Artykuły

Mozart ze światła i cienia

"Die Zauberflöte" Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Ryszarda Peryta z Warszawskiej Opery Kameralnej na XXVI Festiwalu Mozartowskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.

Ryszard Peryt zaproponował czystą i starannie przemyślaną wizję "Czarodziejskiego fletu" i to ona zwieńczyła tegoroczną edycję Festiwalu Mozartowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej. Jak zwykle przy wypełnionej po brzegi widowni, która głośnymi okrzykami nagradzała najciekawsze wykonania popularnych arii w interpretacji Olgi Pasiecznik, Rafała Siwka czy Aleksandry Olczyk.

"Zaczarowany flet" Peryta i Sadowskiego nie ma nic z eksperymentu operowego, którego dostawcami byli choćby niegdyś Freyer w TW-ON czy Lupa w Wiedniu. Poszukiwania i fascynacje słynnego duetu skoncentrowane są na próbie pokazania peregrynacji tożsamościowych, na sugestywnym odkrywaniu własnego "ja". I pokonywanie w tej wędrówce kolejnych stopni wtajemniczenia, a także penetracja zakamarków ludzkiej duszy, jest w spektaklu warszawskim najbardziej ciekawa i frapująca. W alegorycznych i symbolizujących kontrast ducha i ciała obrazach, utkanych ze światła i cienia, oprócz ludzi zjawiają się też stwory o głowach zwierząt czy ptaszysk, które są towarzyszami w podróży bohaterów po zakamarkach jaźni niczym we śnie.

Inteligentna konstrukcja myślowa spektaklu subtelnie wydobywa wszystkie nie pozbawione wdzięku piękności inscenizacji, które tutaj zyskują na znaczeniu potęgując jedynie wartki nurt czasu skodyfikowany bezwzględnym porządkiem następujących po sobie numerów - recytatywów, arii, duetów czy chórów. Realizatorzy przedstawienia mają pełną świadomość tego, że w operze to muzyka dyktuje wszelkie warunki, podporządkowując sobie cały teatralny sztafaż i poskramiając reżyserski temperament. Że to dyrygent ruchem batuty (Ruben Silva, jak zawsze czuły na subtelność szczegółów, bardzo wrażliwy tym razem na śpiewaków, pozwalał im nawet na spowalnianie tempa, kiedy widział w tym możliwość zamykania muzycznej struktury i jej wypełnionej energią formy) odmierza czas, który musi w sposób niezachwiany decydować o każdym użyciu i uruchomieniu operowej maszynerii.

Peryt z Sadowskim doskonale słyszą i czują muzykę autora "Don Giovanniego", poza tym potrafią jej służyć. Nie jest ona li tylko narzędziem w ich rękach. Każdy plastyczny element spektaklu czy też komponowany z matematyczną dokładnością rysunek ruchowo-gestyczny postaci, wychodzący daleko poza zwykłą ilustracyjność i skonwencjonalizowaną umowność (perfekcyjnie robią to "groteskowe" Damy Dworu: Marta Wyłomańska, Monika Ledzion, Gabriela Kamińska) buduje kod estetyczny spektaklu, mistyczną aurę widowiska, niezbędną w przezwyciężaniu kolejnych wtajemniczeń tkwiących w ludzkich duszach, opowieść o archetypicznym ludzkim micie, który nie ułatwia dążeń do miłosnego spełnienia i osiągnięcia pełnego szczęścia. Znakomicie pokazuje to zwłaszcza Olga Pasiecznik, która w roli Paminy rewelacyjnie pracuje na emocjach najbardziej subtelnych i stanach wręcz hipnotycznych. W przypadku tej artystki widać najlepiej jakie efekty na scenie można osiągnąć przepuszczając muzykę przez ciało aktora. Ten rodzaj emocjonalnego uniesienia stawia jej bohaterkę w pozycji człowieka znajdującego się w kondycji niemalże rytualnej, kobiety uwięzionej i osobowościowo ograbionej z przeszłości.

Zresztą możliwości aktorskie śpiewaków są w "Zaczarowanym flecie" bardzo wyrównane, choć nie wszyscy oczywiście dysponują tą samą energią dziania się, i to ma też wpływ nie tylko na stan i aurę spektaklu, ale także na konstrukcję wszystkich jego impulsów, zmian, wyprowadzania nowych tematów i pauz. Niektórzy jednak próbują z dużą dozą odwagi wychodzić poza sprawdzone kanony operowych schematów czy rutynowych zachowań, sprowadzanych choćby do śpiewania na baczność frontem do publiczności. Wyjątkiem są tutaj majestatyczne postaci Sarastra (Rafał Siwek rewelacyjnie brzmiący w dołach i perfekcyjnie kształtujący każdy ton ) i Królowej Nocy (Aleksandra Olczyk), ale to w końcu charyzmatyczne postaci jakby z nieco innego wymiaru dramatu.

Szalenie żywym protagonistą w tym spektaklu jest Papageno w interpretacji Andrzeja Klimczaka. Doświadczony śpiewak potrafi doskonale odnaleźć się w niosących puste słowa obietnicach, nie daje się uwieść nieprzejrzystym teoriom o inicjacjach i eksploracjach prawdy. Ptasznik Klimczaka, nie będący tylko rozrzewniającym clownem, na jakiego najczęściej się go stylizuje, bazuje przede wszystkim na swojej marzycielsko-melancholicznej intuicji i to ona stanowi główne źródło jego wiedzy na temat tego jak żyć i jak pokonywać niedogodności losu. Może też dlatego jego postać wydaje się dużo bardziej intrygująca niż zamknięta w sferach wysublimowanych wtajemniczeń rola Tamina w interpretacji Tomasza Krzysicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji