Rewia ze śmiercią w tle
SWÓJ nowy spektakl -"Niech sczezną artyści" - opatrzył Tadeusz Kantor przewrotnym podtytułom "rewia". Sugeruje to ironiczny dystans do powoływanej w obliczu widzów rzeczywistości, unieważnia ją w pewien sposób, usiłuje umniejszyć.
Jeśli jednak jest to rewia, to istnieje w podobny sposób do średniowiecznych "Tańców śmierci". Owe dance macabre, oswajane w wizerunkach i dialogach przez ludzi średniowiecza, wyrażało ich stosunek do śmierci, było próbą jej przezwyciężenia przechytrzenia. Spektakl Kantora nieuchronnie przywodzi to skojarzenie, którego ogniskującym motywem jest proces umierania i zarazem zaprzeczania śmierci.
NAKŁADAJĄ się tu na siebie rozmaite perspektywy: realna, mająca swój czas wymierny, mierzony długością spektaklu; wywoływana z przeszłości (Kantor zwie to kliszami pamięci), mierzona czasem minionym; wywoływana z przyszłości (próby kreowania własnej śmierci i jej odwoływania). Obok tych rolnych płaszczyzn czasowych, tworzących osie współrzędne widowiska, Tadeusz Kantor posłuży się jeszcze swoiście szkatułkową budową multiplikowanego teatru w teatrze. W świat wspomnień i świat wyobrażonej przyszłości interweniuje wszak świat teatru jarmarcznego, prowadzący swą grę niezależnie, jakby ponad czasem, będący kwintesencją wyobrażeń o cyganerii, dołach społecznych, bluźnierczym życiu i wzniosłości artystycznego czynu. Służy temu przywołana w spektaklu tajemnicza postać Wita Stwosza, budującego na oczach okoliczności swoje dzieła. Dzieła, będące odwróceniem wartości przypisywanych osobom świętym - modelami apostołów w jego ołtarzu będą mieszkańcy wspólnego pokoju, zbieranina ludzi podejrzanych i wyrzuconych poza nawias społeczny. W świat błazenady ze śmiercią ingeruje również jako siła samodzielna upiorny poczet generałów z wodzem - jeźdźcem Apokalipsy. Zrazu to zabawki - ołowiane żołnierzyki sześcioletniego chłopca, obraz przywołany z pamięci, z czasem grupa działająca samodzielnie, zakłócająca rytmy innych planów działania.
JEDNYM z uporczywie powracających motywów tej ironiczno-poważnej rewii, mieszaniny jarmarcznego teatru z tonami czystej poezji, jest motyw lustra-zwierciadła, tak głęboko zakorzeniony w kulturze. Do dziś w niektórych kulturach, tzw. prymitywnych, spojrzenie w lustro wody, ujrzenie własnego oblicza jest przepowiednią rychłej śmierci. Widowisko Kantora jako całość jest wywiedzione z pokusy zajrzenia poza taflę lustra, obcowania z sobą poprzez wyjście z siebie. Służy temu m. in. mistrzowsko rozegrana scena z bliźniakami, biorącymi siebie nawzajem za własne "ja".
Nowy spektakl Kantora to wielki tygiel wartości, w którym ręka artysty miesza ze sobą wzniosłość i jej plugawe przeciwieństwo, serio i buffo, a sam artysta dystansuje się od siebie, ocalając jednocześnie swoją misję nadawania kształtu w Formie najbardziej skrywanym myślom, lękom i obsesjom.
W towarzyszącym spektaklowi programie Tadeusz Kantor - swoim zwyczajem - ujawnia proces dochodzenia do kształtu widowiska, wskazuje na różne inspiracje historyczne, społeczne, literackie, biograficzne. Oczywiście nie ma mowy o jakimś bezpośrednim wzorcu (pada np. tytuł powieści Uniłowskiego "Wspólny pokój"), o przekładzie teatralnym literatury. Jest to rewia wywiedziona przede wszystkim z trudu mierzenia się z czasem, a w ironicznym tytule niesie ideę ocalającą sens działania artysty.
Nie padło w teatralnym programie nazwisko Norwida. I nic dziwnego, bo twórca "Promethidiona" nie ścierpiałby tak dalece idącej ironii i deformacji. Ale przecież natrętnie przypominała rewia Kantora słowa Cypriana Norwida z jego poematu "Rzecz o wolności słowa":
Zaiste - być aktorem,
trza, i być w teatrze...
Oderwać się od s i e b i e i w e j ś ć w s i e b i e: słowem.
Aby być narodowym - nad-narodowym!
I aby być c z ł o w i e c z y m, właśnie, że ku temu.
B y ć n a d - l u d z k i m...