Tak żyć by można?
Pięć włocławskich spektakli rewii, jak Tadeusz Kantor nazywa sztukę "Niech sczezną artyści'', jedynych jakie artysta zaprezentuje tego raku w Polsce, skłoniły mnie do kilku refleksji osobnych. Spektakl Kantora prezentowano staraniem OTO "kalambur" (brawo!) w pojemnym, posiadającym 1212 miejsc siedzących, Teatrze Polskim. Wymienienie liczby miejsc siedzących ma tu swoje uzasadnienie, bowiem dodatkowo co najmniej kilkaset osób stało w przejściach między rzędami, pod ścianami, sceną. A więc ogromne zainteresowanie teatralnych fanów z Wrocławia (teatr gościł tu po jedenastoletniej przerwie), ale i z całej Polski, okazja jakich mało, a i międzynarodowa sława "Cricotu 2" magnesem była nie lada.
"Niech sczezną artyści", dzieło powstałe w kooperatywie z Instytutem Sztuki Nowoczesnej w Norymberdze i Centrum Poszukiwań Teatralnych z Mediolanu, publicznie po raz pierwszy zaprezentowano właśnie w Norymberdze, w czerwcu 1985 r. W Warszawie teatr "Cricot 2" występował przeszło rok temu (styczeń 86). Prezentował się jeszcze w rodzinnym Krakowie, ale to wszystko mało, mało, mało.
Mało, bowiem reakcje i oblicza tych samych widzów przed i po spektaklu bywały diametralnie różne. Mało, gdyż sztuka Kantora jest nieobojętna tak dla uduchowionych Beniaminów, jak dla zakrzepłych Birkutów.
Z tyłu za Tadeuszem Kantorem nie idą (jak np. szli za Jerzym Grotowskim) wielcy krytycy, stąpający krok w krok. Na sztukach Kantora, na materii jego spektakli, nie wyrośli tacy, jak Zbigniew Osiński, Eugenio Barba, którzy w sposób niebywale użyteczny, nie tracąc intelektualnego widnokręgu, przekładaliby działalność artysty na język "użytkowników" jego sztuk. I Krzysztof Miklaszewski, który, tak wtopił się w twórcze bytowanie właściciela "Cricotu", że jest wewnątrz zespołu, gra na scenie pantomimiczne, nieskomplikowane scenki, i znakomity krytyk Jan Kłossowicz, i inni, raczej rozbierają na oznakowane detale kantorowską maszynę do grania, raczej przeżuwają scenę po scenie niźli przedstawiają syntezę widzianą z lotu ptaka, w całości. Wypływa to, moim zdaniem, z pewnej bezradności, z chęci opowiedzenia, oddania na papierze czegoś, o czym wie najlepiej, do czego dostęp ma wyłącznie sam autor. Chociaż gdyby zapiski Kantora z największych autorskich dokonań, te z albumu o "Umarłej klasie", z "Wielopola, Wielopola", "Niech sczezną artyści", te z programów, przewodników, czytał średnio inteligentny konsument tzw. szeroko pojętej kultury, miałby, nie widząc scenicznej treści, wątpliwości co do czytelności wcale niemałych partii tekstu. Jasne, jasne, sztuka jest elitarna, ale przecież rzeczy genialne są nadzwyczaj proste.
Moje impresje z "Umarłej klasy", z "Wielopola, Wielopola" (oglądanego zza "potężnych" pleców Artura Sandauera w warszawskiej "Stodole"), a szczególnie z "Artystów", będą miały osobisty charakter. Pozostawię w tyle postaci Piłsudskich, Charonów, Księży, Witów Stwoszów, Rabinków, i całą dalszą i bliższą rodzinę Kantora. Pozostawię w tle recenzencką czkawkę złożoną z niezliczonej ilości metafor, skojarzeń i mniej lub bardziej trafnych wizji. Myślę, że ten tekst nie będzie głosem krytyka w takim zawodowym sensie, w jakim rozumie go np. Konstanty S. Stanisławski piszący, iż "krytyk jest to człowiek wrażliwy, który jest w stanie pojąć koncepcję i duszę artysty, który rozumie psychikę aktora, autora i widza". Tę niewielką liczbę zdań chciałbym napisać o zjawisku TADEUSZ KANTOR jakby za siebie i dla siebie.
Teatr Tadeusza Kantora niewiele mający wspólnego z aktorskimi kreacjami, z Hamletami, Konradami itp., to teatr Bebechów, teatr zewnętrznie "brudny", od lat penetrujący życiorys swego twórcy. Piszą, że jest to teatr Śmierci, ale jest to też teatr nieustannego nicowania Życia, teatr nanizanych. Obrazów zapierających dech, teatr znakomitego Kadru. Nie ma w nim miejsca na gwiazdorstwo. Podobnie jak w "Laboratorium" Grotowskiego, w "Cricot 2" grają ludzie dochodzący do scenicznych dech własną, nieoznakowaną drogą. W spektaklach Kantora, bez wątpienia mogliby zagrać wrażliwi ludzie z ulicy, nawet nie specjalnie lubujący się w tej dziedzinie sztuki. Tak wielka jest siła sugestii rekonstruktora własnego życiorysu. Aktorzy w sposób służebny wypełniają tu wymagania reżysera, poddają się apodyktycznemu władcy wiernie, bez słowa sprzeciwu.
A przecież lekkiego życia nie mają i inni ocierający się o teatr "Cricot 2". Rozstawiani po kątach za kulisami fotoreporterzy, dyrektorzy teatrów udzielających gościny, besztani niczym żółtodzioby, zaś gdybym był w tym teatrze operatorem świateł i dźwięku, po kilku przedstawieniach popełniłbym... samobójstwo. Kantor, obecny na scenie podczas spektaklu (we Wrocławiu dwa dni przeleżał w hotelu zatruty jadłem, za co poleciały gromy na gospodarzy miasta), nieustannie dyryguje. Nie, nie przeszkadza swoją obecnością, ale czyni to tak jakby nie dowierzał, że ten niespełna godzinny spektakl toczący się któryś raz z rzędu będzie się wił bez niego, bez jego wskazówek.
Tadeusz Kantor, piszę to z szacunkiem, jest dużym, 73-letnim... dzieckiem. Wszak wielcy artyści są właśnie takimi naiwnymi dziećmi, dziećmi, których "zabawy" są jądrem zarobaczonego życia. Świata pełnego obcych, sztucznych narośli. Kiedyś napisałem, że prawdziwą Ojczyzną człowieka jest Dzieciństwo. I Kantor w genialny sposób owo dzieciństwo przenosi w ten okres swojego życia, w którym staje się ono czystą Mądrością. Zjadł już bowiem artysta beczkę soli, lizał wiele ran, palił w wielu piecach, i to na obu półkulach. Kantor nie będąc znawcą, namiętnym kochankiem muzyki (boć to mu pewnie już nie jest potrzebne) podpiera się jednocześnie w autorskich spektaklach takimi prostymi melodiami-relikwiami, że powodują one mrowienie, podsycają to wszystko, co My przetwarzamy z jego spektakli dla siebie. My, bowiem dla mnie, lecz - jak wiem - nie tylko dla mnie, obojętne są pisemne dopowiedzenia autora. Ważne staje się, co ze scenicznego dziania się wdziera się w mój życiorys, w moje wyobrażenie Prawdy, Historii.
Dlaczego więc spektakle tak "zaściankowo", tak osobiście rozpisane, w których grają ludzie wierni ruchom najmniejszego palca Kantora, odnoszą triumfy na całym świecie? Najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju? Myślę, iż dlatego, że świat wymiotujący cywilizacyjnym nadzieniem kocha być zaskakiwany. Zblazowana publiczność renomowanych sal wybałusza oczy nie dowierzając, że pępkiem świata może być miejscowość Wielopole, że spełnieniem może być chleb w rękach Ryszarda Cieślaka z Teatru Laboratorium. Syta publiczność zachłystuje się perypetiami bohaterów książek Salmana Rushidie, brytyjskiego Hindusa, którego "Dzieci Północy" o peryferiach cywilizacji odnoszą niekwestionowany triumf. W globalnej wiosce jedynie outsiderzy, rodem z nieznanego piekła, mogą zburzyć to, co poukładane, to z komputerowym oznaczeniem na opakowaniu.
Kantor jest wielkim, znającym swoją cenę światowym artystą, który ethos własnej sztuki zbudował z ponurych, nieupiększonych mitów i nagiej surowości. Publiczność i krytycy w wielu krajach patrzą na sztukę Kantora powtarzając bezgłośnym szeptem znane już skądinąd zdanie: TAK ŻYĆ BY MOŻNA?