Artykuły

Dwa a nawet trzy łóżka

Jak połączyć "Boską Komedię" z Szajną, Brylla z Mrożkiem, Pei­pera z kpiną z awangardy, Arrabala z Arbuzowem? W teatrze moż­na. W teatrze po południu oglądamy Bałuckiego, wieczorem Szeks­pira. Albo odwrotnie. Wybieraj. To znaczy: przesuwaj się od pisa­rza do pisarza, od nastroju do nastroju - z szybkością Goplany, pędzącej na hondzie. Dlatego nie dziwcie się, że tym razem połączę z sobą dwa sprze­czne żywioły, przyjrzę się dwu premierom, które nic nie łączy, prócz tego, że obie działy się w teatrach oddzielonych od siebie tylko szerokim placem. I że obie są swego rodzaju sensacją, choć całkowicie odmiennego rodzaju. Na scenie łóżko. Bywalec z "Polityki" skarżył się. że dawniej królowały na scenie trony, a teraz łóżka. Bywalec jest młodym by­walcem i nie wie, że łóżko królowało w teatrze międzywojennym, sławną Smosarską zapamiętałem najlepiej nie z filmów, wielce łza­wych, lecz z jakiejś fertycznej farsy francuskiej w teatrze, gdzie przez cały jeden akt prezentowała śliczną buzię i ponętne kształty w dezabilu (w rzadkich chwilach, gdy wychodziła z łóżka). To do­piero czasy powojenne zepchnęły łóżko ze środka sceny w kąt i nie pozwoliły mu wrócić do łask. Czy Tadeusz Różewicz nie zasłu­guje więc na poklask za próby rehabilitacji polskiego łoża w tea­trze? Na łóżku - w prapremierze Różewiczowego "Białego małżeń­stwa" w Teatrze Małym - kotłują się Hesia i Mela z uwspółcześ­nionej Zapolskiej - to zauważyli chyba wszyscy. Uwspółcześnionej formalnie i obyczajowo. Różewicz nie boi się społecznych tabu, nie­raz nas o tym przekonywał. To podniosłe. Lecz w "Białym małżeń­stwie" szokuje tematyką łóżkową, która jest raczej podstarzałą ko­kieterią, spóźnionym pokwitaniem, niż panseksualizmem. W "Bia­łym małżeństwie" jest więcej turpizmu niż lubieżności, więcej lubieżności niż erotyki, więcej dowcipu z gospody niż dowcipu z ro­zumu. I sporo buntu przeciw estetycznej wrażliwości widza, ale taki bunt staje się coraz bardziej jałowy. W lekturze "Białe małżeństwo" wydaje się prawie niemożliwe do pokazania na scenie. W tym "prawie" była jednak nadzieja. A Ró­żewicz ma szczęście do reżyserów. Jarocki, teraz także Tadeusz Minc. Z koprolalii Różewicza, tuszując jego świntuszenia, Minc zro­bił teatr, możliwy do oglądania. Aktorzy grali ofiarnie... najwięcej mi żal Seweryna Butryma.

Łóżko panoszy się na scenie i po drugiej stronie Marszałkows­kiej, w Teatrze Dramatycznym na środku Placu Defilad. Łóżko, a po przerwie nawet dwa łóżka, na których przewala się dwu zapijaczo­nych nierobów. I co z tego: przecież nie rekwizyt jest ważny, lecz jaki z niego pożytek. "Ulubieńcy bogów umierają młodo". Sybirak, dziennikarz Alek­sander Wampiłow utonął przypadkowo w Bajkale po sześciu ledwie latach uprawiania dramatopisarstwa. Zdążył w tym czasie napisać 4 sztuki pełno wieczorowe i parę jednoaktówek. No cóż - Czechow napisał niewiele więcej dla teatru. Zestawienie zbyt śmiałe? Mimo wszelkich różnic proporcji - jakoś, w pewnym sensie, uprawnione. Bo Wampiłow okazał się, po­śmiertnie, nową rewelacją teatru radzieckiego - w swoim ostrym, bardzo rzetelnym, prawdziwie realistycznym widzeniu otaczającego go świata. Współczesna dramaturgia radziecka kroczy jedną drogą, ale jak­by jej dwoma pasmami. Z jednej strony przykładem może być Ar­buzów, z jego wygładzonymi problemami, odzianymi w melodramat i patos - z drugiej Dworiecki, który walkę nowego ze starym (określenie stare, ale jare) ujmuje ostro, konfliktowo. Wampiłow znalazł inny ton: wszedł wyraźnie w trop wielkiej rosyjskiej litera­tury dramatycznej, tej z ducha zarówno Gogola jak Czechowa. W początkującym na dalekiej prowincji autorze dostrzegł radziecki krytyk Gromów "samotnego buntownika" i "młodego gniewnego". "Potrzeba nam Gogolów i Szczedrinów" mówił ktoś bardzo ważny. Wampiłow jął wypełniać lukę. W teatrach ZSRR trwa obecnie "sezon Wampiłowa". Teatry pol­skie sięgnęły po sztuki Wampiłowa z początkiem bieżącego roku. Zasługa pierwszego wprowadzenia utworu Wampiłowa na polskie sceny przypada scenie w Sopocie Teatru Wybrzeże, który w sposób godny uznania wystawił "czechowowską" sztukę Wampiłowa "Ostat­niego lata w Czulimsku", w reżyserii Stanisława Hebanowskiego. Następnie warszawski Teatr Dramatyczny - który wyróżnił się już był prapremierą polską "Człowieka znikąd" Dworieckiego (z pa­miętną kreacją Holoubka) - wystąpił z "Anegdotami prowincjonal­nymi" Wampiłowa (w wybornym przekładzie Grażyny Strumiłło-Miłosz) - dwie jednoaktówki, przez samego autora powiązane w je­den spektakl, wyreżyserowała dyplomantka naszej PWST, Hanna Orlikowska-Jśaskeiainen. Zawierzyła autorowi, i wygrała. Wspomógł ją zresztą bardzo dobry zespół. "Historia z metrampażem" jest świadomą aluzją autorską do sytuacji z "Rewizora": jej podkreśle­nie w Teatrze Dramatycznym było więc uzasadnione. Mniej uzasad­nione jest demonizowanie "Dwudziestu minut z aniołem": to raczej wczesny Zoszczenko niż tragifarsa o akcentach kafkowskich. Jed­nak i w tym przypadku sukces teatru jest niewątpliwy.

Z ciekawością oczekujemy innych premier sztuk Wampiłowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji