Artykuły

Kosmos Jacka Mikołajczyka, czyli najlepszy spektakl GTM

"Rodzina Adamsów" Andrew Lippa w reż. Jacka Mikołajczyka w Gliwickim Teatrze Mzycznym. Pisze Dariusz Jezierski w Info-posterze.

Rodzina Addamsów, to najlepszy spektakl Gliwickiego Teatru Muzycznego, jaki miałem okazję widzieć na tej scenie. Nie mam żadnych wątpliwości. Moją bardzo wysoką ocenę podbija jeszcze fakt, że oglądałem go rok po premierze, ostatni raz w tym sezonie artystycznym. W tak doskonałej formie, z taką wewnętrzną energią i taką świeżością można po roku grać tylko spektakle mistrzowskie. I może właśnie musicalu dotyczy to szczególnie.

Jacek Mikołajczyk, reżyser spektaklu, był jednocześnie autorem tłumaczenia. Znakomicie wykorzystał możliwości, jakie to niesie. Rewelacyjny tekst, znakomicie siedzący w rytmie i melodiach, brzmiący bardzo naturalnie i prawdziwie, dowcipny i dostosowany do naszych realiów - to wielkie atuty spektaklu. Mikołajczyk pisał tekst i zapewne jakaś część jego świadomości (bo podświadomość na pewno) już go reżyserowała. Na scenie nie było żadnych chropowatości, u aktorów nie dawało się zauważyć żadnych problemów z tekstem. Majstersztyk, który mnie zresztą nie dziwił - przekładowe prace Jacka Mikołajczyka chwaliłem od bardzo dawna. Ale chcę podkreślić inną rzecz - to był również najlepiej podany dykcyjnie i emisyjnie spektakl, jaki widziałem na gliwickiej scenie. Bardzo mnie to cieszy. Brawo Dominika Płonka! Zawsze dziwiłem się, że mając na miejscu ekspertkę, nie potrafi się jej wykorzystać.

Reżyseria własnego tekstu wyszła Jackowi Mikołajczykowi wręcz wzorcowo. Na przykładzie tego spektaklu można uczyć, jak reżyserować musicale. Debiutujący przecież reżyser nie wpadł w żadną z pułapek, które na gliwickiej scenie w wielu produkcjach były jak wilcze doły, w których ginęły tempo, dramaturgia, czasem nawet sens. Ramoty Marii Sartovej są już przeżytkiem i jeśli ktoś miał zdanie odrębne, naprawdę musi je zweryfikować po "Addamsach". Rewelacyjne tempo, całkowite odejście od scenicznych ustawek, w zamyśle pięknych a cokolwiek nużących. Dialogi biorące się rzeczywiście z sytuacji, zawsze w rytmie spektaklu, nie zrywające akcji, nie spowalniające całości. Całkowita ucieczka od jakże częstych na tej scenie "aktorskich ekspozycji", epatowania widzów, przygotowywania dowcipów i puent. Jacek Mikołajczyk tchnął na scenę prawdziwe życie, stworzył Addamsom ich własny kosmos, w którym każdy ma swoje zadania, cele i trajektorie. I ten kosmos Mikołajczyka działa jak szwajcarski zegarek.

Znakomicie odnaleźli się w tych realiach aktorzy. Podkreślić trzeba ich perfekcyjny wręcz dobór. Prawda, że role są napisane nierówno, ale najważniejsze jest to, że każda z nich w swoim wykonawcy znalazła godnego obrońcę. Znakomita Marta Wiejak, jako Morticia. Seksowna, chłodna, w środku wulkan. Bardzo zdyscyplinowana, dobrze śpiewająca, efektownie tańcząca. Miała w sobie coś z pamiętanej z ekranu Anjelicy Huston, a jednocześnie potrafiła nie dać się zdominować kreacji tamtej i zbudować tę rolę na własnym temperamencie. Bardzo dobrą rolę.

Świetny, naturalny, bardzo lekki aktorsko Michał Musioł zaskoczył mnie bardzo. Był tak dobry jak w roli Tateh w "Ragtime", gdzie również bardzo mi się podobał. Tu wypadł bardzo wiarygodnie, ludzko i prawdziwie. Miałem nieodparte wrażenie, że w swoją kreację wniósł wiele ze swojego życia, z doświadczania własnego ojcostwa. Bardzo ciepłe, nawet wzruszające były partie temu poświęcone. Wniosek może być tylko jeden - Michał Musioł może na scenie bardzo wiele, jeśli trafi na reżysera, który dokładnie wie, czego od niego oczekuje.

Warto poświęcić więcej uwagi pozostałym aktorom. Każdy z nich wniósł coś ważnego do całego spektaklu. Bardzo naturalna Wednesday - Sylwia Banasik, świetnie uchwyciła przemianę dziewczęcości w kobiecość. Partnerujący jej Maciej Pawlak w roli Lucasa, odnalazł w sobie sporo dystansu, aby zagrać nieco zdominowanego przez rodziców i niezdecydowanego młodzieńca. Katarzyna Wysłucha w roli Babci - bardzo dobra. Fester (Krystian Krewniak) - wzruszający. Lurch (Kamil Zięba) - Lurch idealny!

Osobne słowa należą się Marcie Florek. Grając Alice miała nieco lepiej napisaną rolę niż partnerujący jej Przemysław Witkowicz (Mal), co nie umniejsza sukcesu, jakim jest jej kreacja. Dała życie swojej Alicji. Stworzyła postać z historią, krwią i kościami. Bardzo dobra rola. Wspomniany Przemysław Witkowicz zrobił to, co powinien. Stał się częścią tego naprawdę świetnego zespołu, wyciągając z roli to, co się dało.

Został nam Paweł Wawrzyczny, grający Pugsleya.. Jestem ostrożny chwaląc aktorów młodocianych i dziecięcych. Napiszę zatem, że Paweł zagrał naprawdę dobrze. Bez silenia się na to, co nie jego, bez żadnej maniery. Zagrał chłopca, co naprawdę nie jest wcale takie łatwe.

W gliwickiej inscenizacji obejrzałem bardzo równo grający i bez wątpienia kochający spektakl zespół aktorski. Niepowtarzalna energia, humor a momentami liryzm, które chłonęli widzowie, to suma jego cząstkowych energii i bardzo rzetelnej pracy. Szczerze Gratuluję.

Jeśli chodzi o chór i balet, reżyser spektaklu dał lekcję, jak je wykorzystać i uczynić rzeczywistą częścią widowiska. Nie było, czasem bardzo sztucznych, "obrazków choreograficznych", często hamujących akcję i zaburzających wewnętrzny rytm spektaklu. Zarówno chórzyści, jak i tancerze znakomicie wykonali postawione im zadania, stając się efektownym, a bardzo subtelnym elementem spektaklu. Mała uwaga - skoro te postaci najczęściej są wykorzystane do otwierania i zamykania bramy i zmian scenografii, może warto trochę przekomponować dwa czy trzy miejsca i nie wpuszczać na scenę dwóch smutnych panów technicznych? Nijak nie pasują do całości i w efekcie jednak psują misterną kompozycję Jacka Mikołajczyka.

Na koniec jeszcze słowo na temat części wizualnej. Naprawdę bardzo dobra, a przede wszystkim funkcjonalna scenografia autorstwa Grzegorza Policińskiego. Wykorzystana w pełni, co nieczęsto zdarzało się na tej scenie. Efektowne kostiumy wg projektów Ilony Binarsch dopełniają całości.

Cóż, bardzo dawno nie miałem okazji z pełnym przekonaniem chwalić spektakl wyprodukowany w Gliwicach. Tym bardziej czynię to z wielką przyjemnością. Po obejrzeniu, zapytałem dyrektora Grzegorza Krawczyka o przyszłość

"Rodzina Addamsów" pozostanie w repertuarze! Ci, którzy jeszcze jej nie widzieli mogą to naprawić jesienią, a Ci którzy poznali sympatyczną rodzinkę - mogą odwiedzić ją ponownie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji