Artykuły

Pierwsza stacja

Magdzie groziła głuchota. Chwilami nic nie słyszała. Le­karze stwierdzili "uraz akustyczny", który prawdopodob­nie był skutkiem kilkumiesięcznych głośnych prób w teatrze. Gdy już była zdrowa, powiedzieli, że nie może pra­cować w hałasie i ostrzegli, że jak tam wróci, to przy tych decybelach uraz może się po­wtórzyć. Magda Komornicka (lat dwadzieścia dwa) wróciła, bo bez "Metra", gdy go się raz posmakowało, nikt żyć nie potrafi.

O czym jest ten musical

"Metro" jest o nich: o mło­dych ludziach, którzy chcą śpiewać i tańczyć. Idą na eli­minacje, ale reżyser mówi im, że są nic niewarci. Schodzą do podziemia, gdzie na stacji miejskiej kolejki spotykają Jana.

"Matro" jest wydarze­niem: to pierwszy musical, którego Polska nie po­wstydziłaby się na Broad­wayu. Zestawienie śpie­wu, tańca i akrobacji z kolorowymi światłami lase­rów robi wrażenie. Bilet na spektakl kosztuje 120 tysięcy.

Młodzież kupuje tańsze wejściówki i siada gdzieś między rzędami. Dotych­czas zagrano ponad 30 spaktakli. Sala Teatru Dramatycznego jest za­wsze pełna.

Jan jest człowiekiem-duchem "metrowych" tuneli. On sprawia, że wszyscy zostają, by tańczyć i śpiewać na sta­cji. Bawią się wbrew profe­sjonalnemu światu teatru. Bawią się tak wspaniale, że za­chwycają się nimi gazety. Re­żyser nie zrobił musicalu, bo nie miał młodych ludzi. Ale przegrał tylko na moment. Zaprasza ich raz jeszcze. Wszyscy idą na górę, zosta­wiają stację metra i Jana, który z nimi iść nie chce. Zo­staje zakochana w nim Anka, ale on mówi "nie", więc i ona odchodzi.

- Te jest opowieść o ma­rzeniach - mówi Kasia Gro­niec, lat osiemnaście. - "Me­tro" jest dowodem, że marze­nia mogą się spełnić. Trzeba przyjść na eliminacje, być lepszym od innych, a potem ciężko pracować.

- "Metro" pokazuje - tłu­maczy Robert - że warto mieć w życiu takie nie udawa­ne trzy miesiące. Reszta jest nieważna. Reszty może nie być.

- Nasze "Metro" jest sztu­ką o umiejętności i koniecz­ności wybierania - mówi Agata Miklaszewska, która razem z siostrą Maryną na­pisała libretto. - Oryginalny tekst jest nieco inny, opowia­da o ludziach z różnych kra­jów: grają w metrze i tak zarabiają na życie. Są młodymi emigrantami, którzy coś już stracili. W przedstawieniu wą­tek emigracji nieco umyka, choć pozostał w piosenkach. Ważniejszą sprawą jest wła­śnie sztuka wybierania. Oni musieli zrezygnować z przy­jaźni z Janem, by zrealizo­wać swe zwykłe ludzkie ma­rzenia o karierze. Jan też już wybrał, śpiewa o tym w pierwszej piosence: wyjechał z kraju. Koszty kolejnego wy­boru wydają mu się zbyt wysokie, więc nie idzie z nimi na górę.

- Morał z "Metra" jest ta­ki, jaki każdy sam sobie wybierze - twierdzi Joanna Ja­gła. - Dla mnie istotne jest ostatnie zdanie, które mówię, gdy żegnam się z Janem: "jedno nie wyklucza drugie­go". Ja, gdybym śpiewała pod ziemią i dostała lepszą pro­pozycję, na pewno bym ją przyjęła.

Nia ma świata poza teatrem

"Metro" znaczy: uszkodze­nia łękotek (kolano miesiąc w gipsie), naciągnięte ścięgna, połamane w dwóch miejscach nogi, zapalenia wyrostków (ponoć z przemęczenia), nad­werężone od dźwigania nad­garstki, nadszarpnięte struny głosowe (lekarz foniatra by­wa tu często), omdlenia i krwotoki z nosa.

Pracują przy musicalu od czerwca ubiegłego roku: naj­pierw dwa miesiące ćwiczeń na Akademii Wychowania Fi­zycznego, a od sierpnia próby w teatrze. Są dla siebie je­dynym towarzystwem. Poza teatrem mają czas i siły tyl­ko na sen. Gdy mają kilkudniową przerwę, to po dwóch dniach tęsknią. Tak mówią.

Edyta Górniak, lat osiem­naście: - Gdyby "Metro" na­gle przestało istnieć, to tak samo nagle umarłabym.

Robert Janowski (lat dwa­dzieścia dziewięć) przewiduje, że musical będzie szedł dwa albo trzy lata. W każdej jed­nak chwili, dla każdej z trzy­dziestu sześciu grających osób, "Metro" może przestać istnieć. Janusz Józefowicz zwany Józ­kiem może stwierdzić, że ktoś jest zbyt słaby, nie robi po­stępów, albo na kogoś skoń­czył się pomysł.

Tak było z Moniką Ambro­ziak (lat dziewiętnaście), której mama śpiewała i tańczyła w "Mazowszu". Monika chciała tak samo. Skończyła, co praw­da, Szkolę Zawodową Prze­mysłowego Centrum Optyki, ale usłyszała w telewizorze o eliminacjach. Januszowi Sto­kłosie (kompozytorowi) zaśpie­wała "Niech żyje bal" Maryli Rodowicz i tak się dostała do "Metra". Ale po kilku mie­siącach ćwiczeń akrobatycz­nych i gimnastycznych i po kilku miesiącach prób Józe­fowicz stwierdził, że na Mo­nikę nie ma pomysłu.

Ona wie najlepiej, co zna­czy żyć bez "Metra": - Kie­dy wróciłam do tamtego świa­ta, nie wiedziałam gdzie jestem, jak się nazywam i po co żyję. Na szczęście po trzech tygodniach Józek wpadł na pomysł i Monika wróciła.

Nie wiedzą co się dzieje poza budynkiem Teatru Dramatycznego. Może znają ceny żywności, bo jeść trzeba. Ki­no, polityka, dyskusje o abor­cji i religii - to ich nie do­tyczy.

Grają sześć spektakli w ty­godniu. Zdarza się, że dzie­więć. W południe muszą być w teatrze. Obecność na zaję­ciach jest obowiązkowa. Naj­pierw klasyka (taniec), potem dykcja i emisja (rozśpiewanie). Pół godziny przerwy na umy­cie się i makijaż. Pierwszy spektakl, po nim spotkanie: Józefowicz wylicza wszystkie zaobserwowane i zanotowane błędy. Potem następny spek­takl. O północy są w domu. Wstają rano, coś zjedzą (choć nie zawsze) i biegną do tea­tru. Czasem pracują 18 go­dzin na dobę. Ostatnio skoń­czyli o szóstej rano: nagrywali piosenki dla telewizji.

Ich świat może się posze­rzy, gdy wyjadą na Broad­way. Na razie w realnych planach mają festiwal w So­pocie. Myślą jednak o zawo­jowaniu Ameryki: za kilka tygodni zaczynają lekcje an­gielskiego.

Skąd przyszli, jak pracują

Kasia Groniec (lat osiemna­ście) gra główną rolę obok Roberta Janowskiego. Kilka piosenek śpiewa solo, więc jej pozycja w "Metrze" jest bardzo mocna. Kasia jednak pamięta, że to "nic stałego". To są święte słowa reżysera. Jeśli znajdzie się ktoś lepszy, to ktoś słabszy odpadnie. Dla Kasi "Metro" jest początkiem. W piosence chce osiągnąć "wszystko".

Mieszka w Gliwicach. Tam chodziła do liceum i teraz w Warszawie powinna zdać ma­turę. Ale nie zda, bo nie ma czasu. Może za rok.

Kiedyś na Festiwalu Mło­dych Talentów w duecie z Piotrem Hajdukiem zdobyli główną nagrodę. Spróbowali więc powalczyć o udział w "Metrze". Ze śpiewaniem ja­koś poszło, ale jak zaczęli tańczyć, to Józefowicz się za­łamał: gdy na scenie się śpie­wa i mówi, Kasia jest na pierwszym planie. Gdy naj­ważniejszy akurat jest taniec, chowa się gdzieś z tyłu.

Robert Janowski - Jan grał kiedyś w rockowym Oddziale Zamkniętym i w grupie ZOO. Skomponował muzykę do spektaklu Jonasza Kofty "Kompot". Była to opowieść o grupie młodych narkoma­nów z Wybrzeża, którzy pierwsi w Polsce wymyślili kompot ze słomy makowej. W 1981 roku oficjalnie w Pol­sce nie było narkomanii, więc spektakl został szybko zdjęty. Robert skończył weterynarię : pracował w Piasecznie. Teraz nie wie, czy jeszcze kiedyś będzie leczył zwierzaki, ale weterynarz jest tak zwanym konkretnym zawodem. On musi o tym pamiętać: ma ro­dzinę.

Dwa lata temu chciał zaro­bić w Paryżu. Pojechał i zo­stał zupełnie okradziony. W polskim kościele załatwił gita­rę i śpiewał w paryskim me­trze. Przez cztery miesiące spał koło windy.

Joanna Jagła (dziewczyna o "murzyńskim" głosie i niesły­chanie długich nogach (i dłu­gich blond włosach), skończyła pedagogikę na uniwersytecie, ma już dwadzieścia pięć lat. Mówi, że "Metro" nauczyło ją wariactwa: Wydawało mi się, że jestem stara, a gdy trafi­łam w te wariackie środowi­sko, okazało się, że wcale nie.

Co to jest wariactwo? - No, wariactwo, szaleństwo, nie wiem jak to nazwać. Józek nam mówi, że jeśli w "Pie­niądzach" totalnie nie oszale­jemy, to w ogóle nie będzie efektu.

Beata Pawlik ma siedem­naście i pół. Jest najmłodsza. Na eliminacjach okłamała Jó­zefowicza, że ma osiemnaście. Uczy się w szkole baletowej w Warszawie. O ósmej rano ma balet, od dziesiątej zaję­cia ogólnokształcące, o czter­nastej taniec jazzowy. Potem biegnie do teatru, czasem uda się wziąć udział w jakichś za­jęciach. I dwa spektakle. Po północy jest w domu i o ósmej rano już na balecie. Tak od kilku miesięcy: - Ma­ma nie chciała się zgodzić na "Metro", bo przewidywała, że tak to się skończy.

Denisa Geislerova (lat dwa­dzieścia trzy) jest Słowaczką i o "Metrze" mówi, że to naj­piękniejsza podróż jej życia. Od czerwca była w domu dwa razy: na Wigilię i wcześniej, gdy na miesiąc była wyłączo­na z prób z powodu kontuzji kolana. Rodzice przyjechali na premierę. W Czechosłowacji skończyła szkołę teatralną, ma wykształcenie muzyczne. Tań­czyła i śpiewała w zespole folklorystycznym.

Edyta Górniak, ma osiem­naście lat i również przewi­duje kłopoty z maturą. W szkole nie była już dwa mie­siące. Narzeka na zmęczenie, ale gdy słyszy "Uwerturę", to na dwie godziny o nim zapo­mina. Opowiada o Józefowi­czu, któremu wystarczają trzy godziny snu na dobę i może pracować. Tego samego wy­maga od wykonawców "Me­tra", więc oni nauczyli się spać na stojąco. Otwierają oczy, gdy mają wejść na sce­nę.

Pytani o honoraria wyko­nawcy "Metra" odpowiadają, że "to zależy": zarabiają od trzech i pół do dziesięciu mi­lionów.

Musical banalny

"Polityka" napisała, że treść musicalu jest banalna.

- Życie nie może być banalne - mówi Agata Miklaszewska. - Historie, gdy je czytamy lub oglądamy, mogą być takie, ale gdy przytrafiają nam się w życiu, tracą swój banał.

- Andrzej Weiss, rzecznik prasowy firmy "Batex", która finansuje "Metro", życzy sobie autoryzacji wszystkich wypowiedzi, całego reportażu najlepiej: - To są dzieci, a dzieci nie zawsze mówią mądrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji