Artykuły

"Nareszcie w Domu!!! Telewizorek, herbatka i oooo.."

"Podróż na czternaście łap" Marty Guśniowskiej w reż. Mariana Pecko w Teatrze Lalek Guliwer w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.

Lisica miała świetny układ z Azorem - nie ruszała kur, a on jej pozwalał dojadać resztki w Gospodarstwie. Niestety, idylla nie trwa wiecznie. W zagrodzie pojawia się nowy Pies, który okazuje się być strasznym służbistą i próbuje przegonić Lisicę. I choć zwie się dość niewinnie, dla niej Pikuś jest wredny, krwiożerczy i ohydny. Postanawia się zemścić, wykorzystując do tego celu Kurę, która choć ma alergię na skrobię, w imię przyjaźni jest w stanie nawet spróbować jak smakują placki ziemniaczane. Lisica za to uwielbia wcinać pampuchy zamiast szpinaku. Ale nie menu w tym wszystkim jest najważniejsze. Chytrze uknuty plan Lisicy z imitowanym porwaniem kury, która sama się poturbowała dla większej wiarygodności, no i w imię przyjaźni oczywiście, ma dać nauczkę Pikusiowi - "I zobaczymy kto będzie górą jak się gospodarz dowie, że Pan Kundelek nawalił pierwszego dnia w pracy".

W międzyczasie dość niespodziewanie pojawia się jeszcze Ślimak, który wreszcie uwierzył w to, że marzenia się spełniają. "Ja zawsze marzyłem, żeby latać - od kiedy pamiętam! Patrzyłem na ptaki na niebie i marzyłem - żeby chociaż raz... spróbować... i przekonać się, jak to jest... I jest koszmarnie! Ale przynajmniej leciałem - więc teraz już mogę spokojnie powrócić do mojego nudnego życia, które tak bardzo lubię". To on teraz będzie swoim pojawianiem się wyznaczał względność czasu i jego upływ - wyrzucany hen hen zawsze powraca do domu na grzbiecie, by dalej wieść spokojne, niczym nie zmącone życie.

Wreszcie pojawiają się inne Lisy, z których najstarszy wytyka Lisicy paskudną kolaborację - "Naprawdę bratać się z kolacją? To takie niesmaczne..." - powie. "...Wobec powyższego zmuszony jestem wyrzucić Cię ze stada". Lisica błagając o litość wykrzykuje imię swojego synka - " A Kłaczek?" Ale Stary Lis jest na to zupełnie nieczuły: "Wypluć - zanim na dobre przyklei się do podniebienia!". I co było robić w takiej sytuacji? Bohaterowie musieli wyruszyć w tytułową podróż w poszukiwaniu nowego domu - Lisicy i Kłaczkowi towarzyszą w niej, choć nie od samego od początku, Kura ("Toż najpiękniejsze romanse wywodzą się właśnie z mezaliansów" - konstatuje w końcu dość niechętna Kurze Lisica) i Pies. Można by pomyśleć, że to temat niemalże z pierwszych stron gazet, ale łatwej publicystyki w tym spektaklu nie uświadczymy. Marta Guśniowska jest zbyt wytrawnym i doświadczonym dramaturgiem, by dosłownie traktować sytuację ludzi "innych" - wykluczonych, obcych, wykorzenionych, poszukujących swojego miejsca na ziemi, takiego gdzie można być szczęśliwym, kochanym i gdzie jest Ci dobrze. Choć przecież słowa wypowiedziane przez Pikusia do Lisicy "Ja też jestem bezdomny przez Ciebie!" są tu wielce znaczące. Ale nie mniej ważne są i te mówiące o przyjaźni, odwadze, waleczności, wybaczaniu, zaufaniu, miłości, uczciwości przeciwstawiane oszustwu i kłamstwu.

Aluzyjność i asocjacyjność tekstu Marty Guśniowskiej daje doskonałą możliwość do podjęcia przez rodziców i nauczycieli dyskusji z młodym widzem na temat uchodźstwa i całej problematyki tego złożonego zjawiska społeczno-politycznego. Wiem, że to jest możliwe, bo sam słyszałem - zupełnie przypadkiem - jak onegdaj rodzice tłumaczyli małemu szkrabowi czego symbolem jest wielokolorowa Tęcza, stojąca jeszcze do niedawna na Placu Zbawiciela. Wie też o tym Marta Guśniowska, która jak sama twierdzi "nie traktuje dzieci jak idiotów".

W najnowszym spektaklu warszawskiego Guliwera, opartym na tekście specjalnie dla tego teatru przysposobionym, Guśniowska potwierdza swój dramaturgiczny pazur, który od początku był porównywany do twórczości tak znakomitych twórców jak Jan Wilkowski czy Jeremi Przybora. Ale czym byłby sam tekst, pełen ciepłego uśmiechu i inteligentnego humoru, bez jego scenicznej realizacji. Marián Pecko wraz z pozostałymi realizatorami, operującymi bardzo wysublimowaną plastyką sceniczną, doskonale zharmonizował swoją wizję reżyserską scenicznej rzeczywistości z tym, co niesie przesłanie dramatu autorki głośnej już w świecie "Gęsi". Reżyser, wielekroć nie ukrywający tego, że jesteśmy w teatrze, używający często metateatralnego języka, nie uronił niczego z żywej fabuły, z sugestywnie zarysowanych bohaterów, nie pozbawionej dystansu i ironii atmosfery niosącej kolejne zagrożenia i radosnego happy endu. Bogata i posiadająca kilka warstw narracja jest pełna teatralnych smaków, które nie popadają ani w mentorski ton czy ckliwy sentymentalizm. Spektakl Mariána Pecko w swojej stylistycznej spójności z idealną precyzją nakreśla relacje między planem aktorskim a lalkowym. Wszystkie postacie - oprócz już wcześniej wspomnianych pojawiają się jeszcze Wilki, Dziki, Kaczki i Bobry - to w kontekście tego ostatniego rozmarzona Kura powie: "Wrażliwy budowlaniec, czy chłodny intelektualista... Ech... Życie singielki to nie bułka z masłem", są tutaj od początku do końca przemyślane, pełne zdynamizowanych emocji, zagrane z charakterystycznym zacięciem, bez najmniejszej infantylizacji czy podlizującej się dzieciom metaforycznej oczywistości.

Aktorzy - Elżbieta Pejko, Adam Wnuczko, Georgi Angiełow, Joanna Borer-Dzięgiel, Izabella Kurażyńska, Krzysztof Prygiel, Anna Przygoda - rewelacyjnie posługują się techniką operowania lalkami stolikowymi, a co po niektórzy przekonująco wcielają się w kilka postaci dodając im własną mimikę, drobne charakterystyczne gesty czy natręctwa. Robi to naprawdę imponujące wrażenie. A swingujące budowanie tamy na słowach "A tamto na tam to... Nie tamto - a tamto! A tamto na tamto. A tamto to tam. (...) A tamta na tamtą. I tamta pod tamtą, przy tamtej, nad tamtą. A tamta to tam - tamta tam, tamta tam... I tamta tam" to prawdziwy majstersztyk. Urzeka też prostota scenograficzna zastosowana przez Evę Farkašovą, która niestabilność losów Lisicy i Kłaczka przekłada na ciągłe przenikanie się scenicznych planów i postaci z zachowaniem wszelkich proporcji i wierności przyjętej estetyce i konwencji. Do zbudowania trzypoziomowego domu z gatunku Noro-Budo-Grzędy wystarczą tutaj same drzwi specjalnie wyeksponowane światłem, tak jak do wcześniejszych miejsc akcji ruchome mansjony przywodzące elementy, bez których rodzinny dom po prostu istnieć nie może. W ten sposób całość, pozbawiona chaosu i przeładowania, uzasadnia każdy użyty środek wyrazu i jego funkcję w przedstawieniu. Wielkie słowa uznania należą się dla reżysera i całego zespołu twórców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji