Recenzja jak wyrok. Tajemnice teatralnej loży
Frank Rich, recenzent teatralny gazety NEW YORK TIMES, wydał nazajutrz po premierze wyrok na broadwayowską wersję polskiego musicalu "Metro", a w dziesięć dni później wyrok wykonano.
"Metro" zdjęto z afisza przy wtórze szlochów i hymnu "Jeszcze Polska nie zginęła", zaś Richowi zaniesiono do redakcji 50 kotletów, by wybić mu z głowy złośliwości w rodzaju tych, które umieścił w swojej morderczej recenzji. Nie tylko przejechał się w niej po "Metrze", ale jeszcze protekcjonalnie zaproponował, by ktoś ulitował się nad przepracowanymi dziećmi i zabrał je "na kolację z kotletem oraz zafundował bilety na broadwayowski show". Albośmy to jacy tacy - zapłonęły z oburzenia dzieci pod wodzą producenta, Wiktora Kubiaka - może z musicalem mamy jeszcze problemy, ale na kotletach się znamy. Posłano zamaszyste, średnio wypieczone befsztyki po 30 dolarów sztuka.
Pierwszy poważny polski zamach na Broadway został odparty właściwie przez jednego człowieka. Wielu naszych rodaków zdaje sobie dzisiaj pytanie: Kim jest Frank Rich, że dysponuje taką siłą? Skąd bierze się jego nadludzka moc wydawania ostatecznych wyroków?
Krytyk teatralny to w świecie teatru komercyjnego zawód niezwykle odpowiedzialny i elitarny. To pozycja, o którą mogą zabiegać tylko najlepsi. Oczywiście, w słabszych gazetach zawsze znajdzie się miejsce dla drobnych ignorantów, powierzchowną strzelistością nadrabiających braki w erudycji teatralnej i prawdziwej znajomości rzeczy. Ale w tytułach godnych szacunku pisują zwykle znakomite pióra. Są to krytycy profesjonalni, znający dobrze reguły gry w show businessie, obdarzeni silnymi osobowościami i jadowitym stylem. Z reguły zamieszczają swoje recenzje przez wiele lat z rzędu, aż wreszcie stają się instytucjami.
Tak, właśnie stało się z Frankiem Richem, niekwestionowanym królem Broadwayu. Sławę przyniósł mu wyniosły obiektywizm, pozostawanie z dala od układów, przekupstw i koleżeńskich przysług oraz wyjątkowo ostry, pełen metafor i dosadnych określeń - język. Po każdej premierze na Broadwayu zainteresowani producenci, reżyserzy i aktorzy wysyłają nocą umyślnych do drukarni NEW YORK TIMESA, by najwcześniej jak to tylko możliwe poznać wyrok Richa. Pozytywna recenzja gwarantuje długie miesiące pozostania sztuki na afiszu, komplety widzów i rosnące dochody. Zła - klapę, stratę pieniędzy, konieczność ucieczki.
Mechanizm działania złej recenzji jest następujący: to oczywiste, że nie wszyscy ją przeczytają gazeta wszak żyje tylko jeden dzień; ale wieść o wyroku powtarzana jest z ust do ust - przed podjęciem decyzji o kupnie biletu potencjalni widzowie pytają się wokół: a co pisał Rich? Smuga krytyki ciągnie się więc za przedstawieniem wiele tygodni. Nie wytwarza się snobizm na chodzenie na skrytykowany spektakl, nie można się jego obejrzeniem pochwalić w towarzystwie.
Najstraszniejsze spustoszenie sieje jednak złe zdanie Richa w dziale biletów zbiorowych. Wykupywane są one zwykle ze sporym wyprzedzeniem przez agencje i biura turystyczne. Dla nikogo wszak nie jest tajemnicą że Broadway żyje z turystów. Każda wycieczka do Wielkiego Jabłka oprócz Statui Wolności, drapaczy chmur na Manhattanie i dreszczyku emocji związanego z przejazdem przez Harlem, ma jeszcze w programie wieczór na Broadwayu.
Żadna agencja, żadne biuro turystyczne nie poleci przedstawienia skrytykowanego przez Richa. Wycinki z jego recenzjami przechowywane są pieczołowicie w grubych teczkach, by w razie pretensji posłużyć się nimi dla przekonania marudzących klientów, iż załatwiono bilety na to, co na Broadwayu najlepsze. Nikt, dosłownie nikt nie odważy się posłać wycieczkowiczów na musical mający zejść z afisza.
Teatralna loża recenzentów w Polsce nie robi na nikim wrażenia. Lubimy bowiem postępować na przekór i nie przejmować się sądami znawców. Z drugiej strony, przyzwyczailiśmy się przez kilkadziesiąt lat, że to co napisane nie zawsze odpowiada temu, co się myśli.
Ale w świecie teatru komercyjnego krytycy to potęga. Spełniają rolę społeczną gwarantują dobry biznes oraz pozycję towarzyską tysiącom ludzi, którzy wierzą w ich sądy. Przypadek "Metra" zwrócił uwagę na kolejny aspekt życia kulturalnego, który trzeba będzie po latach znowu zaakceptować. Frank Rich przypomniał, że wciąż brakuje nam następców Boya i Słonimskiego...