Metro zatrzymało się w poznańskiej Arenie
"Metro", legendarny już musical Janusza Józefowicza, na dwa dni zatrzymało się w Poznaniu. Mogliśmy przekonać się, kto ma rację - czy polscy recenzenci, nie szczędzący pochwał czy też Frank Rich, który wydał "wyrok" na "Metro".
"Metro" to zapewne wydarzenie artystyczne, to spektakl na najwyższym poziomie, zważywszy, że nie mamy tradycji w tym gatunku. To osiągnięcie mistrzowskie, wiedząc, że zespół tworzą amatorzy, którzy wspięli się na artystyczne wyżyny profesjonalizmu. Fascynująca muzyka, doskonale popisy wokalne i taneczne, a nawet akrobatyczne a wszystko skąpane w laserowej poświacie... Odrobina humoru, trochę liryzmu, sporo młodzieńczego żaru estradowego. Ale... Chwilami było po prostu nudno. Nagromadzenie epizodów, samych w sobie artystycznych popisów, osłabiało tempo spektaklu. Być może chodziło o to, aby każdy z wykonawców mógł pokazać w czym jest dobry (akrobatyka, break-dance, taniec klasyczny). Trochę było za dużo dydaktyki, ideowych hasełek i prób wyciskania łez.
- Czy można oglądać spektakl, nie widząc postaci, ich gestykulacji czy mimiki artystów? To nie ich wina, tylko hali, w której wystąpili. Na dodatek ten przystanek "Metra" był nie ogrzany. Większość widzów pozostała w okryciach. I nie tylko płaszcze odgrodziły publiczność od wykonawców. W Arenie, jak już wielokrotnie się o tym przekonywaliśmy, nie mogą mieć miejsca spotkania takie, jak z "Metrem".