Artykuły

Komiks w stylu retro

Współczesnemu widzowi niewie­le już mówi naz­wisko autora "U mety", co naj­wyżej kołacze się w pamię­ci informacja o Solskim, który osiągnął sukces w "Judaszu"; były w powo­jennych latach nieśmiałe próby ze wskrzeszeniem "Przeprowadz­ki", Kobiela się­gnął po "Kaligulę", Teatr Te­lewizji wystawił "Niespodzian­kę", ale teatr nasz w sumie nie inte­resował się szerzej twórczością Ros­tworowskiego. A przecież był on jednym z najgłośniejszych dramaturgów okresu międzywojennego, zwłaszcza "Niespodzianka", a dzięki Solskiemu i "Judasz", nie schodziły z repertua­ru, budząc zainteresowanie nawet dla słabszych tekstów pisarza. Przyczyny dawnego sukcesu pokry­wają się jakoś z przyczynami dzisiej­szego zapomnienia. Był Rostworowski rzecznikiem politycznego konserwatyz­mu, nie obce mu bywały nawet ciągoty rasistowskie, którym dał wyraz w "An­tychryście". Zaś przy tym obciążeniu ideowym, miała jeszcze dramaturgia Rostworowskiego i obciążenia estetycz­ne: pisarz gustował w stylistyce nie­słychanie emfatycznej, piętrzył w swych dramatach spięcia pełne fałszywego, krzykliwego quasitragizmu. Na wymo­gi swego czasu piętrzył je efektownie, że zaś sięgał chętnie po tematy spo­łeczne, ujawniające liczne drastyczno­ści swej epoki, stąd dodatkowy rozgłos jego sztuk. Tyle, że teatr dzisiejszy ze swymi świadomymi i podświadomymi tendencjami do groteski, do ironii, był estetyce autora "U mety" programowo przeciwstawny. Rostworowski osiadł w lamusie i wyglądało, że już nikt go zeń nie wyciągnie na plan sceny. Wiadomość, iż zainteresował się nim Ludwik René, a więc twórca bar­dzo współczesny, kojarzący się wi­dzowi raczej z Brechtem i Dürrenmattem, niźli z szacowną starzyzną, musiała wywołać zaskoczenie. Kształt premiery w Teatrze Dramatycznym niespodziankę przecież wyjaśnił, a fakt, iż spektakl trzeba uznać za peł­ny sukces teatru, wydaje się być w najmniejszym stopniu sukcesem pi­sarza.

René sprokurował z "U mety" ko­miks, wszystkie melodramatyzmy tek­stu ośmieszył do maksymalnych gra­nic, nawet z odautorskich didaskaliów uczynił przedmiot zabawy. Może i nie jest to zabawa najbardziej szlachetna, gdyż rozgrywa się kosztem sławnego nieboszczyka, który pisał ten utwór krwią i żółcią, a powstała z tego ko­miksowa parodia w stylu retro!? - Jest to przecież obiekcja z zakresu etyki scholastycznej, konkretem jest śmiech widzów, przednia zabawa aktorów, in­teligentna obróbka adaptacyjna René. Zresztą, czy intencje tego przed­stawienia są tak całkiem sprzeczne z intencjami pisarza? Rostworowski pisał "U mety" jako ostrą rozprawę z cynizmem społecznym, atakował demoralizację warstw utytułowanych i fałsz rzekomych awansów klaso­wych. Widowisko obecne, choć zmie­rza ku morałowi poprzez całkiem in­ny dobór metod demaskacyjnych, sens ma identyczny. A że sytuacje, o których mówi tekst, rozgrywają się w tle zupełnie dziś anachronicznym, bo w galicyjskim salonie zalatującym odorkiem dulszczyzny, więc też zasto­sowana przez reżysera konwencja ni­kogo nie obraża, a wszystkich bawi. I bawimy się z matrymonialnych tragedii profesora Franciszka Szypalskiego (Krzysztof Orzechowski), co myślał, że bierze za małżonkę dziewiczą Ludę Cimkiewiczównę, a wziął rozwydrzoną kokotę,w dodatku pospolitą Cimkównę (Mirosława Krajewska). Zresztą wet za wet ona dostała za męża Szypałę i syna... dzieciobójczyni(!). Uczestniczą w tej zawiłej grze rozszyfrowanych złudzeń reprezentanci krakowskiego high li-fe'u, awanturniczy warszawski taksówkarz (Jan Tomaszewski) oraz Narrator - Witold Skaruch, który meandry akcji opatruje złośliwym komentarzem sklejonym z didaskaliów Rostworowskiego.

Cały spektakl jest jedną przepysz­ną okazją dla aktorów, by błysnąć wyczuciem pastiszu. Wyróżnić by na­leżało komiczną mamcię Cimkiewicz w ujęciu Danuty Szaflarskiej, za­dzierżystego Cimka vel Cimkiewicza. którego z temperamentem kreuje Zygmunt Kęstowicz, rozkokoconą do granic uroczej i jakże zmysłowej (ha!) perwersji pannę Ludę - Miro­sławę Krajewską, zaś w rozplotkowanym korowodzie krakowskich lowelasów, zatabaczonych belfrów i wyfiokowanych damulek - Bolesława Płotnickiego, Halinę Jasnorzewską, Karolinę Borchardt, Stanisława Gaw­lika i innych. Krzysztof Orzechowski w roli Szypulskiego-Szypuły zadanie miał bodajże najtrudniejsze, gdyż tu materia roli przeciwstawiała się kon­wencji spektaklu - stąd też i efekt osiągnął aktor zaledwie połowiczny.

Dekoracje Ireny Burkę wspomaga­ły ogólny klimat zabawy, w linii ko­stiumów znać było patronat Daszew­skiego, znakomitego mistrza sceno­grafii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji