Nowy spektakl Tadeusza Kantora
Najnowszy spektakl Tadeusza Kantora "Niech zdechną artyści", przygotowany w Norymberdze, odniósł niewątpliwy sukces. Zarówno prapremierę w dniu 2 czerwca, jak i następnych sześć przedstawień przyjęto z wielkim aplauzem. Premierowa widownia nie różniła się niczym od wielbicieli tego teatru z warszawskiej Stodoły: owacje trwały bez końca.
Kantor równie doskonale, jak nad swoimi aktorami, panował nad niemiecką publicznością: była ona skoncentrowana, "być może także - jak pisze jedyny sceptyczny wobec przedstawienia recenzent - rzeczywiście wprowadzona w trans przez szamana-Kantora".
Rozpoczął on pracę w Norymberdze w połowie kwietnia tego roku w pomieszczeniach Gostner Hoftheater. Miejscowa prasa przyjęła twórcę wiele mówiącym tytułem: "Gdy przybędzie Kantor".
Premierę planowano początkowo w kościele Kartauser, ostatecznie jednak odbyła się w ogromnej hali starej odlewni na obrzeżach miasta. Wybór miejsca okazał się doskonały, atmosfera owego niezwykłego pomieszczenia znakomicie potęgowała nastrój spektaklu.
Materiały filmowe z prapremiery realizowała telewizja zachodnioniemiecka, włoska i francuska. W wywiadach dla bawarskiego radia i zachodnich telewizji mówił Kantor o związkach, jakie widzi pomiędzy kulturami - niemieckim średniowieczem, włoskim barokiem, polskim barokiem i symbolizmem. Mówił o swej wspólnocie z Wyspiańskim, Przybyszewskim. O sztuce, która jest dla niego "polem niewyobrażalnej rzeczywistości". O "egzystencji artystycznej", o własnej zasadzie twórczej i o tym, jak pojmuje swój artystyczny obowiązek.
Pomysł realizacji sztuki w Norymberdze - powiedział Kantor na konferencji prasowej przed premierą - zrodził się kilka lat temu w czasie wernisażu jego obrazów w Paryżu, w trakcie rozmowy z doktorem Karlem Gerhardem Schmidtem. Tam też padło nazwisko Wita Stwosza, artysty związanego zarówno z Krakowem, jak i z Norymbergą. "Odpowiedziałem wtedy, że jedyną rzeczą, która mnie interesuje, jest gwóźdź, którym przebito policzki Wita Stwosza".
Sceniczna postać Wita Stwosza jest jednym z elementów przedstawienia. Obarczona została krzyżem. Stanowi znak, paradygmat artysty.
Z okazji premiery Zirndorfer Verlag wydał w bibliofilskim nakładzie 2000 egzemplarzy wspaniały album w cenie 98,50 DM pt. "Tadeusz Kantor - Theater Des Todes" ("Tadeusz Kantor - Teatr Śmierci") pod redakcją Barbary Ziegler. Na ponad dwustu stronach zaprezentowano w nim doskonałe zdjęcia Guntera K. Kuhnela z "Umarłej klasy" i "Wielopola...", tekst Kantora i wnikliwą analizę jego teatru pióra znanego krytyka Waltera Fenna, zatytułowaną "Golgatha Ist Nicht Das Ende" ("Golgota nie ma końca").
Mecenat nad przedstawieniem (które kosztowało - jak podała tutejsza prasa - prawie pół miliona marek) objął bankier dr Karl Gerhard Schmidt, wielki miłośnik sztuki Kantora i jego osobisty przyjaciel, a także miasto Norymberga i kilka tutejszych firm. Ogromny wkład organizacyjny wniósł Instytut Sztuki Nowoczesnej w Norymberdze.
Kantor pojawił się w Norymberdze nie po raz pierwszy: wystawa jego obrazów oraz pokazy "Umarłej klasy" i "Wielopola..." zjednały mu wielu zdeklarowanych sympatyków. Zaś ostatni spektakl był w wyraźny sposób dopełnieniem poprzednich, określony też zastał jako trzecia część trylogii Teatru Śmierci. Był kontynuacją filozoficzną i stylistyczną. Niezmienne zostały rekwizyty: krzyże, deski, krzesła, śmiertelne łoże. Rozpoznać można było postaci z "Wielopola....": charakterystycznych bliźniaków, matkę-staruszkę. Ten sam nadrealistyczny gest, ta sama groteskowa zasada ruchu scenicznego, to samo zwielokrotnienie działań. I ciągle - Kantorowskie "klisze pamięci".
Tym razem wśród postaci Kantorowskiego "czarnego pokoju" na plan pierwszy wysuwają się bliźniacze odbicia Autora: "JA, umierający, postać sceniczna" i "Autor postaci scenicznej umierającego, który się przez niego i własną śmierć określa", a także JA autora jako sześcioletniego chłopca na drewnianym koniu - zabawce. Ale jest to jedynie koński szkielet, wokół którego gromadzą się marionetkowo upiorni generałowie, w kilkakrotnym, upartym ataku. W rytmie marsza legionistów, pieśni ludowej i tanga, wsuwają się na scenę kolejne figury: żebraczka, karciarz, wieszający się mężczyzna, lekarz, kabaretowa dziwka; spopielałe twarze, groteskowe ruchy - ta niezwykła procesja śmierci, kilkakrotnie przeciąga przez scenę, uporczywie powtarzając czynności, spełniane za życia. Kiedy pojawi się wśród nich postać artysty, rozpocznie się Tworzenie: grupy sceniczne zostaną ukształtowane na wzór sakralnych obrazów. Ale oto zaczyna działać Przemoc: idą w ruch narzędzia tortur, aktorzy, przywiązani do męczeńskich pali, będą ukrzyżowani. I wreszcie obraz ostatni - Rewolucja; budowanie barykady, na której dziwka-anioł śmierci powiewa czarną flagą. Kantor przestrzega przed jednoznacznym odczytywaniem swych spektakli. Owa wieloznaczność to jeden z głównych powodów zainteresowania tym teatrem. Wybrane z niemieckiej prasy fragmenty recenzji ukazują kilka prób interpretacji przedstawienia zrealizowanego w Norymberdze, które wkrótce pokazane zostanie publiczności Milano, Avinionu, Paryża i Nowego Jorku.
Hans Bertram Bock - "Tango z Aniołem Śmierci" ("Nurnberger Nachrichten" z 4 VI 1985):
"Bowiem apokaliptyczny Spektakl Cudów Kantora poprzez "właściwie przypadkowe elementy" w połączeniu z aktorami, światłem, muzyką i materią w każdym nowym pomieszczeniu wyczarowuje Nową Rzeczywistość. Tak powstaje klimat sztuki z własnym, niepowtarzalnym, satanicznym dotykiem mistyki."
"Wysoki, osmolony sadzą dach hali mógłby być dla tej Kantorowskiej - religijnej, bluźnierczej, przepaściście groteskowej 75-minutowej revue duchów idealną symboliczną płytą nagrobkową."
"Koszmary dziecinne w upiornym świecie dorosłych. Ostatnie widowisko zamyka tę lukę we wspomnieniach.''
"Zmieniają się tempi passati. Psalm chrześcijański, pieśń ludowa i proletariackie tango dają temu nowoczesnemu twórcy jako dyktatorowi, także jako oprawcy, jako ofierze lub sprawcy - każdą szansę. Potworność aniołów śmierci i skłonność do zabaw brodatego bliźniaka zestawione są z osobliwymi krążeniami, po scenie i próbami obrządku Bożego Ciała."
"Polskie fronty wojenne otwierają się. Anioł śmierci z czarną flagą i w czarnych podwiązkach porywa wszystkich na barykady. Na grzbiecie skrzydła science-fiction! Delacroix pozdrawia swym sygnałem rewolucji."
"Kantor ma wszystko pod swoją kontrolą. Nawet podczas oklasków demonstruje siebie jako znawcę dynamicznego napięcia. Zniszczenie fikcji udaje się totalnie!"
Armin Eichholz - "Figury ze strzelnicy grają pieśń o Śmierci" ("Die Welt" 4 VI 1985, przedruk w: "Munchner Merkur" 4 VI 1985): "Wielokrotnie powtarzany marsz wyorderowanej grupy generałów, której pozazdrościłby Kantorowi George Grosz - staje się rytuałem, bezsłownym obrazem ataku na dobre imię narodu. Grupa ta gromadzi się wokół końskiego szkieletu na kółkach, na którym siedzi mały jeździec, być może autor jako chłopak."
"Te postaci-fantomy ustawiają się nieustannie w tańcu umarłych w takt nakładających się na siebie melodii. Ma się wrażenie, że wdziera się średniowiecze. A jednak podobieństwa ze znanymi, bliskimi sytuacjami nie są czysto przypadkowe."
"Obraz końcowy sprawia wrażenie, że ta dokładnie wytrenowana revue nie może dłużej kamuflować wielopłaszczyznowości znaczeń. Na stworzonej ze wszystkich rekwizytów barykadzie ustawiony zostanie obraz rewolucyjny a la Delacroix "Wolność wyprowadza Lud". Ale flagą powiewa anioł śmierci. To ścina najmocniejszych wrogów Kantora."
Halef - "Procesja w czaszce. Teatr transu wspomnień i Wit Stwosz" ("Nurnberger Zeitung" 4 VI 1985):
"Kanwa: ona nie istnieje. Kantor asocjuje, kojarzy dowolnie obrazy ze swoimi wspomnieniami. Widz może równie dowolnie łączyć z tymi obrazami własne wspomnienia."
"Teatr ten pozostaje wątpliwy, problematyczny, ponieważ jest hermetyczny. Działa poprzez formę rytuału i magię muzyki, którą Kantor błyskotliwie wprowadza, której rytmy i tematy fascynująco ma siebie nakłada. Ale rezultatem tych powtarzanych ruchów scenicznych i powtarzanych dźwięków taśmy jest trans. Zaś teatr transu jest teatrem bezprzytomnym. To wymaga sceptycyzmu."
"Publiczność premiery była jednak nastawiona na owację."
"On zaś znowu - podczas całego przedstawienia - prowadził na scenie akcję i muzykę - jak dyrygent. Na końcu, przy jednym z licznych marszów aktorów wywołanych owacjami - zatrzymał drzwi. Był to nagle bardzo ludzki, naturalny, stworzony nie przez pryzmat sztuki, lecz dzięki wrażliwości obraz, daleko bardziej skuteczny niż wszystkie wykalkulowane, tym razem jednakże jeszcze nie poddane mechanicznej precyzji - procesje w czaszce sceny."
Walter Fenn - "Nicość sławy: Krzyż i Śmierć". Przemyślenia na temat nowej sztuki Tadeusza Kantora.
Z programu do prapremiery:
"Jego nowa sztuka nazywa się "Niech zdechną artyści". Nie ma potrzeby wyjaśniać, że zdanie to w ustach artysty pełne jest gorzkiej ironii."
"Czy więc tkwi w tej sztuce coś takiego, jak tragedia artysty albo: tragedia artystycznej egzystencji?"
"Sława artysty jest dla Kantora w końcu niczym, jak każda sława."
"Teatr, scena są miejscem, w którym spotykają się przeszłość i teraźniejszość, tamten i ten świat, wyższa i niższa rzeczywistość".
"W pokoju tym spotyka autor - w osobie bliźniaczo podobnego mężczyzny - własne, przygotowujące się na śmierć JA. Tutaj także spotyka on swoje JA w postaci sześcioletniego, marzącego o sławie chłopca, jakim był kiedyś. Dlatego ten właśnie chłopak wskakuje na konia; ale koń jest tylko martwym szkieletem, tak jak wszystka sława jest dla Kantora tylko martwym kośćcem."
"Siedemdziesięcioletni twórca, który od dawna może być pewny swojej sławy pośmiertnej, mówi w tej sztuce o nicości sławy. Czy jest to rezygnacja, ta sama, jaka leżała u podstaw przypowieści opowiedzianej przez Szekspira w jego ostatniej sztuce, w "Burzy", o nicości poetyckiej magii?"