Artykuły

Festiwal R@port: teatr tłumaczy siłę "dobrej zmiany"

Tegoroczny festiwal R@port dość trafnie diagnozuje przyczyny dzisiejszej sytuacji Polski. Jak na dłoni ukazuje oburzające cechy Polaków: kołtuńską ksenofobię, nieuzasadnione poczucie wyższości, zadufanie i brak zaufania do kogokolwiek, wreszcie - ortodoksyjną, zaślepiającą religijność - pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Przez cały tydzień w Gdyni można było oglądać spektakle z całej Polski, prezentowane w ramach konkursowego przeglądu jedenastej edycji Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@port. Po obejrzeniu siedmiu spektakli, rywalizujących co festiwalowe nagrody, uczucia można mieć co najmniej mieszane: jeden okazał się produkcją na poziomie serialu z ubogiej stacji telewizyjnej, dwa - ambitnie pomyślanymi, ale mocno nieudanymi eksperymentami, jeszcze inny - przedstawieniem dla dzieci, owszem, nader udanym, ale zupełnie nie pasującym do konkursu.

Ale jednocześnie w ramach festiwalu można było obejrzeć trzy przedstawienia znakomite, ważne i mocne, wyraźnie i głośno mówiące o tym, co się dziś dzieje w Polsce. Politycy, politolodzy, socjologowie, publicyści - wszyscy od kilku miesięcy rozpaczliwie próbują dociec, co takiego tu się stało, że ostatnie zmiany polityczne i społeczne: odchodzenie od demokracji w jej dotychczasowym kształcie czy wzrost nastrojów nacjonalistycznych i ksenofobicznych, mogły się w ogóle wydarzyć, a co więcej - zyskać tak wielkie poparcie Polaków. Wygląda na to, że niektórzy z twórców polskiego teatru współczesnego już jakiś czas temu podawali odpowiedzi jak na dłoni. Ale kto by tam słuchał artystów.

Po obejrzeniu kilku konkursowych propozycji, z wizji współczesnych polskich dramatopisarzy, dramaturgów i reżyserów, wyłania się obraz ponury, niepokojący, jeśli nie wręcz lekko przerażający. Obraz społeczeństwa uwikłanego we własną historię, nie mogącego sobie poradzić z nieprzepracowanymi traumami, które z niej wynikają i resentymentami, które się rodzą na tak żyznym podłożu. Społeczeństwa zaślepionego przez bezkrytyczną religijność. Społeczeństwa nie rozumiejącego i nie akceptującego żadnej inności. Społeczeństwa, które tak łatwo akceptuje rozmontowywanie porządku prawnego czy palenie kukły Żyda na miejskim rynku.

Oto w spektaklu "Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" na podstawie książki Ziemowita Szczerka, Remigiusz Brzyk pokazuje uwikłanie Polaków w historyczne i współczesne mity na temat własnych kresów wschodnich, a dzisiejszej Ukrainy. Oskarżycielsko wyciąga palec w stronę charakterystycznego dla współczesnych Polaków patrzenia z góry na Ukraińców, który ocenia jako odbicie własnych kompleksów i rozpaczliwe uciekanie od bycia traktowanym jako część Wschodu. Wyśmiewa też bezpardonowo postszlacheckie, postziemiańskie sentymenty, co paradoksalne: najmocniejsze zwłaszcza wśród potomków chłopów pańszczyźnianych.

Chłopów, którzy mentalnie nigdy nie wyrośli z pańszczyźnianego modelu, w którym nie tyle nie powinni, ale wręcz nie mieli możliwości samodzielnego myślenia i rozsądnego postępowania, pokazuje w swoim szokująco mocnym spektaklu "Kumernis, czyli o tym jak świętej panience broda rosła" Agata Duda-Gracz. To brutalny obraz polskiej wsi i jej mieszkańców - upośledzonych emocjonalnie, skarłowaciałych moralnie, niezdolnych do samodzielnego myślenia. To historia niczym z "Domu złego" Wojciecha Smarzowskiego, ale opowiedziana zupełnie innym językiem. Ten język, choć z pozoru najłagodniejszy z możliwych, oparty na biblii i żywotach świętych, jest kolejnym mocnym ciosem wymierzonym przez reżyserkę polskiemu mentalnemu zaprzaństwu - pokazuje bowiem jednoznacznie niemożliwość wyjścia poza granice zarysowane przez religię: oślepiającą, odbierającą rozum, otumaniającą. Pokazuje, że to jedyny paradygmat, w ramach którego umie poruszać się Polak, jedyny język, którym umie opowiedzieć o tym, co robi, nawet jeśli robi rzeczy najgorsze.

Zadziwiająco zgodna z tym, jak próbują dziś uzasadniać zapaść w polskim życiu społecznym środowiska takie jak Krytyka Polityczna czy partia Razem, okazuje się diagnoza Jana Czaplińskiego, autora tekstu, który stał się podstawą znakomitego spektaklu "Zapolska Superstar (czyli jak przegrywać, żeby wygrać)" [na zdjęciu] Anety Groszyńskiej. Ta historia o zapomnianej, a raczej - tak naprawdę zupełnie nieznanej - pisarce i aktorce, Gabrieli Zapolskiej, pamiętanej dziś w zasadzie tylko za sprawą "Moralności pani Dulskiej". Czapliński wysuwa na pierwszy plan to, że była jedną z pierwszych polskich intelektualistek, która - wbrew obowiązującym modom - głośno upominała się o słabszych: biednych, pokrzywdzonych, wykluczonych.

Znakomita, odwołująca się do prawdziwych zdarzeń z przeszłości, a jednocześnie na swój sposób iście prorocza jest scena rozprawy sądowej, w której jeden z krytyków oskarża Zapolską o plagiat, a Sienkiewicz ocenia jej pisarstwo, porównując ze swoim. Słowa wyciągnięte z kronik sądowych sprzed stu lat, brzmią niemal dokładnie tak samo, jak głosy w dzisiejszym sporze o kształt polskiej kultury. I, tak jak w tym ostatnim, wygrywa nurt apologetyczny, tuszujący, usprawiedliwiający, pozwalający, żeby nierozdrapywane rany spokojnie "zarastały błoną podłości".

Te trzy spektakle zdecydowanie wysuwają się na prowadzenie w ocenach festiwalowych widzów. Te trzy spektakle są znakomitym dowodem na to, że warto czasem posłuchać artystów, bo potrafią widzieć więcej i wyraźniej niż zawodowi specjaliści od społecznych traum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji