Artykuły

Zbigniew Zapasiewicz. Siedem lat nieobecności

14 lipca upłynęło siedem lat bez Zbigniewa Zapasiewicza. Z każdym rokiem nabieram pewności, że Jego odejście symbolicznie wyznaczyło kres pewnej epoki w historii polskiego teatru - pisze Jan Buchwald.

Wielki, charyzmatyczny aktor, pedagog, reżyser. Mistrz.

Miałem szczęście być Jego studentem, gdy w roku 1982, jako pierwszy w historii wybrany przez społeczność akademicką dziekan, objął Wydział Reżyserii warszawskiej PWST. Dwukrotnie asystowałem Mu w pracy reżysera. Przez z górą ćwierćwiecze pozostawaliśmy w rożnych relacjach zawodowych, a także byłem obdarowywany Jego życzliwością w łączących nasze rodziny relacjach towarzyskich.

Los sprawił, że miałem zaszczyt być Jego ostatnim dyrektorem, z ciężkim sercem żegnającym Go na pogrzebie w imieniu zespołu Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera, gdzie Zbigniew Zapasiewicz zajmował miejsce szczególne, jakie przynależy osobom absolutnie wyjątkowym.

Jako wieloletni nauczyciel sztuki teatru miał wśród nas wielu swoich uczniów. Jego zawodowa pozycja, niezwykły talent, najwyższy poziom profesjonalizmu, artystyczne mistrzostwo oraz doświadczenie pięćdziesięciu pięciu lat twórczego, intensywnego bycia w teatrze sprawiały, że był dla nas wielkim, niekwestionowanym autorytetem. Obecność Mistrza była wymagająca, budziła podziw, respekt, czasem onieśmielenie, zawsze ogromny szacunek dla Jego twórczych zmagań i ich rezultatów. Można powiedzieć, że żył na osobnej orbicie. Jednak miał fantastyczną umiejętność łagodzenia tego rodzaju wrażenia, przełamywania lodów; młodym ludziom, u których rozpoznawał talent, dodawał otuchy, ośmielał ich, był fantastycznym pedagogiem. 

Zbigniew Zapasiewicz wiedział o teatrze i o aktorstwie wszystko. Oczywiście miał swój gust, swoje preferencje estetyczne, wreszcie swój światopogląd - o tym można było z Nim dyskutować. Ale bezdyskusyjne, konsekwentne i bezkompromisowe było traktowanie przez Niego Teatru, któremu podporządkował swoje życie. To był dla Niego teren obowiązywania niezbywalnych zasad i wartości, do których z pewnością zaliczał odpowiedzialność oraz bezwzględny nakaz doskonalenia artystycznego rzemiosła, by móc właściwie i skutecznie komunikować się z publicznością. Nie poddawał się modom, był przeciwny marketingowo-wizerunkowym działaniom, bez reszty oddając teatrowi nadzieję i energię.

Prywatnie był człowiekiem zdystansowanym, wycofanym, introwertycznym, nieekspansywnym towarzysko. Wchodząc w zawód, musiał pokonać wrodzoną nieśmiałość. Może pozwalało mu to gromadzić w sobie wielką energię, siłę, której następnie dawał upust na scenie. Jeśli dopuścił już kogoś do siebie bliżej, gdy wszedł z kimś w bliższy kontakt, jawił się jako człowiek niezwykle ciepły, obdarzony wielkim poczuciem humoru. Był ujmującym, bardzo mądrym człowiekiem.

W ostatnich latach życia w wypowiedziach Zbigniewa Zapasiewicza, w rozmowach i w wywiadach, często pojawiała się nuta goryczy. Wynikała ona z przykrego poczucia, że w zmieniającym się świecie teatru, zawodowe umiejętności aktora, jego sztuka i rzemiosło tracą na znaczeniu. Było w tym rozczarowanie, że to, czemu poświęcił całe swoje życie z wolna przestaje być potrzebne i cenne, że przy ocenie teatralnych zjawisk miara artystyczna staje się drugorzędna.

Gdy wracam myślą do tamtego czasu sprzed siedmiu lat, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że odejście Zbigniewa Zapasiewicza miało swoją symboliczną, teatralną dramaturgię. Odszedł niespodziewanie, dwa tygodnie po ostatnim przedstawieniu sezonu, jak gdyby nie pozwalając śmiertelnej chorobie ujawnić się za wcześnie, wierny zasadzie, że Teatr musi grać.

28 czerwca 2009 roku, będąc w świetnej formie, zagrał w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera po raz ostatni rolę starego aktora, Willy'ego Clarka, w komedii "Słoneczni chłopcy" Neila Simona, w reżyserii Macieja Wojtyszki, odbierając wraz z Franciszkiem Pieczką i pozostałymi kolegami owację na stojąco. Teatr rozpoczynał, mającą trwać cały następny sezon, modernizację. Planowaliśmy, że nową Scenę 200 otworzy "Końcówka" Becketta w reżyserii Antoniego Libery z Jego udziałem w roli Hamma.

Dwie ostatnie role Zbigniewa Zapasiewicza, jedna zmaterializowana i druga niespełniona - jedna z repertuaru bulwarowego, druga z intelektualnego teatru absurdu, łączy bliskość Jego osobistych poglądów i przekonań. Z naszych rozmów wynikało, że pesymistyczna wizja rozczarowania, kresu egzystencji i poczucia kryzysu kulturowego "Końcówki" miała stać się istotną wypowiedzią Artysty.

Komediowa postać starego komika ze "Słonecznych chłopców", który uświadamia sobie, że porywająca niegdyś tłumy jego sztuka, bez której nie potrafi żyć, stała się anachroniczna i nikomu niepotrzebna - nabrała niezwykłej głębi w Jego interpretacji.

14 lipca upłynęło siedem lat bez Zbigniewa Zapasiewicza. Z każdym rokiem nabieram pewności, że Jego odejście symbolicznie wyznaczyło kres pewnej epoki w historii polskiego teatru.

Lipiec 2016

--

Na zdjęciu: Zbigniew Zapasiewicz i Franciszek Pieczka w "Słonecznych chłopcach", Teatr Powszechny, Warszawa 2008

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji