Artykuły

Dostojny i monumentalny "Idomeneusz"

"Idomeneo, re di Creta" Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Ryszarda Peryta z Warszawskiej Opery Kameralnej na XXVI Festiwalu Mozartowskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.

"Idomeneo", choć napisany przez Mozarta w wieku 25 lat, to utwór ciekawy zarówno pod względem muzycznym, jak i tematu, który nawiązuje do wydarzeń wojny trojańskiej - powrotu króla Idomeneusza na Kretę i jego walki z Neptunem. Dzieło napisane na specjalne zamówienie dworskiego teatru elektora palatyńskiego, Karla Theodora, miało swoją prapremierę w styczniu roku 1781 w Monachium, w wersji koncertowej pojawiło się jeszcze za życia autora w Wiedniu w roku 1786.

Ryszard Peryt nie przenosi akcji przedstawienia do współczesności. Skupia się na samych bohaterach, którzy próbują odnaleźć się w labiryncie zagrożonych ideałów, uczuć, zaufania i sprawiedliwości. Idomeneo w interpretacji Leszka Świdzińskiego nie ma nic z żądnego krwi autokraty, Idamante Sylwestra Smulczyńskiego nie jest tylko bezkrytycznym młodzieńcem, Ilia w wykonaniu Marty Boberskiej nie eksponuje z natarczywością swoich wdzięków, a Elettra Gabrieli Kamińskiej, choć ma coś z kobiety wampa, z dużą dozą ekspresji toczy walkę o miłość syna króla Krety.

Wizja Ryszarda Peryta i Andrzeja Sadowskiego jest oszczędna i niezwykle konsekwentna w wyrazie scenicznym, stara się być wierna temu co stworzyli Varesco z Mozartem; w jej monumentalności i dostojeństwie tkwi jednak ogromna siła, bo nie o stwarzanie jakichś manifestów ideowo-politycznych chodzi autorom tej realizacji. Na pierwszym planie jest przede wszystkim muzyka, która jest nośnikiem tego, co dzieje się w bohaterach dramatu i co buduje ich nie zawsze oczywiste relacje, na szczęście dzięki reżyserskiej uważności i czujności pozbawione egzaltacji. W interpretacji Rubena Silvy każda nuta brzmi rzeczywiście znakomicie, zarówno w partiach smyczkowych, jak i dętych, nie mniej ważnych w tym utworze; jest przejmująca i wycyzelowana w najdrobniejszych detalach, oddaje całe bogactwo zawartych w niej konceptów melodycznych, zarówno w sferze wokalnej, jak i instrumentalnej. Znaczący wpływ na sferę dźwiękową spektaklu miała realizacja basso continuo - Violetta Łabanow (klawesyn) i Magdalena Żak (wiolonczela) grały z dużą rozwagą, ale w dającej się zauważyć inwencji twórczej była spora doza błyskotliwości i swoistej fantazji. Bardzo dobrze zabrzmiał w "Idomeneo" zespół chóralny - jego wszystkie wejścia imponowały pewnością, brzmienie w głosach było wyrównane i uporządkowane, z pulsem idealnie skoordynowanym z orkiestrą.

W tytułowej roli wystąpił Leszek Świdziński, który bardzo dobrze poradził sobie ze słynną arią "Fuor del mar" z II aktu, a wiadomo, że publiczność takich trudnych kąsków zawierających koloraturę słucha ze szczególną uwagą. Śpiewakowi udało się pokazać całą giętkość i ruchliwość swojego głosu w pokonywaniu wszystkich zawartych w arii figuracji wokalnych i ornamentów.

Obdarzony liryczną barwą tenorowy głos Sylwestra Smulczyńskiego mógł się podobać, również w rozbudowanych recytatywach brzmiał nastrojowo i śpiewnie. Nie jest to partia najłatwiejsza, bo Mozart napisał ją dla wysokiego głosu kastrata, ale uczeń prof. Piotra Micińskiego poradził z nią sobie całkiem przyzwoicie, demonstrując wszystkie zawarte w niej muzyczne subtelności.

Prawdziwy pojedynek wokalny stoczyły tym razem na deskach Warszawskiej Opery Kameralnej panie, które w partiach Ilii i Elettry zaprezentowały bardzo wysoki poziom wokalny. Boberska śpiewała jak zawsze stylowo, swobodnie, lekko, bez nadmiernej egzageracji, pięknie malując głosem melodyjność mozartowskiej frazy. Natomiast Kamińska, choć może momentami z nieco przesadzoną emocjonalnością, imponowała dramatyzmem mocnego głosu do ostatniej swojej arii "D'Oreste, d'Ajace ho in seno i tormenti". Choć do końca nie jestem przekonany, czy niewielkich rozmiarów scena WOK, do tego z doskonałą akustyką, wymagała aż tak forsownej interpretacji. Widzom raczej to nie przeszkadzało, bo nagrodzili solistkę gromkimi brawami.

Warto też wspomnieć o roli Wojciecha Parchema, który bardzo dobrze zaprezentował się w roli Grana Sacerdote.

Kurtyna po spektaklu zapadła kilka minut po dwudziestej drugiej. Nikomu z widzów jednak do opuszczenia sali się nie spieszyło. Nagrodą za pracę wszystkich artystów były długie oklaski, wyraźnie szczere i pełne podziwu dla kunsztu wokalnego solistów i maestrii dyrygenckiej Rubena Silvy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji