Artykuły

Trzeci przystanek Metra

Do polskiej tradycji estradowej na­leżał nadruk "po sukcesach w Ameryce", towarzyszący anon­som artystów występujących w kraju po powrocie z mniej lub bardziej udanych sak­sów za Oceanem. W przypadku spektaklu "Metro" Janusza Józefowicza bardziej pa­sowałby napis "po klęsce w Ameryce"!

Prawda jest wszakże taka, iż popisy naszych szansonistów i kabareciarzy w polonijnych klubach w USA i Kanadzie nie zawsze były pasmem sukcesów, zaś obwieszczona przez poniektórych kryty­ków klęska "Metra" na nowojorskim Broadwayu nie do końca jednoznaczna była z przegraną. Sponsor przedstawienia Wiktor Kubiak, jeden z nielicznych biznesmenów-miliarderów, stawiających na rodzimą kulturę, porwał się z motyką na księżyc, usiłując wylansować polski mu­sical w amerykańskiej metropolii.

Krajowi zawistnicy nie kryli złośliwej satysfakcji, porównując ambitne przed­sięwzięcia szefa PZ "BATAX" do przywo­żenia drzewa do lasu. Próba zaistnienia na Broadwayu kosztować miała Kubiaka tak wiele za Atlantykiem, że zabrakło mu już pieniędzy na planowane uruchomienie prywatnego dziennika w Polsce. Nie­mniej porażka na Broadwayu, to i tak trochę więcej, niż sukces w restauracji z występami "do kotleta". Pomysł wcale nie był tak absurdalny, jak twierdzili po powrocie zespołu z Ameryki niektórzy nasi żurnaliści.

Broadway w ciągu ostatnich dziesię­cioleci musiał pogodzić się z inwazją najpierw czarnej, a następnie latynoskiej muzyki. Wcześniej królowała tu niepo­dzielnie brylantowa konfekcja typu "WASP". Wbrew twierdzeniom wspo­mnianych krytyków, musicalowy światek Nowego Jorku zmuszony był pogodzić się z pojawieniem się tam spektakli fran­cuskich, włoskich a nawet niemieckich (Niemców uznawano w Ameryce za za­przeczenie wdzięku, ale w końcu musiano dostrzec w nich mistrzów scenicznej awangardy). W obliczu mody na ethnopop, pierestrojkę i słowiańszczyznę, suk­ces "pierwszego spektaklu muzycznego z odzyskanej przez wolny świat części Europy" - jak napisał jeden z dzien­nikarzy - "nie był wcale na Broadwayu wykluczony".

Spór toczyć się może jedynie o to, czy Polacy zrobili dobrze, przywo­żąc do Stanów Zjednoczonych przedstawienie bazujące na klasycznych amerykańskich wzorach, czy też należało zaprezentować raczej "etniczny" show, epatujący narodowymi i folklorystyczny­mi smaczkami. Ale do owych pierwszych wzorów nawiązują wszyscy twórcy no­woczesnego musicalu na świecie - od Petersburga po Tokio i od Paryża po Berlin. Dlaczego zespół z warszawskiego Teatru Dramatycznego miałby tkwić uparcie w cepeliowskich schematach spod znaku łowickiego pasiaka i żubrówki (zresztą odpowiedzią na tego rodzaju zapotrzebowanie były tu przez z górą trzy dekady zespoły "Mazowsze " i "Śląsk")?

Twórcy spektaklu "Metro" - reżyser, scenograf i musicalowy wizjoner, Janusz Józefowicz, kompozytor Janusz Stokłosa i scenograf Janusz Sosnowski, zachęceni finansowym i organizacyjnym wsparciem ze strony Wiktora Kubiaka, uwierzyli, że Nowy Jork anno 1992, zainteresowany będzie tym jak amerykańska - alias świa­towa popkultura przegląda się we wschodnioeuropejskim zwierciadle. Być może zamysł ten, nie pozbawiony swois­tych racji socjologicznych (a nawet ocie­rający się o wielką politykę) lepiej spraw­dziłby się w Ameryce, gdyby do jej reali­zacji doszło o dwa - trzy lata wcześniej.

W roku 1989 młodzi warszawiacy, odważający się zaprezentować po obu stro­nach Oceanu majstersztyk współczesnej rewii, będącej skrzyżowaniem Broad­wayu z Geenwich Village, przyjęci byliby tu z równym entuzjazmem, jak niegdyś Milos Forman , Czech, realizujący w hollywodzkiej "jaskini Iwa" klasyczną sagę amerykańskich dzieci kwiatów - "Hair". W trudnym nie tylko dla artystów, sezonie 1991/92 Broadway dostrzegł w Kubiaku i Józefowiczu li tylko konkurentów, usi­łujących wedrzeć się na tereny łowieckie, zastrzeżone w zasadzie dla koryfeuszy showbussinesu nowojorskiego. I zgodnie z manierą znaną nam doskonale z innej epoki i innego kontynentu - wypuścił na nich swoich "dyżurnych" krytyków...

Pierwszy przystanek "Metra" był oczy­wiście w Warszawie. I jak na inauguracyj­ną jazdę przystało, towarzyszyły jej werb­le i fanfary. Rozbudzone nadzieje sprawi­ły, że drugą stację zaplanowano bardzo daleko, bo aż w Nowym Jorku. Przy­stanek trzeci, czwarty i zapewne jeszcze kilka następnych, to znowu Polska. Tym razem "pozastołeczna" - na Śląsku.

8 i 9 listopada, widzowie Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, bez wiz i paszportów, a nawet bez konieczności kupowania biletu do Teatru Dramatycznego w War­szawie, będą mogli skonfrontować swoje własne odczucia po głośnym spektaklu z ocenami... amerykańskich pasażerów polskiego "Metra"!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji