Artykuły

Patologie rodziny Atrydów

"Elektra" w reż. Barbary Sass w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

W zapowiedzi "Elektry" Barbary Sass czytamy: "Główny dylemat tej odwiecznej historii to potrzeba jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: czy w jakikolwiek sposób można usprawiedliwić matkobójstwo, nawet takie, które uczynione jest na jasny rozkaz Bogów".

"Dzięki tej palącej problematyce - czytamy dalej - mit Elektry i Orestesa oraz Klitajmestry i Ajgistosa jest wiecznie żywy i nader aktualny". Pomijam fakt dosyć powierzchownej lektury tragedii (spektakl oparty jest na wersji Sofoklesa i Ajschylosa). Bardziej interesujące jest zagadnienie aktualności. No bo czy akurat matkobójstwo jest zjawiskiem aż tak powszechnym? W dodatku czynione na rozkaz Bogów, ba - na "jasny" rozkaz? Żyjemy w czasach, kiedy Bóg jest jeden, a według niektórych - w ogóle Go nie ma... Ale pomyślałem, że odrobina optymizmu to rzecz nawet wskazana, i poszedłem na spektakl.

Zapowiedź, którą można by wziąć za niezręczność, okazała się dość wiernym obrazem przedstawienia. Surowy i oszczędny wystrój sceny, skromne kostiumy utrzymane w ciemnych tonacjach - pozornie dalecy jesteśmy od jaskrawego uwspółcześniania. Tymczasem Sass czyta tragedie antyczne w proporcjach jeden do jednego i oddaje na scenie z

weryzmem godnym telenoweli. Mityczna historia rodu Atrydów przeobraża się w sagę rodzinną z wątkiem kryminalnym w tle; to relacja z wypadków, które zdarzyły się naprawdę i mogłyby się zdarzyć tu i teraz. A ponieważ reżyser ostrożnie obeszła się z tekstem, w spektaklu dodatkowo pojawia się to wszystko, co należy do warstwy mitycznej. Przeciwstawnych intencji nie udało się pogodzić; efektem jest ciąg nieporozumień.

Historię Elektry potraktowano ze zbytnią dosłownością, nie biorąc pod uwagę tego, co nie może się pomieścić w konwencji realistyczno-obyczajowej. Kluczowy spór Klitajmestry z Elektra prowadzony jest w taki sposób, jakby chodziło o resocjalizację zbuntowanej dziewczyny. W tym bodaj celu sięgnięto po nowoczesny, bliski mowie potocznej przekład Macieja Wojtyszki dokonany na potrzeby spektaklu. Gesty aktorek (zwłaszcza odtwórczyni roli tytułowej Soni Bohosiewicz) są szalenie wyraziste i nieznośnie melodramatyczne. Wszystko to w sumie daje wrażenie, jakbyśmy byli w mieszkaniu sąsiadów - przynajmniej tych zza ekranu telewizora. Wszak rzecz ma być aktualna.

No więc wyobraźmy sobie kłótnię, w której pani Złotopolska tłumaczy córce, że zabiła jej tatę, bo ten zabił jej siostrę. Mało to przekonujące, choć przynajmniej logiczne - do momentu, w którym dowiadujemy się, że zbrodni dokonano składając dziewczynę w ofierze Artemidzie...

W spektaklu raz po raz natykamy się na tego rodzaju "zgrzyty". Barbara Sass nie znalazła płaszczyzny, na której to, co aktualne, mogłoby współistnieć z elementami kultury starogreckiej. Jest tu co prawda kilka akcentów, nazwijmy to, symbolicznych, które można odczytać jako próbę poszerzenia perspektywy inscenizacji. Taką próbę stanowi umieszczenie na scenie wziętych z Ajschylosa Erynii. Te jednak, choć stale obecne, pozostają w cieniu wydarzeń i stanowią tylko ich ozdobę. Poruszają się wolno, najlepiej czołgając się po ziemi, a z offu dobiega tajemniczy głos; jest to dość naiwne i - mówiąc oględnie - nie wywołuje u widza pożądanych dreszczy.

"Aktualność" spektaklu także budzi spore zastrzeżenia. Bo właśnie za troskę o aktualność poczytuję fakt, że Sass rozszerzyła listę patologii rodu Atrydów. Jakby mężobójstwo i matkobójstwo były dla współczesnego widza nie dość drastyczne, Ajgist molestuje seksualnie swoją pasierbicę, a Elektra i Orestes obejmująsię i całują bynajmniej nie jak brat z siostrą. Wpisaną w tragedię Sofoklesa piękną scenę rozpoznania reżyserka prowadzi dalej - do momentu, w którym rodzeństwo zaczyna zdzierać z siebie ubrania. W porę zjawia się Opiekun, chroniąc bohaterów przed grzechem kazirodztwa, a spektakl - przed utratą widowni szkolnej.

W finałowej scenie spektaklu Erynie rzucają się na Orestesa, a Chrysotemis przechodzi przez scenę i patrzy na siostrę z wyrzutem. Elektra z zakrwawioną szatą w ręku spogląda w górę i, niczym prośbę o przebaczenie, wypowiada słowo: "Boże". Trochę zaskakujące jest owo "Boże" wobec poprzednich Apollinów i Artemid. Lepiej późno niż wcale. Jednak niespodziewane zakończenie nie ratuje spektaklu - jest raczej wskazaniem punktu, z którego należało rozpocząć myślenie o inscenizacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji