna.

MK: No bo to jest szlachcic z dziwnym hobby - przebiera się za chłopa. To jest historia o Kopciuszku, o wielu Kopciuszkach naraz.

PM: Dlatego mówiłem o bajce.

MK: Ale też przypomniał mi się słynny niemiecki reporter Günter Wallraff, który robił reportaże wcieleniowe - przebierał się i sprawdzał, jak to jest po drugiej stronie naszego wspaniałego świata - jako bezdomny, imigrant, etc. I zastanawiam się, czy Szymon - choć tego nie opisuje - nie robi czegoś podobnego.

PM: Ale on nie robi tego z ciekawości poznawczej ani też z chęci opowiedzenia innym, jak to jest być chłopem. Karpiński pokazuje raczej - jak sam zresztą pisałeś - jak szalenie nowoczesny projekt staje się własną karykaturą. Jak marzenie o lepszym świecie i lepszym życiu najzwyczajniej w świecie bankrutuje. To jest rzeczywiście moment założycielski dla tej formacji. Czynsz miał sprawić, że chłopi, zamiast pracować na pańskim polu ileś dni w tygodniu, będą panu płacić. Na pierwszy rzut oka super, ale - i to pokazuje Karpiński - to pozorna wolność, bo wystarczy gorszy rok i chłop plajtuje. Elastyczne zatrudnienie też miało być szalenie nowoczesnym i dogodnym rozwiązaniem tak dla pracowników, jak i pracodawców...

MK: Od tamtej pory niewiele się zmieniło i jedyną rzeczą do zrobienia jest obalenie kapitalizmu.

PM: Tam mamy początek tego, co być może na naszych oczach się kończy.

MK: A "Czynsz" został wystawiony po rewolucji francuskiej czy przed?

PM: Pierwsze wystawienie było na wiosnę 1789 roku w Warszawie, a drugie, krakowskie, w grudniu, gdy już trwała rewolucja.

MK: To ciekawe, bo mówiłeś o "Weselu Figara"...

PM: No, ale w Polsce nie było rewolucji. Do tej pory, nie licząc tej prześnionej...

MK: Ja mam - z jednej strony - ogromną radość ze spotkania z tą literaturą dramatyczną, a z drugiej - odczuwam jednak wstrząs, że niedużo się zmieniło poza językiem.

PM: Bo to jest blisko. Mam poczucie, że dużo bliżej niż "Kordian" czy "Dziady".

MK: To chyba nie jest przypadek, że wtedy pojawił się w Polsce teatr publiczny i to miało wpływ na kolejne dwieście pięćdziesiąt lat.

PM: Ale właśnie chodzi o to, że ten repertuar dzisiaj w teatrze nie istnieje, choć jest nam bliski - to tu zaczyna się dyskusja o modernizacji. W "Czynszu" mamy na przykład postać modernizatora rolnictwa.

MK: Masz na myśli Stateckiego?

PM: Tak. Ten modernizator też trochę z Żeromskiego...

MK: Inteligent... Miałem skojarzenia z Bardosem z "Krakowiaków...". Kiedy on przyjeżdża na wieś, mówi: "oto oni, posłuchajmy, co to są za jedni". A Statecki - już w finale, kiedy Szymon zaczyna swoja tyradę - "Nie rozumiem; ale niech mówi dalej". On łączy resztę postaci z widownią, jest trochę konferansjerski, trochę inspicjencki. Ma dużo momentów, dzięki którym wszystko to się może bardziej odbywać.

PM: To, co mnie uderza w Stateckim, jako figurze polskiego modernizatora i inteligenta, to jakaś niesamowita naiwność. I to trochę zostało.

MK: Teraz bijesz po głowie ludzi, którzy mają idee.

PM: Skąd. Zastanawiam się tylko, co z tego wynika?

MK: Przeważnie nic.

PM: I może dlatego jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy.

MK: "Świat srogi, świat przewrotny"... Ale Karpiński daje też głos chłopu.

PM: Który okazuje się szlachcicem.

MK: No właśnie, bo to jest bardziej skomplikowane - mówi się o sprawie chłopskiej, ale w finale na scenie nie ma już ani jednego chłopa.

PM: Opowiada się o chłopach bez chłopów, więc to oddanie głosu też jest szalenie ambiwalentne.

MK: No więc może bardziej głos chłopu daje Bogusławski? Jego Wawrzyniec w Krakowiakach i Góralach mówi: "A choć to księze dobra, chociaż nasa ksieni / Patrząc się z daleka z rozkosnej swej sieni / Kaze ćwicyc jak bydło a z drugiej wej strony / Pan Podstarości, ten lis wyćwicony, / Lize się niby a drze nas ze skóry". To jest danie głosu chłopu.

PM: A w "Czynszu" tego nie masz. "Ja Szymon, nie cham" - może sobie mówić ktoś, kto na koniec i tak okaże się szlachcicem. Nie ma wyjścia z tego klinczu - za chłopa zawsze mówi ktoś inny.

MK: Ale ja pamiętam, jak rozmawialiśmy z Andrzejem Szubskim przy okazji "Krakowiaków..." o rabacji - jego Wawrzyniec urodzony dwadzieścia lat później byłby Szelą. Więc ja bym nie odbierał tego Bogusławskiemu.

PM: Zrobiłeś "Czynsz" jako western. Mnie to uruchamia skojarzenie z "Django", historią o niewolnictwie rebours... Przydała by nam się taka opowieść o chłopach; coś z Szeli by w tym było.

MK: Mnie fascynuje "dworek drewniany acz podmurowany". Ziemowit Szczerek pisał, że to jedyna emanacja polskiej myśli architektonicznej. W amerykańskiej popkulturze widzisz taką hacjendę i masz poczucie, że coś nie gra w tym obrazie. A w polskiej kulturze, jak widzisz dworek, to nie zapala ci się żadna ostrzegawcza lampka. Nie widać tego, że za tym wszystkim są jakieś czworaki, że na to wszystko pracują jacyś tam chłopi. To jest kultura postszlachcecka.

PM: Obecność chłopów jest tabuizowana. Ale też zobacz, jak przedstawione są kobiety.

MK: Najbardziej kuriozalne w tym finale jest dla mnie to, że Miłoski, żeby wynagrodzić chłopu krzywdy żeni się z jego córką...

PM: ...którą wcześniej chciał wywieźć do Warszawy, żeby zrobić z niej dziwkę...

MK: ...no, dziewczynę do towarzystwa.

PM: Tu akurat wielkiej różnicy nie ma. Ale ten motyw jest prawie w każdej oświeceniowej komedii - kobieta jest tu częścią transakcji. Towarem. Fabuła każdego prawie tekstu polega na tym, że trzeba dziewczynę wydać za mąż. To jest jakoś dojmujące i przerażające jednocześnie.

MK: Zgoda. A czemu "Czynsz" nie zrobił kariery scenicznej?

PM: Jeśli myśleć o "Czynszu" jako o dramacie do wystawienia to sprawa jest chyba prosta i sam to powiedziałeś - to nie jest literatura dramatyczna, która niesie.

MK: Teatr ma narzędzia, żeby ze złej literatury zrobić walor. Ci bohaterowie są papierowi, mają jeden pogląd i na nim jadą. I dla mnie to jest piękne. Jestem pod wielkim wrażeniem aktorów, z którymi pracowaliśmy - wszystko okazywało się mieć ręce i nogi. Kiedy Michał Czachor jako Bartecki mówi: "A któż to jest ten pan Statecki?" - w odpowiedzi dostajesz czystą informację. Nic więcej. Tu nie ma żadnych napięć między postaciami i mnie to pociąga. A aktorzy zrobili to cudownie. Gdybym miał okazję zrobić "Czynsz" w teatrze jako spektakl z tymi aktorami, to w ogóle bym się nie zastanawiał.

PM: Trochę skompromitowałeś ten tekst, problematyzując pewne tematy. Może właśnie takie psucie jest jakąś metodą? Bo mam wrażenie, że temat udało się uruchomić.

MK: No tak. Ja lubię, jak w teatrze jest śmiesznie. A ten tekst odczytany dzisiaj ma potencjał komiczny.

PM: Ale to nie jest też po prostu śmiech z tekstu, który jest ramotą. Wybrzmiewał raczej w momentach dotkliwych, demaskujących to, co jest pod tekstem.

MK: Jest wiele sposobów, żeby to rozwalać. Teatr ma do tego narzędzia. Ale oświecenie w polskim repertuarze w zasadzie nie istnieje i chyba nie istniało.

PM: Był taki pomysł w latach pięćdziesiątych, żeby grać dużo tekstów z oświecenia - między innymi Jan Kott się tym zajmował i sam nawet opracowywał dramaturgicznie "Powrót posła" w warszawskim Teatrze Polskim w 1952 roku. To też były tematy tego czasu: modernizacja, emancypacja, jakiś projekt nowoczesności. Uważasz, że można coś zrobić, żeby przywrócić repertuar oświeceniowy? Można mu jakoś pomóc?

MK: Przede wszystkim trzeba ten repertuar po prostu robić. Sprawdzać, co działa, co nie działa. Oświecenie musi wrócić na deski, w przeciwnym wypadku nic z tego nie będzie.

PM: Jaki jest sposób na oświeceniowe teksty?

MK: Iść do sprawy. To są w przeważającej mierze komedie, niskie gatunki, zabawne, ludyczne. Oświecenie powinno być repertuarem popularnym.

PM: A wiesz, kiedy ostatni raz był grany "Powrót posła"?

MK: Kiedy?

PM: Nie licząc słuchowisk, to było w 1995 roku.

MK: No właśnie.

***

Warszawa-Poznań, 8 kwietnia 2016

Franciszek Karpiński, "Czynsz", reż. Michał Kmiecik, 7 kwietnia 2016, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Wystąpili: Michał Czachor, Joanna Drozda, Edward Linde-Lubaszenko, Rozalia Mierzicka, Maciej Sajur, Piotr Sieklucki, Kamil Szeptycki.

Scenografia: Jakub Drzastwa, światło: Sebastian Klim, dźwięk: Jakub Jaworski, produkcja: Klara Duniec.

Kuratorem cyklu Dramaty Oświeconych. Czytania jest Piotr Morawski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji