Artykuły

Nasza klasa, czyli zło czai się wszędzie...

"Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka w reż. Ondreja Spišáka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Włodzimierz Neubart (Sakis) na blogu Chochlik Kulturalny.

Kiedy w 2010 r. Tadeusz Słobodzianek dostał za "Naszą klasę" Nagrodę Literacką "Nike", byłem zawiedziony. Kibicowałem "Frascati" Ewy Kuryluk, ale książka nie znalazła się nawet w finałowej siódemce. Nagroda, przyznana pierwszy - i jak dotąd jedyny - raz dramatowi bardzo mnie zdziwiła. Nie przeczytałem go nawet, obawiając się, że współczesny tekst na pewno mi się nie spodoba. Na to, by zrozumieć, jak bardzo się myliłem, potrzebowałem sześciu długich lat...

"Naszą klasę" zobaczyłem więc po raz pierwszy dopiero na scenie (i to po tak długim czasie). Nie czytałem recenzji, opisów. Byłem pewien, że to taki obraz dzisiejszego społeczeństwa, mocny zapewne i tyle. Ależ się przejechałem na przewidywaniach...

Do niedawna byłem przekonany, że o kulturze żydowskiej, o bolesnej historii najlepiej, najpiękniej i w najmądrzejszy sposób potrafi "mówić" Teatr Żydowski. Tymczasem już drugi raz Teatr Dramatyczny zadziwia mnie na tym polu. Wykorzystując odmienną całkowicie estetykę, udowadnia, że można zmusić widza do myślenia, wzruszyć go i przerazić zarazem. Wiem, że ten spektakl będę starał się obejrzeć jeszcze wiele razy... Podobnych stanów nie doświadczałem w teatrze od czasu "Marcela". Wiem, że recenzja takiej artystycznej perły musi być inna. Szukanie motywów, odniesień, analizowanie postaw, to wszystko jest już w dziesiątkach tekstów i publikacji. Nie ma co się silić na oryginalność. Warto za to opowiedzieć o tym, jakie emocje wywołuje "Naszą klasą" Słobodzianek.

"A dziecina na to

śmieje się wesoło:

szkolny rok się zaczął,

więc idę do szkoły!"

Pierwszy wstrząs jest natury - powiedziałbym - technicznej. Oto bowiem z mojego ulubionego miejsca nie widzę dokładnie tego, co się dzieje na scenie. A tymczasem dziesięcioro bohaterów (Dora, Zocha, Rachelka, Jakub Kac, Rysiek, Menachem, Zygmunt, Heniek, Władek i Abram) rozpoczyna nowy rok szkolny. Polacy i Żydzi, różnych wyznań, z różnymi marzeniami (ktoś chce być strażakiem, ktoś nauczycielem albo pilotem; innym marzy się kariera aktorska). Tyle różnych charakterów, tyle prawdziwego szczęścia z bycia w grupie. Na szczęście po chwili zmienia się układ sceny i widzę już wszystko (tak będzie już do końca), jednak nie mogę odetchnąć z ulgą. Za dużo się dzieje...

"To serce wie -

jak kocham cię!"

Kiedy Menachem czyta miłosny liścik napisany przez Ryśka do Dory, czuję, że będą kłopoty. Jeszcze jest wesoło, jeszcze wszyscy tańczą, życzą sobie szczęścia, niby wyśmiewają pierwsze miłości, ale bardzo się lubią.

Jak wiele możemy odnaleźć nas samych patrząc na tę prostą wyliczankę ("Mam chusteczkę haftowaną, co ma cztery rogi (...)"). Młodzi ludzie rzucają przecież chusteczkę nieprzypadkowo, często w życiu tak jest, że nawet bezwiednie staramy się znaleźć bliżej kogoś, kto nam się podoba, kobieta poda butelkę szampana temu mężczyźnie w grupie, który jej się najbardziej podoba itp. Co jednak ważne, już w tym momencie widzimy, że reżyser Ondrej Spišák zastosował błyskotliwy koncept: oto bowiem wszystkie rekwizyty, poza ławkami i krzesłami, "żyją" tylko w wyobraźni bohaterów sztuki. Używają ich bez najmniejszego trudu, przez co widzowie w ogóle nie zastanawiają się, czy im tu czegoś nie brakuje. Już w tym momencie stanowią bowiem jedność z tym, co dzieje się przed ich oczami, są niejako częścią klasy. Pewnie dlatego tak trudno utrzymać potem emocje na wodzy...

"Każdy ma jedno przeznaczenie. Abram jedzie do Ameryki i to jest to jedno przeznaczenie Abrama. I git."

Zaczyna się. Żydzi czują, że gdzieś czai się zło. Kiedy w 1935 r. umarł marszałek Józef Piłsudski, płakali wszyscy, a jak zaznacza Jakub Kac, najbardziej Żydzi. Klasa przygotowała akademię patriotyczną, którą zakłóca dodany przez Heńka złośliwy wtręt, jakoby Marszałek Polskę Żydom sprzedał. Zaczynają się pierwsze przepychanki. I nagle Abram rzuca bombę: rabin i dziadkowie z rodzicami podjęli decyzję o wysłaniu go do Ameryki. Tej mitycznej krainy szczęścia. Żydowskie dzieci mają żal, jedni w skrytości ducha zazdroszczą, innym żal nawiązanych przyjaźni, tego "związku", który nagle się rozpada.

"Koleżanki i koledzy, zgodnie z rozporządzeniem Pana Ministra Oświaty, chciałbym abyśmy zmówili modlitwę katolicką, w związku z czym, proszę kolegów Żydów i koleżanki Żydóweczki o przeniesienie się do ostatnich rzędów."

Już niektórzy czują się lepsi od innych. Na niedawnych przyjaciół zaczyna się patrzeć spode łba. Dlaczego? Wystarczyło kilka podszeptów. O wyższości jednej rasy nad innymi. Bo ktoś mądrzejszy od nas to wymyślił. Dlaczego tak łatwo jest się ludziom podporządkować narzuconej idei? Coś Wam to przypomina? Wracamy znów do tego? Czas zacząć się bać? To dlaczego nie wyciągamy wniosków z przeszłości i nie zduszamy w zarodku nienawistnego fermentu? A może idziemy z prądem, bo tak nam wygodniej? Poza tym, to nie nam się ma krzywda stać, więc co nas to obchodzi? Przerażające...

Menachem przeszkadza w chrześcijańskiej modlitwie. Spytany, dlaczego to robi, tłumaczy (patrzę na grającego tę postać Mariusza Drężka jeszcze dość krytycznie), że ta cała wiara niespecjalnie mu się podoba. Przecież chyba Bóg nie każe nikomu rzucać kamieniami w głowę małej Żydówki? Ma chłopak rację, więc Polacy wyciągają koronny argument - kopią Menachema ze złością, po czym kończą modlitwę. Upiorne przeżycie, zwłaszcza że w tle list od Abrama (widziałem już ten zabieg, gdy znajdujący się daleko nadawca listu mówi to, co napisał, stojąc tuż obok adresata, nie będąc przez niego widzianym; to świetny pomysł, tutaj sprawdza się znakomicie), który zmienia nazwisko na amerykańskie, byle tylko dostać się do swojego raju.

"Jest tylko prośba do wszystkich, aby uzupełnić stan widowni

w kinie miejscami do siedzenia i najlepiej przynieść trochę krzeseł i ławek z kościoła, który zapewne i tak wkrótce ulegnie likwidacji..."

Powoli wszyscy stają się towarzyszami i towarzyszkami. Smutne. Obym nie dożył czasów, gdy znów ktoś każe nam się tak do siebie zwracać. Ktoś ma nadzieję, że "Sojuz" jest gwarantem wolności, że piwo i wódka ukoją ból. Żałosne, ale jakie prawdziwe. Gdy Zocha stwierdza, że to, co pokazywała, to nie była szkapa, a Polska, mam dreszcze, bo w tym jednym słowie zawiera się opis, tego co było, ale i tego, co jest...

"I wyszłam za mąż za Olesia."

Zocha będzie mnie od tej chwili zaskakiwać bez przerwy. Tutaj jej życiowy pragmatyzm nakazuje wyjść za mąż z rozsądku. Ileż to razy jeszcze trzeba będzie robić coś, nie czując wielkich emocji? I czy przypadkiem podjęta pod wpływem chwili późniejsza decyzja nie będzie przypadkiem konsekwencją potrzeby doznania czegoś, co dałoby satysfakcję? Choćby miał to być tylko szybki seks z Menachemem na strychu...

"Pomyślałem, że jak powiem, to innych będą tak samo bili.

To już lepiej niech cierpię sam. Nie wiedziałem, że człowiek może tyle wytrzymać."

Bili tego Ryśka bez serca, bez litości. Wydał go Zygmunt, bo jak stwierdził: musiał kogoś poświęcić. Tyle warta jest przyjaźń, gdy ktoś ma przed sobą widmo zysku lub utrzymanie swojego stanu. W tle upaństwowienie prywatnych przedsiębiorstw. W kilka miesięcy niszczony jest dorobek wielu pokoleń rodzin. Niektórzy, jak ojciec Rachelki, przypłacają to życiem. Widzę, jak ten człowiek dostaje zawału, gdy dowiaduje się, co zrobili głupcy z jego młynem. Nie ma mnie na widowni, jestem przy młynie, patrzę na tę zatartą turbinę, czuję jego ból. Minie dłuższa chwila, nim wrócę do rzeczywistości teatru...

"Myślałem, żeby chronić głowę, brzuch, genitalia. Czułem, że pękły mi żebra.

Trudno, pomyślałem (...)"

- dla Jakuba Kaca nie ma już ratunku. Do tego, by go unicestwić, nakłania wszystkich ten, który swoje winy głośno przypisuje jemu. Kiedy go biją, boli mnie całe ciało. Wiem, że to tylko teatr, zresztą siedzę tak blisko, że widzę, iż ciężkie buty walą w podłogę, nie w brzuch. A jednak daję się porwać emocjom.

Dziwna sprawa. Widziałem Roberta T. Majewskiego już w trzech innych spektaklach Teatru Dramatycznego, w tym raz zgrzytałem zębami. A tutaj nie wiedziałem co zrobić ze sobą, gdy łamiącym się głosem mówił, co dzieje się we wsi. Bolało. Nawet bardzo. Znowu odpłynąłem i przeniosłem się w czasie i przestrzeni. Miałem ochotę rzucić się między ludzi i bronić, odciągać, ratować.

Kiedy Rysiek zabija Jakuba kamieniem, paradoksalnie czuję ulgę, że już go nie będzie bolało. Mam wielki szacunek dla reżysera, że wszystkich zmarłych pozostawia blisko tego, co się dzieje. Dają świadectwo prawdy, ale też komentują kłamstwa. No i są z nami. Szokująco piękne.

"Musimy pogadać, Dora."

Rysiek, Zygmunt i Heniek czują się panami sytuacji. Żydówki można już gwałcić, bo to przecież podludzie. Nikt nam za to nic nie zrobi. Przedziwna scena. Okazuje się, że znów nie trzeba pokazywać wszystkiego, żeby szokować. Wykorzystano symbole, metafory, niedopowiedzenie. Brutalny seks dzieje się na naszych oczach, bez szczegółów anatomicznych, a jednak jesteśmy wstrząśnięci. Najtrudniejszy rodzaj teatralnej prawdy. W innych teatrach reżyser poszedłby po najprostszej linii oporu. Aktorzy przedefilowaliby nago, ktoś błysnąłby przyrodzeniem, a potem byłoby gadanie: teatr żyje! Nic bardziej mylnego. Teatr żyje w "Naszej klasie", prawdziwa sztuka rodzi się tam, gdzie sztampę i przewidywalność zastępuje trudniejsza droga. To była piękna, choć trudna dla wszystkich scena. Poza tym ujawniła pewną psychologiczną wartość. Coraz częściej mówi się o tym, że między katem i ofiara wytwarza się pewien trudny do zrozumienia rodzaj więzi. Tak jest i w tym przypadku. Upokorzona, zbrukana przez niedawnych przyjaciół Dora, musząca przecież walczyć o przeżycie w chwili próby, odczuwa pewien rodzaj przyjemności. Zastanawia się kim jest, skoro tak czuje? I jak żyć po czymś takim?

"Boże, pomyślałem, co się dzieje? Wróciłem do domu, poszedłem na strych i mówię do Rachelki. Rachelka, siedź tu. Nie chodź nigdzie. Straszne rzeczy się dzieją. Chyba jest pogrom."

Zrobili to Żydom, bo mogli, bo splotła się w tym czasie wielka i głupia ideologia, religia, zadziałały psychologiczne mechanizmy. W historii wracają takie sytuacje jak bumerang. Robili to nasi, Polacy, chociaż, jak wiemy, nawet dobę temu z ust władzy popłynął głupi wręcz tekst, że to nie byli Polacy (i tej prawdy podobno będzie się teraz nauczyć rodaków; biada nam...). Granie na najniższych instynktach? To zadziałało wtedy. Jest grupa ludzi, która coraz śmielej wdraża tę samą strategię dzisiaj. Dlaczego? Bo władza upaja! Bo łatwo można sporo zyskać, a potem długo można będzie ten ciemny lud trzymać za mordy. Nic nam nie zrobią, więc korzystajmy, ile się da.

Byłem wtedy tak wściekły. Pogrom dokonał się. Usłyszeliśmy dokładne szczegóły, przedstawiono je tak wymownie, że to nie była opowieść. Wszystko działo się na naszych oczach. Raniła mnie panika niewinnych, widziałem te noże, siekiery, czułem zapach ciepłej jeszcze krwi.

I znów uderzyła mnie prawda. Zocha spotyka na rynku Dorę z dzieckiem. Czuć, że święci się jej kres. Wybrzmiewa głucho błaganie o pomoc, chociaż dziecku, jak zwykle, ale gdzie tam. Zochę paraliżuje strach Musi kłamać wszystkim, żeby nie podpaść, żeby być po stronie zwycięzców. Żeby nie stracić więcej w swoim smutnym życiu. To, że pomaga Menachemowi jest z jednej strony takim wielkim znakiem dobra, ale też samolubnym aktem samostanowienia. Jak wielu z nas zachowałoby się podobnie? - myślałem wtedy. Patrzyłem na tę Zochę i zastanawiałem się, jak od miłości do nienawiści jest blisko...

"Poczuliśmy zapach nafty. Zrobiło się cicho. Ktoś powiedział, że to dezynfekcja."

Spalili ich, potem porąbali, żeby było łatwiej zakopać. Nic tego nie zmieni. Jest tak wiele dokumentów historycznych. Mamy zdjęcia, nazwiska ofiar i katów. Wiemy, kto podpalał te stodoły, kościoły, miejsca kaźni. A mimo to po kilkudziesięciu latach ktoś udaje, że to wszystko nieprawda, że nie tak. W imię czego? Bezdenna ludzka głupota zawsze mnie zabijała. Pomyślcie, jaki krzyk ci sami ludzie podnieśliby, gdyby nagle nasi zachodni sąsiedzi stwierdzili, że to nie oni rozpętali II wojnę światową, że nie oni zabijali. Jasne, większości tamtych ludzi już nie ma, ale to nie powód, żeby udawać. Cóż, w udawaniu niektórzy są mistrzami, niestety...

"Po wszystkim poszedłem do domu,

wymyłem się, włożyłem czyste ubranie, wziąłem litra i spotkałem się z Zygmuntem,

Heńkiem i Ryśkiem, i mówię do nich tak a tak, jesteśmy kolegami z klasy, co było,

to było, a teraz mam taką sprawę, że ja uratowałem Rachelę i chcę się z nią ożenić."

Ludzkie gadanie ma wielką moc. Czy Racheli pomoże przetrwać? Pogrom zakończony, ale ludzie żyją i gadają. Władek, który ukrył dziewczynę u siebie, musi dla pozorów ochrzcić ją i poślubić. Rachela ma się stać Marią. - Zwariowałeś, Władek? Chcesz nazwać Żydówkę jak Matkę Boską? - krzyknie matka! No to dla świętego spokoju będzie Marianna. Ilu ludzi trzeba będzie zresztą przekupić, ilu zamknąć usta ziarnem, pieniędzmi czy pięścią. Gadać nie przestaną już nigdy, niszcząc życie wielu ludzi. Tak, ludzkie gadanie ma wielką moc...

Wstrząsnęło mną, gdy przyszło na weselu do oglądania prezentów. Kolejny powód, dla którego tak łatwo było napuścić ludzi na Żydów, mamy jak na dłoni. Można się było wzbogacić. Zabrać cudzą własność jak swoje! Nikt po to nie przyjdzie. Nikt słowa nie powie. Było tak, oj było W "Naszej klasie" wyrzuty sumienia złodziejom i katom czynią pomordowani. Gdy na stole pojawiają się kolejne "dary", nie słyszani przez uczestników biesiady martwi, żywi i nieobecni głośno powiedzą, co o takich darach myślą! "Kurwa!" - krzyknie Menachem! "Moja!" - powie Dora, Jakub czy Abram. Gdy Marianna rozpozna w podarku swój dawny obrus, Zocha skwituje to krótko: Oleś przyniósł... Tak po prostu, nie ma co rozpamiętywać, samo się skądś wzięło. A mnie szlag trafia na tę ludzką niesprawiedliwość... Grająca Mariannę Anna Gryszkówna, na co dzień aktorka Teatru Narodowego, jest fenomenalna. Delikatna jak liść, niewinna jak dziecko i tak bezgranicznie smutna...

"Prawdy nie da się zakopać"

- mówi zza grobu Jakub Kac. Tych, którzy go (i wielu innych zabili) będą dręczyć wyrzuty sumienia. Jak beznadziejnie tłumaczyć się będą sami przed sobą ci słabi, głupi ludzie. We mnie znów wzbiera furia, że można się zachować aż tak.

"Nie takie rzeczy Żydzi przetrwali..."

- myśli Marianna po pierwszej nocy z Władkiem. Nie miała nic do powiedzenia, zresztą sam Władek zdziwił się, że to był jej pierwszy raz (bo przecież mówi się, że "wszystkie Żydówki to kurwy"). Knur - powtarzam sobie w myślach, ale też mijają mi nerwy, bo chociaż od początku Władek, czyli Leszek Lichota podoba mi się w przedstawieniu najmniej, od tej chwili jakby wstępuje na wyższy poziom i zaczyna grać dobrze.

A żyć trzeba. Bo choć Marianna wie, że to, co było, już nie wróci, że nie ma już nikogo, że nawet teściowa spluwa na jej widok, to jednak ten głupi Władek, Polak, uratował ją. Nie musiał. Więc trzeba żyć. Zakasuje rękawy i pyta, co może zrobić w gospodarstwie. Taka delikatna, te wielkie oczy pełne lęku, a jest silniejsza niż ktokolwiek jest w stanie pojąć. Jak ja lubię takich ludzi.

Rysiek, ta menda przebrzydła, znów namiesza. O mały włos, a Marianna, ku uciesze teściowej, podzieliłaby los pozostałych Żydów. Władek w ostatniej chwili ją obroni, zabije padalca. Jakoś nie żałuję Ryśka. Jego zdziwienie, gdy spotyka w zaświatach Dorę, jest bezcenne. I jej godna postawa...

Nie mija dużo czasu, gdy czuję, że nie wytrzymam dłużej. W tym całym potwornym śnie Zocha zdobywa się na gorzką ironię. Umarł jej mąż, wzdęło go po smażonych rydzach. Plotkuje się, że go otruła... A Marianna rodzi córkę w bunkrze. Tyle, że po kilku godzinach trzeba Dorotkę pochować. Władek pomógł małej zejść z tego świata? We trójkę nie daliby rady? Ile jeszcze mam znieść?

"I pamiętaj, Zocha, nie jesteśmy żadną bandą. Tylko wojskiem polskim. Jeżeli ten parszywy bolszewik nie znajdzie się, wrócimy tu i porozmawiamy inaczej, a potem zostaniesz rozstrzelana w imieniu Rzeczypospolitej!"

Bóg jeden wie, który raz jeszcze kobiety okazują się i mądrzejsze i silniejsze od mężczyzn. Gdy Zygmunt zaczyna rozumieć, że Zocha ukrywa Menachema, ta oddaje mu się, byle tylko wstrzymać rewizję, przeciągnąć moment, w którym nie będzie już zmiłuj. Teraz moja wściekłość kieruje się w stronę Zygmunta. Jak śmie ten podlec pisać do Abrama, kłamać, że to hitlerowcy umęczyli wszystkich Żydów? Przychodzi mu to łatwo! Jeśli potrafił zabijać, to co to za problem - kłamać? Najgorsze jest to, że jedno zło pociąga za sobą kolejne. W pewnym momencie nie można się już zatrzymać. Nie ma odwrotu.

Zocha wyjeżdża przez Wiedeń do Stanów. Spotyka Abrama. Tak bardzo się cieszę, że nikt jej już nic nie zrobi. Nie była kryształowa, ale też sporo przeszła. Nie musiała. Opowiada Abramowi, jak to było naprawdę z tym, kto zabił Żydów, a ten wymienia po kolei z imienia pięćdziesiąt cztery bliskie sobie osoby, które spłonęły w stodole, nie mam już sił. Łzy płyną i płyną.

"Ja cię kocham, kurwa,

a ty śpisz."

Każdy człowiek potrzebuje poczuć się choć przez chwilę bezpieczny i szczęśliwy. Jak ja rozumiałem tę Zochę, która wychodzi za przypadkowo poznanego faceta. Tak bardzo chciałem, żeby jej się udało!

"Jestem porucznik Cholewa Zdzisław"

Ironia losu? Role się odwracają. Menachem postanawia szybko zarobić. Gdzie? W majestacie prawa najłatwiej w UB! Ma przy tym niesłychaną okazję pomścić swoich. Widziałem, co się z nim działo, gdy przypominał Zygmuntowi, jak ten wydawał milicjantów w ręce bandytów, a bandytów w ręce milicjantów. Bezszelestnie, bez świadków. Ma przed oczami biednego Jakuba Kaca, którego i ja widzę, jak łkał przed nami, mówiąc o tym, co mu zrobiono.

Potem Heniek. Bity i "obrabiany" tak, jak kiedyś Żydzi. Czy było mi go żal? Może przez chwilę. I potem szok, gdy Władek i Marianna kłamią, że nic nie widzieli i nic nie słyszeli. Zemsta nie jest najlepszym sposobem na spokój sumienia - ta dwójka mówi to tak, że czuję, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Mądrze mówią. Warto rozmawiać, ale zemsta jeszcze nikomu nie przyniosła szczęścia.

Menachem i to życie jak zły sen. Raz na wozie, raz pod wozem. W końcu przyszedł kres kariery w UB, proces o stosowanie "zabronionych przez prawo metod śledztwa". Wyjazd do Izraela, nowe życie, rodzina, jakaś stabilizacja. Aż przychodzi ten 22 maja 1970 r., kiedy w autobus, którym jedzie do szkoły jego syn Jakub (Jakub!) trafia pocisk. Terroryści strzelają do dzieci. Mariusz Drężek nie ma na scenie szans, by posiłkować się sztuczkami. Ma warsztat aktorski wysokiej próby, więc potrafi wykrzesać z siebie prawdziwe emocje, które udzielają się na widowni. Łzy płyną na scenie, męskie, prawdziwe i piękne. Brakuje mi tchu, ślepnę, zapominam, że wiele razy marudziłem na bohaterów których grał. Wiem już, jak skończy się jego życie. Jest mi go żal. Inaczej niż Jakuba, ale równie mocno.

"Zocha, masz tu papiery, podpisz, będzie z tego coś dobrego. Może jakieś pieniądze.

To jest medal Sprawiedliwy wśród Narodów"

Jej życie znów się gmatwa, co bardzo mnie smuci. Szopka, jaką rozpętuje jej własny mąż, jest nie do opisania. Trzymam za nią kciuki niezmiennie.

"Przesraliśmy to nasze życie, Heniek. Gdzie był Bóg?"

- mówi Zygmunt do Heńka. Będzie się u nich działo. Czy współczuję? Tym, którzy byli niewinni zbrodni ojców- naturalnie tak. Ale mówienie o bogu, gdy się go w sercu nie miało... Czasem jesteśmy skłonni wybaczyć ludziom potworności, których dopuścili się w sytuacjach ekstremalnych. Tyle, że ani Heniek, ani Zygmunt nie byli w takiej. To były ich decyzje. Los się zemścił okrutnie...

"W 1981 roku za Solidarności wykupiłam wycieczkę do Polski."

Od przyjazdu Zochy do Polski tracę już ewidentnie oddech. Jest źle. Gorzko. Spotkania z dawnymi znajomymi uzmysławiają jej i nam wszystkim, że nic już nie jest takie jak dawniej. Smutny koniec Zochy przejmuje mnie do głębi. Jak to przykro jest nie mieć życzliwej duszy wokół siebie, przeżyć wojnę, nieszczęśliwą miłość, a potem te banalne pigułki. Ktoś niby zostanie skazany, ale co nam po tym.

I CO Z TEGO, ŻE WŁADEK PRZED ŚMIERCIĄ WYZNAŁ, JAK BYŁO?

Powiedział, tyle że minęło już tyle czasu, że to już prawie jak sensacyjny film w telewizji, którą razem z Marianną tak namiętnie oglądał w ostatnich latach życia. Było trochę problemów, msza, sporo pięknych słów bez znaczenia... Jakie to życie było dziwne - mówi Abram. Jedna decyzja kilku osób zmieniła losy tysięcy, milionów. Wciąż wpływa na nas, dzisiejszych. Mieliśmy tego dowód dopiero co...

Abram, ten uśmiechnięty dzieciak, przeżył wszystkich. Czy mógł zrobić coś, by pomóc innym? To też trudne pytanie.

Kończy się "Nasza klasa" wraz z kresem życia ostatniego ucznia. Kończy tak, że dziękujemy, iż artyści nie wychodzą do oklasków i wiwatów. Te się im należą, tylko nie dalibyśmy rady spojrzeć sobie w oczy. Już nie. Za dużo razem przeszliśmy tego wieczoru. Kilkadziesiąt wspólnych lat. Dramatów, wyrzeczeń, głupoty podyktowanej chęcią doraźnego zysku i odwagi, na jaką większości z nas nie byłoby stać.

Więcej w tym spektaklu pytań niż odpowiedzi. "Nasza klasa" to właśnie mądre spojrzenie nie tyle na historię, która rozgrywa się w tle, ale na to, jak polityka i ideologia potrafią wpłynąć na ludzkie życie. Kiedyś i dzisiaj. Spektakl aktualny teraz jak nigdy, powinien być grany w każdym miesiącu, jako przestroga i klucz do zrozumienia istoty zła, którego w pewnym momencie nie da się już zatrzymać.

Nie da się go zapomnieć, ani wrócić do domu i jak gdyby nigdy nic robić swoje. Jest jak zadra, ale to dobrze, bo rewiduje mylne wrażenie, że tak wielkie zło już nigdy się nie powtórzy. Patrzę na świat i rozumiem, ze nie możemy dopuścić, by szczuto nas przeciwko sobie. Widzę ludzi, którzy szczerzą kły, śmiejąc się z tego, jak łatwo przychodzi im nastawianie ludzi na siebie. W zasadzie nie muszą wiele robić, wystarczy kilka kąśliwych słów tu i ówdzie. Resztę zrobią inni.

"I już więcej nie zbłądzisz,

pójdziesz dalej bez strachu."

P.S. Dlatego właśnie wybierzcie się na "Naszą klasę". To rodzaj terapii serc i dusz. Drogowskaz świata wartości. Przedstawienie, które zabija, ale po to, by wzmocnić. Każdy jest w nim wspaniały, każdy wielki.

***

wszystkie cytaty pochodzą z "Naszej klasy" Tadeusza Słobodzianka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji