Artykuły

Świat bez miłości?

"Wybrani" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Bogusławskiego Bogusławskiego Kaliszu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Agata Duda-Gracz i aktorzy kaliskiego teatru zabierają nas do rzeczywistości, w której nie ma granicy między dobrem i złem. Przerażają nas. I oczyszczają.

To nie jest realny świat. Takie miejsce nie istnieje. To chora wizja, zmora, jądro ciemności. Wioska nie wiadomo gdzie. Towarzyszy nam arabska muzyka, padają orientalne imiona, pojawia się jakiś egzotyczny kontekst, stylizacja w kostiumach... Ale to nieważne. Wszystko się zatarło. To może być Afryka, Afganistan, Ameryka Południowa, Białoruś... Ale też plugawa dzielnica Nowego Yorku, Moskwy, Paryża... To może być Polska. To może być za rogiem. Za ścianą. Nie chcieliśmy tam zaglądać. Wcale.

Od pierwszej sceny słyszymy wulgarne bluzgi, jak z najgorszego rynsztoka. Nie chcemy ich słuchać. Nie chcemy patrzeć z bliska na panoptikum postaci spod ciemnej gwiazdy: naznaczonych piętnem, wypranych z uczuć, pozbawionych refleksji. Brudnych. Dzikich. Odrażających. Wystarczyłoby nam to, co powiedzą o nich media. Zresztą reporter jednej ze stacji jest tu obecny: pokaże wszystko, za co mu zapłacą. Sprzeda wszystko, co zmieści się w oku kamery. Są też infantylni turyści-emeryci. Plączą się bez celu, gapią, fotografują. Nic nie widzą. Niczego nie rozumieją, nie chcą rozumieć. A my? Co my tu robimy?

Permanentny mrok rozświetla tylko plugawe, czerwone światło. Centralnym punktem jest tu buda na kółkach - objazdowy burdel. Tu krzyżują się drogi mieszkańców: mężczyzn, którzy wydają na dziwki każdy grosz i kobiet, które przychodzą ich tu szukać, wyjąc z rozpaczy. Królestwo Nierządu z Królową Wardą, która zalega na tronie-łóżku-fotelu ginekologicznym jak martwa machina do kopulacji; z apetyczną Maliką, która słucha radia i ssie kolorowe groszki z niewinnym uśmiechem; z Eisą - jęczącą, pełzającą kupką szmat; z wyniosłą Dżemilą: chłopcem-dziewczyną-psem.

W powietrzu unosi się wojna. Z kim? W jakiej sprawie? Nie wiadomo. Trzeba na nią iść. Można ją wykorzystać do tego, żeby dziwki-patriotki obsłużyły żołnierzy-patriotów za darmo. - Burdel przestał być burdelem - mówi jedna z nich. Wszystko stanęło na głowie i świat toczy się dalej. Nagle teatralne powietrze przeszywa strzał z prawdziwej broni. Ogłusza. Śmierdzi prochem.

Kluczowa postać to Said - parias w tym świecie pariasów, grany przez Sebastiana Pawlaka. Jest też jego żona Leila - najbrzydsza, najbardziej odrażająca ze wszystkich kobiet, grana przez Magdalenę Czerwińską. I jego matka - grana przez Witolda Dębickiego. Wybrani do życia w świecie, w którym miłość jest zakazana.

To nie jest realny świat. Taki świat nie istnieje. To chora wizja, zmora, jądro ciemności. A przecież przez całe przedstawienie czujemy go w mózgu, w trzewiach. Dotyka nas boleśnie. I nie pozwala zapomnieć, że nosimy go - pewnie tego nieświadomi - w sobie. Bo sceny, które zapamiętuje się z tego spektaklu najbardziej, wcale nie są głośne ani wulgarne, ani obrzydliwe. To monolog matki, która mówi, jak trudno kochać Saida i pilnować, żeby nie zszedł z drogi swego przeznaczenia. To dialog małżonków - Saida i Leili - którzy za pomocą przekleństw wyznają sobie najczulsze uczucie skazane na nieistnienie. To głosy dochodzące z mieszkań widocznych na drugim planie: kochasz mnie? kiedy wrócisz? To mgnienie, kiedy przez sekundę widać nagą Wardę - jak obraz-arcydzieło. To zaświaty, do których trafiają bohaterowie i rozglądają się zdziwieni, oczarowani, spokojni: więc to tak wygląda? więc po co to wszystko - cały ten zgiełk, całe to zabieganie? To wreszcie finałowa scena, w której Matka tańczy przed Saidem, jak tańczyła przed jego ojcem. A on mówi: "Kochałaś go. Pewnie dlatego istniał.".

Taka droga od profanum do sacrum staje się możliwa dzięki aktorom, którzy oddają postaciom jakąś prawdziwą, dobrą cząstkę siebie samych i grając postacie upodlone ani na chwilę nie odbierają im godności. To zasługa reżysera, który prowadzi ich - i nas - bez epatowania tanimi chwytami od tego, co brudne, lepkie, duszne do tego, co piękne i czyste; od tego, co pozornie łatwe do tego, co naprawdę trudne. To teatr. Nikt nie udaje, że coś więcej czy coś mniej. Ale spektakl staje się jakąś formą ofiary - dokonanej po to, żebyśmy byli bliżej siebie, bliżej miłości, bliżej światła. Żebyśmy odróżniali dobro i zło nie na powierzchni, lecz w środku. W sercu. Żebyśmy istnieli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji