Artykuły

Kordian

Wcześniejsze w dorobku Gustawa Holoubka telewizyjne adaptacje drama­tów romantyzmu ("Mazepa" i "Beatrix Cenci") pozwalały przypuszczać, że sięgając po jedną z kluczowych pozycji literatury narodowej reżyser obdarzy nas przedstawieniem klasycznie doskonałym, jakimś modelowym kształtem tego dramatu wielkiej poezji i pasji politycznej. "Kordian" Holoubka w swej ascetycznej urodzie był widowiskiem bardzo sugestywnym i bardzo zarazem dalekim od wyobrażeń o idealnym wzorcu inscenizacji dramatu romantycznego.

Układ tekstu i ogólna forma spekta­klu świadczyły, że ambicją reżysera było stworzenie struktury przejrzystej i klarownej dla pokazania, syntetycz­nie traktowanego, tragizmu polskiego losu narodowego, którego Kordian ja­wi się symbolem i ucieleśnieniem. Z założenia tego wyniknęła rozstrzy­gająca o charakterze inscenizacji de­cyzja usytuowania problematyki dzie­ła Słowackiego poza określonym kon­tekstem historycznym. Holoubek "wy­ciął" więc z dramatu sprawę Powsta­nia Listopadowego, choć jest to naj­mocniejszy w całej naszej literaturze obrachunek poety z własnym pokole­niem, z narodem całym, który miał odwagę zdobyć się na powstańczy zryw i klęskę spowodował własną nie­dojrzałością, brakiem wiary, politycz­nym oportunizmem. Nie przestraszył się drastyczności zabiegu usuwając ze scenariusza całe Przygotowanie, Prolog, wszystkie partie Grzegorza, scenę na Placu Zamkowym, scenę VII na Placu Saskim, ponadto obydwie sceny rzymskie - z Violettą i u papie­ża. Nawet w momencie, gdy dla widza, nie pamiętającego tekstu, zupełnie pozbawiona motywu, staje się obrona Kordiana przez Konstantego. Najwy­raźniej bowiem interesował reżysera wykład treści dramatycznych poza konkretnymi realiami epoki, idea dra­matu w stanie czystym. Zapaleńcy i despoci. Nie tylko w tamtym history­cznym czasie, ale w starciu, które trwa, podejmowane przez coraz nowe pokolenia. Ta walka jak stygmat na ciele narodu odnawiać się musi. Póki? Póki oportunizm swoimi wystygłymi racjami łamie każdy zryw, paraliżuje myśl, która dyktuje wyrok: "Ha! carze, ty nam polską ukradłeś krainę! Za to śmierć!..."

W tonacji forte potraktował Holou­bek dwie sceny - spotkanie spiskow­ców w podziemiach katedry oraz roz­prawę Romanowych - cara i Konstan­tego. Wszystko co jest w dramacie spoza tego układu schodzi na drugi plan. Godzina miłości, wędrówki po Europie, jednostkowa biografia. Kor­dian zatraca więc znamiona romanty­cznego bohatera, w jego losie wyrażają się dzieje polskiej myśli wolnościo­wej - szaleńczo śmiałej i przerażająco bezbronnej, zrodzonej z pasji uczuć nie ze strategii ani racjonalnego obrachunku. Ale też car i Konstanty nie mają wyrazistego oblicza postaci z historii. W spektaklu, gdzie nie ma koronacji, podchorążych ani powsta­nia, te figury obie to przede wszystkim władza - zbrodnicza, samowolna, we­wnętrznie skłócona, przeżarta żądzą zaborczą:

"Na zachodzie stugłowa wyrosła poczwara,

Lecz wkrótce w petersburskiej każę ulać hucie

Łoże drugie z kryształu dla ludów zachodu;

Miarę na długość wezmę z moskie­wskiego rodu,

A który naród dłuższy nad łoża okucie

Kryształu nie rozciągnę, lud skrócę o głowę.

Ludy! poszlę wam! poszlę łoże kry­ształowe".

Cały spektakl Holoubka można by właściwie uznać projekcją myśli bohatera. Otwiera go ta sama sekwencja, która powróci w finale. Jest to jakby zatrzymany kadr z jakiegoś dokumen­tu. Odwrócone tyłem do ekranu syl­wetki, cały zbity tłum obserwujący przygotowania do egzekucji. A na pierwszym planie postać komentato­ra? czy szatana? relacjonującego co dzieje się na Placu Marsowym. Jego obecność nie pozostawia złudzeń co do ocalenia Kordiana, ani przezna­czeń polskiego idealizmu. Obrazy po­między tą klamrą są jakby pasmem przypomnień Kordiana, sumowaniem jego jednostkowego losu i zbiorowe­go doświadczenia tych wszystkich po­koleń, na których reprezentanta po­wołał go reżyser. "Kordian" Holoubka to dramat współczesnej myśli polity­cznej, napisany na motywach "Kor­diana" Słowackiego. Są w nim trzy postaci kluczowe (co uwypukla też obsada), Kordian - żarliwy i tragiczny świadomością własnej przegranej, je­dyny zapaleniec, z głową i sercem rozżarzonym buntem; Konstanty (fe­nomenalna rola Zbigniewa Zapasiewicza) - potężny demaskator prawdzi­wego oblicza władzy i Doktor-szatan, którego gra Holoubek. Postać ta właś­nie pełni w spektaklu rolę szczególną. Ma swoją partię czołową w szpitalu wariatów oraz pojawia się w prologu i zakończeniu. Szatan tropiciel nieza­leżnej myśli, ideolog cynizmu, straż­nik władzy despotów, nadzorca egze­kucji, szatan - wyższy funkcjonariusz tajnej policji. Aktorska interpretacja roli powoduje, że Doktor prezentuje się jako narzędzie despotyzmu "oświeconego", uwspółcześnionego własnym zaprogramowanym systematyzmem działań wobec przeciwni­ka stymulując jakby jego reakcje gwałtowne. Potem jest już tylko ob­serwatorem na Placu Marsowym, gdzie pluton egzekucyjny gotuje się do strzału. I to on właśnie, a nie jak w tekście - Pierwszy z ludu - mówi nam, że oficer jadącego z ułaskawie­niem adiutanta nie widzi. W dziejach polskiego losu jeden kaprys władzy, jedno ustępstwo niczego nie zmienia.

Można by się zastanawiać czy tekst okrojony wedle koncepcji rysowania dziejów polskiego idealizmu politycz­nego w ogóle, pozbawiony siły, jaką daje mu romantyczny historyzm, po­zostawiał szansę zachowania spój­ności artystycznej widowiska. Rwący się wątek anegdoty, rekompensowała silnie wybita ekspresja słowa w tej spowiedzi dziecięcia narodu bardziej niż wieku. Sceneria całego przedsta­wienia zbudowana została bez śladu ciągot ku widowiskowości, bez ro­mantycznej stylistyki wielu obrazów (spotkanie z Laurą, Kordian na Mont Blanc). Chociaż stołeczek, na którym stoi w tym momencie Kordian był jed­nym ze zbędnych przerysowań sceno­grafii, podobnie zresztą jak i natręc­twa wynikające z nadużycia telewizyj­nego efektu. Kordiana przed sypialnią cara prześladuje nie Strach i Imaginacja, ale elektroniczne rozszczepienie jego własnej twarzy.

Sztampą swego alfabetu znaków kamera rozbijała jednorodność este­tyczną tego przedstawienia, którego twórca z rozmysłem odrzucił teatral­ność w pojęciu romantycznym, jak też i wszystkie inne stylistyki, w jakich dramat romantyzmu serwowały teatry na przestrzeni tych osiemdziesięciu lat, od kiedy jest obecny na scenach. Przedstawienie Holoubka miałoby większą szansę na wielki, czysty, mocny w tonie, także przez swą suro­wość, antyiluzyjność dramat idei, gdyby reżyser z większym rygorem traktował przyjętą formułę widowiska. Niestety, czasami miało się wrażenie jakby scenograf pracował poza kon­trolą reżysera. Praca kamer pod kie­runkiem Joanny Wiśniewskiej wyda­wała się na przemian perfekcyjna, bądź rażąca natręctwem popisu. Kompozycja muzyczna Jerzego Sata­nowskiego, potraktowana kontrapunktowo, miała istotne znaczenie dla ekspresji całości.

I wreszcie sprawa dla każdej insce­nizacji "Kordiana" zasadnicza - obsa­da tytułowej roli. Widziałam niewielu Kordianów: Łomnickiego w przedsta­wieniu Axera, Gogolewskiego w spek­taklu Dejmka i telewizyjnym Antczaka, Nardellego u Hanuszkiewicza. Kor­dian Marka Kondrata był z pokolenia dzisiejszych intelektualistów, mło­dych, gorących, bezkompromisowych i bardzo pesymistycznych. Ogromną sugestywność swojej roli Kondrat osiągnął nie przez techniczną perfekcyjność dykcji i emisji słowa, ale przez zaangażowanie emocjonalne. I nie sposób było nie wierzyć w siłę jego przekonań, w autentyzm przeżycia. Był przejmującym chłopcem, gdy oniemiał na widok własnej klęski i stał w bezruchu przed carem... i bardzo wzruszającym, gdy bez patosu wypo­wiadał swój gorzki monolog: "Nie bę­dę z nimi..." zakończony słowami:

.....zmarli Polacy /ja idę do was!..., jam jest ów najemny, / Któremu Chrystus nie odmówił płacy, / Chociaż ostatni przyszedł sadzić grono; / A tą zapłatą jest grób cichy, ciemny; / Tak wam płacono..." W całości kreacja, jakich się nie zapomina, największa bodaj w dotychczasowym dorobku Marka Kondrata.

Na ogół nie mam zaufania do uwspółcześnień klasyki w teatrze TV. Zbyt często grzeszą publicystycznym uproszczeniem, jak w przypadku "Lorenzaccia" czy "Procesu" Kafki, i in­nych podobnych prób. Holoubek, mi­mo że brawurowo niemal potraktował tekst, ominął pułapki uproszczeń, lub raczej przy założonym z góry planie ograniczeń - zdołał zrekompensować je siłą wybitych znaczeń. Czy można wadzić się z reżyserem, że nie miał ten "Kordian" formatu dzieła romantyz­mu, był za to nowym, doniosłym gło­sem współczesnego artysty na temat, jaki romantycy podnieśli w sztuce naj­wyżej i złączyli z nim własne biogra­fie. W płaszczyźnie sporu o postawy, o czystość intencji, o odwagę wyboru, Holoubek uczynił Kordiana zapaleńcem z naszych dni. W telewizji może bardziej niż na scenie miał do tego prawo. Choć Kordian zanosząc papie­żowi prochy pomordowanych pod Olszynką Grochowską, pod Ostrołęką i na szańcach Woli był jednym z pod­chorążych 1830 roku...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji