Artykuły

Nie traktujmy dzieci jak idiotów

- Mówi się, że lalka nie uniesie zbyt dużo tekstu, ale ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że lalka nie uniesie złego tekstu. Różnica między pisaniem tekstu na aktorów i na lalki jest taka, że z lalkami można sobie na więcej pozwolić, na przykład uciąć głowę, która się potem po scenie poturla - mówi bajkopisarka Marta Guśniowska.

Mike Urbaniak: Gęś jest co prawda w głębokiej depresji, ale od razu ją polubiłem. Marta Guśniowska: - Myślę, że gdybyś jej to powiedział, poczułaby się lepiej, bo samoocenę ma naprawdę niską. M.U.: Chciała się nawet targnąć na życie. M.G.: - Kiedy Lis odmawia jej pożarcia, bo jest niezbyt atrakcyjnym kąskiem, Gęś próbuje popełnić samobójstwo przez ugotowanie się w brytfannie. Wtedy dopiero Lis zdaje sobie sprawę, że jest nie fair, a Gęś jest naprawdę fajna. Ale wszystko kończy się dobrze.

"A niech to Gęś kopnie!" to napisana i wyreżyserowana przez ciebie sztuka, którą można oglądać w brawurowym wykonaniu aktorów z Teatru Animacji w Poznaniu. Trudno się pisze o dużych sprawach dla małych widzów?

- Nie, choć nieraz się zastanawiam, czy to, co piszę, nie jest "za duże". Na pewno trzeba uważać, ale dotychczas intuicja mnie nie zawiodła. Piszę o tym, o czym sama chciałabym zobaczyć spektakl. Nie zastanawiam się, jak zareagują rodzice, i nie piszę o tym, co jest w danej chwili modne. Nie interesuje mnie też tak zwana misyjność i pilnuję, by nie popaść w dydaktyzm. Poza tym nie trzeba zawsze poruszać dużych spraw. Nieraz wystarczy zabawna historia, z której dzieci dowiedzą się na przykład, że przyjaciele są w życiu bardzo ważni.

Ale to są właśnie duże sprawy: przyjaźń, miłość, uczciwość. Twoja "Baśń o grającym imbryku" jest o tym, że posiadanie pieniędzy nie gwarantuje wcale szczęścia, bajka "O Pryszczycerzu i Królewnie Pięknotce" - o tym, że nie chodzi o wygląd, ale o to, jakim się jest człowiekiem, a "Pod-Grzybek" to sztuka o śmierci.

- Kiedyś mnie zapytano, czy aby dobrym pomysłem jest pisanie dla dzieci o śmierci. Odpowiedziałam, że jeśli niemówienie uchroni dzieci przed tematem śmierci, to mogę o niej nie pisać. Ale to jest niemożliwe, bo jak dziecku zdechnie chomik albo złota rybka, nie mówiąc już o śmierci bliskich osób, babci czy dziadka, trzeba się z tym trudnym tematem zmierzyć. Jestem - podobnie jak Woody Allen - całkowicie śmierci przeciwna, ale ona jest, niestety, nieodłącznym elementem życia, także dzieci. A teatr jest od tego, żeby dać impuls do rozmowy o tematach ważnych. I jeszcze jedno: nie traktujmy dzieci jak idiotów. To jest wyświechtana fraza, ale mało kto ją stosuje.

Jakim byłaś dzieckiem?

- Mądrze rozpieszczonym przez rodziców. Miałam to, czego potrzebowałam, ale jednocześnie nie byłam wychowywana w poczuciu, że wszystko mi się należy. Podobnie jak moja starsza siostra, która jest zupełnie ode mnie inna. Zawsze była poważniejsza, ambitniejsza, miała świadectwa z czerwonym paskiem, a potem poszła - pod wpływem filmów o Indianie Jonesie - na archeologię. Ja natomiast byłam nieco bardziej krnąbrna.

Gdzie dorastałaś?

- W niewielkim Międzyrzeczu Wielkopolskim, w którym nasza rodzina od wielu lat prowadzi warsztat samochodowy. Mój ukochany zapach wczesnej młodości to woń benzyny.

Z czasem familijny biznes się rozrósł, przejął go mój tato z bratem i kuzynami, a mama, z wykształcenia księgowa, postanowiła poświęcić się wychowaniu dzieci - oczywiście pod presją rodziny - i trochę potem chyba żałowała, że zrezygnowała z pracy zawodowej. Choć z drugiej strony jestem pewna, że gdyby pracowała, nie miałybyśmy teraz tak wspaniałego kontaktu.

Po kim odziedziczyłaś artystyczne zainteresowania?

- Zdziwisz się może, ale trochę po tacie, który nie tylko umie naprawić samochód, ale jest także uzdolniony plastycznie. Świetnie rzeźbi i rysuje karykatury. Jednak chłopakowi z samochodziarskiej rodziny nie było dane kształcić się w tym kierunku. Może dlatego rodzice tak uważnie obserwowali, jakie mamy z siostrą pasje, i bardzo nas w nich wspierali.

Pisanie zaczynasz od pomysłu na temat?

- Niekoniecznie. Częściej bajka zaczyna się od postaci. Najpierw wymyśliłam rycerza Pryszczycerza, a potem zastanawiałam się, co mogłoby mu się przydarzyć. Z kolei bajka "Smacznego, proszę Wilka!" zaczęła się od tytułu, który mi się po prostu spodobał.

Czy jakiś teatr nie wystawił twojej sztuki ze względu na temat?

- Wiele lat temu napisałam bajkę o stereotypach, w której zwierzęta miały inne cechy od tych, które im się przypisuje. Lis nie był sprytny, ale bardzo naiwny, Żółw - nadaktywny, a Sowa zamiast mądrości plotła zwykle głupoty. Głównym bohaterem był Cygan, który spotykał te zwierzaki, podróżując ze swoim kramem przez wsie i miasteczka, a ich mieszkańcy wpadali w popłoch i zamykali domy, bo "Cyganie kradną". Mój Cygan był tymczasem najuczciwszym człowiekiem pod słońcem. Usłyszałam wtedy od jurorów pewnego konkursu, że tego wystawić nie możemy.

Skoro jesteśmy przy stereotypach, to nie mogę cię nie zapytać o gender. W twoich bajkach jest tradycyjny świat kulturowych wyobrażeń o rolach mężczyzn i kobiet. Rycerz na koniu ratuje królewnę w wieży.

- Nie tak prędko, bo jeśli mówimy o "Bajce o Rycerzu bez Konia", to po pierwsze, rycerz nie ma - jak wskazuje tytuł sztuki - konia, przynajmniej na początku. A po drugie, królewna sama się zamknęła w wieży, więc to jest jej wybór.

Ale dałeś mi teraz zagwozdkę i zaczynam się zastanawiać, jak to jest w moich bajkach z równouprawnieniem płci i przypisanych kobietom i mężczyznom kulturowych ról. Tym bardziej że sama do stereotypu nie pasuję. Od małego bawiłam się głównie samochodami, no i nie mam instynktu macierzyńskiego. Bardzo lubię dzieci, ale nigdy nie chciałam ich mieć, co ludzi zwykle podwójnie szokuje. Kobieta, która nie chce mieć dzieci, jest już podejrzana, a bajkopisarka, która nie chce mieć dzieci - to już po prostu zgroza.

Reagujesz na to zdziwienie?

- Mówię, że dzieci nie powinny mieć dzieci.

Można powiedzieć, że masz ich setki.

- Od razu mi z tym lepiej.

Kim chciałaś być w młodości?

- Aktorką albo dziennikarką, ale od małego głównie malowałam, rzeźbiłam, rysowałam i pisałam wiersze. Na studiach utrzymywałam się z robienia glinianych figurek aniołków, które sprzedawałam do zaprzyjaźnionego sklepu z rękodziełem. Dzisiaj do tego wracam. Zaopatrzyłam się już w masę samoutwardzalną i chcę robić lalki. No powiedz, czy ja jestem poważna?

Podobno spoważniałaś wraz z napisaniem pierwszej sztuki.

- Tak mi się tylko wydawało, bo jak jest się młodym, to chce się pisać o sprawach najpoważniejszych. I taka też była "Wendeta", pierwsza napisana przeze mnie sztuka przepełniona patosem, krwią i honorem.

Tę moją "wielką tragedię" znawcy ocenili jako "doskonały pastisz komedii fredrowskiej".

Konkurs "Szukamy młodego Szekspira", na który ją wysłałaś, był początkiem twojej drogi w teatrze?

- Drogi, która wiodła przez Klub Młodych Dramaturgów prowadzony przez państwa Halinę i Jana Machulskich przy ASSITEJ, czyli Polskim Ośrodku Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży. Dzięki klubowi mogłam poznać mnóstwo wspaniałych ludzi teatru i zacząć w końcu po teatrach wędrować. Po zapachu benzyny zapach teatralnego kurzu na scenie stał się dla mnie najważniejszy. Poczułam wtedy, że chcę już w teatrze zostać.

Jako dramatopisarka?

- W ogólne nie wiedziałam, że jest taki zawód, ale mniej więcej w wieku 16 lat zaczęłam pisać sztuki. Miałam do tego specjalny zeszyt, który wkładałam w inny, do, dajmy na to, geografii, i kiedy mama wchodziła do pokoju sprawdzić, czy się uczę, widziała mnie pochyloną nad zgłębianiem złóż węgla w Urugwaju. Tymczasem złoża w tym południowoamerykańskim kraju zupełnie mnie nie interesowały. Interesowało mnie pisanie sztuk.

Dlaczego wybrałaś studia filozoficzne?

- Z dwóch powodów. Pierwszy był taki, że rzeczywiście filozofia mnie interesowała, a drugi taki, że chciałam mieć czas na pisanie. Rzeczywiście mogłam na studiach sporo pisać. Szczególnie dobrze mi szło na porannych zajęciach z filozofii języka, na których reszta spała. Potem na egzaminie usłyszałam od profesora: "Pani tak notowała, że na pewno wszystko pani umie. Mogę pani za to od razu dać czwórkę".

Co wtedy pisałaś?

- Najpewniej "Królestwo za dwie korony".

Mam podejrzenie, że Książę Bławatek jest gejem.

- Ale zupełnie niezamierzenie, taki mi po prostu wyszedł zadbany i pachnący.

A poważnie myślisz, że jakiś teatr w Polsce wystawiłby bajkę o kochających się, powiedzmy, dwóch zającach?

- Chyba zaskrońcach! Myślę, że z wystawieniem byłby problem, bo teatry grające dla młodych widzów są bardzo zachowawcze. Z drugiej strony na paru polskich scenach wystawiono znakomitą sztukę dla dzieci "Na arce o ósmej" Ulricha Huba, która opowiada o tym, jak zwierzęta dobrane w pary wędrują na arkę Noego, a dwa pingwiny przemycają na trzeciego swojego kumpla. Kiedy już po potopie gołąb orientuje się, że jest bez pary, zerka na tego trzeciego pingwina, który ewidentnie wpada mu w oko.

Ale zostawmy pasażerów arki. Ja już myślę o naszych zaskrońcach. Widzę, jak splecione ze sobą smyrgają się ogonkami. To mogłaby być bajka o wielkiej miłości, która musi walczyć o akceptację.

Jak bohaterowie twojej innej sztuki - "Romeo i Mrówka" o miłości mrówki do mrówkojada, z którą nie mogą się pogodzić rodzice obojga.

- Tylko w przypadku zaskrońców dochodzi jeszcze coming out. Zamiast "wyjść z szafy", wyszłyby z trawy. Trzeba to napisać, ale kto nam to wystawi?

Rodzice czytają twoje sztuki?

- Oczywiście, i nigdy ich nie krytykują, choć widzę, co im się bardziej podoba, a co mniej.

Nie martwili się, jak się utrzymasz z pisania bajek?

- Tylko do momentu, kiedy wygrałam pod koniec studiów pierwszy "dorosły" konkurs na sztukę dla dzieci. Dostałam wtedy chyba aż cztery nagrody i wór pieniędzy - oczywiście była to fortuna z perspektywy studenckiej. A potem już się potoczyło.

Potoczyło? Przecież ty kosisz nagrody jak kombajn. Gdybym pisał sztuki dla dzieci i wysyłał je na konkursy, do których zgłaszasz swoje teksty, tobym się załamał.

- Ale nie rób ze mnie potwora. Przecież nie zawsze wysyłam swoje sztuki na konkursy i nie zawsze też wygrywam.

Jaki masz system pracy?

- Wstaję bardzo wcześnie rano, bo potrzebuję niewiele snu, robię herbatę w dużym kubku i siadam do komputera. Mój chłopak Krzysiek, który jest aktorem, jeśli nie ma próby, śpi do południa, a ja mam ciszę i spokój. Przed 12 nie można do mnie dzwonić, nigdzie też nie wychodzę - to czas na pisanie. Oczywiście rutyna jest łamana, kiedy raptem coś mi przyjdzie do głowy albo stoi nade mną Śmierć z kosą zwiastująca nadchodzący deadline na zamówioną przez teatr sztukę.

Inaczej się pisze dla ludzi, a inaczej dla lalek?

- Mówi się, że lalka nie uniesie zbyt dużo tekstu, ale ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że lalka nie uniesie złego tekstu. Różnica między pisaniem tekstu na aktorów i na lalki jest taka, że z lalkami można sobie na więcej pozwolić, na przykład uciąć głowę, która się potem po scenie poturla. Z aktorami byłoby trudniej, choć paru można by pewnie pozbawić głowy z korzyścią dla teatru.

Za sztuki dla dzieci płaci się mniej niż za sztuki dla dorosłych?

- Niestety.

Dlaczego?

- Nie umiem do końca odpowiedzieć na to pytanie, ale świat teatrów familijnych czy lalkowych jest generalnie mniej zamożny od świata scen dramatycznych. Mniejsze budżety, tańsze bilety, niższe wynagrodzenia. Taka karma.

Wierzysz w nią?

- Wierzę w karmę, dobrą i złą energię. W ogóle bliższe mi są dalekowschodnie systemy religijno-filozoficzne, a szczególnie buddyzm.

W twoich sztukach tego nie widać, w nich występuje raczej starotestamentowy Bóg.

- Byłam wychowana w tradycji katolickiej, która kojarzyła mi się w dzieciństwie z bezpieczeństwem, szczególnie w wydaniu ludowym, gdzie sporo dobrych aniołków. Zawsze uważałam, że jeden musi czuwać nade mną, bo nieraz znajdowałam się w sytuacjach, z których mogłam nie wyjść w jednym kawałku.

Zupełnie jak Żyrafa z twojej sztuki "Brak sensu, Aniołek, Żyrafa i stołek".

- Żyrafa bardziej się obija, a ja miałam parę groźniejszych sytuacji. A wracając do Boga - on jest w moich bajkach wyciągnięty z folkloru. Ma sporo pobłażliwości i poczucie humoru.

Podobnie ja ty. Twoje bajki są bardzo dowcipne, szczególnie gdy łączysz baśń ze współczesnością. Kiedy Rycerz pije sok przez słomkę z kartonika, a Wróżka Zębuszka ze sztuki "Wąż" chce sprzedać tytułowemu bohaterowi nogi i ręce z katalogu wysyłkowego.

- Lubię takie przełamania i uważam, że sztuka jest atrakcyjniejsza dla dzieci, kiedy łączy dawne podania z czymś współczesnym, z czymś, co one znają ze swojego życia. Napisałam niedawno tekst, w którym jest gołąb pocztowy spełniający wszystkie funkcje dzisiejszego smartfona. Można nim wysłać wiadomość, ale też poprosić o geolokalizację, bo dlaczego nie?

A o czym będzie kolejna sztuka?

- O królu, który ma zamek wybudowany na szczycie góry, bo jego przodek był łakomy najwyższych (za)szczytów. Tylko przez to w zamku jest teraz bardzo nudno, nikt nie chce tak wysoko przychodzić. Tymczasem u sąsiada mieszkającego w dolinie ciągle jest ruch - a to goście przybywają, a to ktoś go najedzie. Król postanawia uatrakcyjnić życie zamku, do czego znakomicie się nadaje straszący wszystkich duch. Ściąga więc do siebie bardzo schorowanego staruszka, który pewnie niedługo umrze i stanie się owym duchem, jednak staruszkowi na zamku zaczyna się polepszać, bo służy mu górskie powietrze

To bajka o samotności będących na szczycie?

- Chyba właśnie wymyśliłeś tytuł.

***

Marta Guśniowska - jest bajkopisarką i jedną z najczęściej wystawianych w polskich teatrach dramatopisarek tworzących dla dzieci i młodzieży, laureatką wielu nagród, odznaczono ją także Medalem "Zasłużony Kulturze - Gloria Artis". Od 2007 r. jest dramaturżką Białostockiego Teatru Lalek

--

Na zdjęciu: Marta Guśniowska podczas dyskusji o jej sztuce "Ony", Festiwal R@Port, Gdynia 2016

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji