Artykuły

Tylko w Warszawie

Michał Lesień i Krzysztof Kowalewski, serialowi lokatorzy, zagrają dziś w Bolesławcu w komedii "Poczekalnia". Z Michałem Lesieniem rozmawia Magda Nogaj.

- Bohaterowie sztuki Macieja Kowalewskiego czekają na casting. To tzw. aktorzy,

którym się nie powiodło. Pan gra w popularnym serialu. To chyba daje poczucie sukcesu?

- Jestem przede wszystkim aktorem teatralnym. Oczywiście serial daje

popularność, ale to dla mnie jakby tylko dodatkowa praca, bo teatr jest najważniejszy. To podstawa dla aktora, teatr rozwija warsztat, a cały czas trzeba nad sobą pracować.

- W "Lokatorach" ma Pan wielkie wzięcie u kobiet. Prywatnie też jest Pan takim podrywaczem?

- Nie, mam ustatkowane życie rodzinne. Poza tym uważam, że nie należy łączyć życia zawodowego z osobistym.

- A nie miałby Pan czasem ochoty, tak jak w serialu, zamieszkać z dwiema kobietami?

- Nie.

- Serialowy Jacek świetnie gotuje, a jak Pan radzi sobie w kuchni?

- To ja w domu zajmuję się gotowaniem. Dosyć często to robię. Moja specjalność to kuchnia hinduska.

- Nie narzeka Pan na brak propozycji w teatrze, ale do filmu nie ma Pan raczej szczęścia. Wszystkie Pana role - czy to w "Kronikach domowych" Leszka Wosiewicza, czy w "Nie ma zmiłuj" Waldemara Krzystka - pozostały raczej niezauważone. Stąd udział w serialach?

- "Kroniki..." od początku pomyślane były jako film dla wąskiego grona odbiorców.

Prezentowane były w kinach studyjnych. Natomiast film Waldka? No cóż, nie wyszło. Ale to było zaraz po szkole aktorskiej. Wtedy też pojawiła się propozycja zagrania w "Lokatorach". Sytuacja na rynku była taka, że nie można było przebierać. Nie miałem wtedy innych propozycji.

Zresztą teraz nic się nie zmieniło. Daję sobie trzy lata. Jeśli w kinematografii nic się nie zmieni, będę po prostu aktorem teatralnym. Nie zamierzam zabijać się o role. Chcę się z tego zawodu utrzymywać. Teraz filmów w Polsce tak na dobrą sprawę się nie robi. Ale jestem przekonany, że ta sytuacja się zmieni. Widzowie są spragnieni dobrego polskiego kina. Nie chodzi tylko o sensacje czy kino moralnego niepokoju, ale o tzw. kino środka, którego w Polsce nie ma. To morze wody w polskiej kinematografii, jeszcze nieodkryte.

- Wspólnie z Maciejem Kowalewskim założył Pan Kompanię Teatralną "MM Przebudzenie". Skąd pomysł na produkowanie własnych spektakli, m.in. "Poczekalni"?

- To daje nam większą swobodę wpływania na repertuar. Jeśli znajdujemy tekst, w którym obaj chcemy zagrać, to łatwiej udaje nam się doprowadzić do premiery, bo bierzemy sprawy w swoje ręce. Poza tym to upraszcza rozmowy ze sponsorami, a to z ich pieniędzy finansujemy spektakle. Nie mamy własnej bazy technicznej, więc najczęściej wchodzimy w koprodukcje z teatrami. Nie zarabiamy na tym wielkich pieniędzy, bo prywatny teatr w Polsce nie jest przedsięwzięciem dochodowym.

- Poza dwoma epizodami z Wrocławskim Teatrem Współczesnym w życiu zawodowym postawił Pan na Warszawę. We Wrocławiu nie da się zrobić kariery?

- Grałem gościnnie w Kaliszu, w Łodzi, ale tak się złożyło, że Teatr Polski w Warszawie pierwszy się odezwał, gdy szukałem angażu. Dziękuję za to Bogu. bo teraz rynek tak się zawęził, że dla aktora pozostaje tylko Warszawa. Nawet Igor Przegrodzki tu się przeprowadził. Pamiętam, jak Jolanta Fraszyńska opowiadała, że inaczej ją traktują na castingach, gdy zostawia numer warszawski zamiast takiego, który zaczyna się od 0 71. Żeby utrzymać rodzinę, trzeba być w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji