Artykuły

Życie jest jak darkroom

W Teatrze Polonia trwają próby do spektaklu "Darkroom" według książki Rujany Jeger. Reżyseruje Przemysław Wojcieszek, jedną z głównych ról zagra Maria Seweryn.

DOROTA WYŻYŃSKA: Darkroom to...

MARIA SEWERYN: "Życie jest jak darkroom, siedzisz w ciemności i nigdy nie wiesz, z której strony kto cię wydyma". To cytat z książki Rujany Jeger "Darkroom". Motto książki.

Przemysław Wojcieszek, który na zamówienie Teatru Polonia przygotował teatralną adaptację książki, przeniósł bałkańską historię w nasze realia.

- Tak. To historia małżeństwa 30-latków. Małżeństwa, które próbuje radzić sobie w naszej trudnej rzeczywistości. Mieszkają w skromnej kawalerce, do której pewnego dnia wprowadza się ich przyjaciel Łukasz - gej. A potem dołącza dziadek Leny - Stanisław, członek Rodziny Maryja. Między dziadkiem a Łukaszem zawiązuje się nić przyjaźni, która jednego i drugiego bohatera bardzo zmienia.

To zdanie, które zacytowałam na początku wywiadu, o tym, że życie jest jak darkroom, wypowiada właśnie Łukasz, a potem dziadek, zresztą, żeby było śmieszniej, na spotkaniu członków Rodziny Maryja. Rzecz dzieje się tu i teraz, w Warszawie. Na ile Warszawa jest tu konkretna, jest obecna w Waszym spektaklu?

- Nie w każdym mieście jest tyle klubów dla gejów, co w Warszawie. Padają konkretne nazwy ulic, miejsc. Myślę, że to opowieść o ludziach, którzy do Warszawy przyjechali i próbują sobie tu jakoś poradzić, zahaczyć się o cokolwiek, odnaleźć.

To ludzie, którzy nie żyją tak, jak by chcieli. Mają dobre wykształcenie, ale nie znaleźli pracy, o której marzyli. To wszystko, co robią, jest trochę "zamiast". Wszyscy mają na swój sposób pokręcone życiorysy. Mąż Leny ma problem alkoholowy, czuje się niepotrzebny, niedowartościowany. Łukasz nie może znaleźć sobie stałego partnera. Dziadek cały czas nie może się uwolnić od myśli, że jego żona umarła, gdy on ją zdradzał.

Jesteś aktorką, która niejednokrotnie udowodniła widzom, że potrafi odważnie wejść bardzo głęboko w postać, odsłonić swoje najdelikatniejsze rejony...

- Tym razem dostałam zupełnie innym materiał. To nie jest rola wiodąca w spektaklu, i mnie to cieszy. Chciałabym zagrać kogoś bez pretensji do świata, niewiele mówiącego. Kobietę bardzo emocjonalną, ale nie na zewnątrz. I to jest dla mnie pewna nowość.

Lenka to taki dzielny człowiek. Jest nauczycielką w szkole podstawowej, nocami dorabia sobie, pisząc artykuły do gazet. Umęczona życiem, które ją rozczarowało. Marzenia, które miała, już gdzieś umknęły. Wie, że nie da się ich zrealizować. Bo pewien etap minął bezpowrotnie. Okazuje się, że życie jest o wiele trudniejsze, niż się jej kiedyś wydawało.

Co znaczy dla Ciebie praca z Przemysławem Wojcieszkiem uznanym za jednego z najciekawszych reżyserów nowej generacji?

- To dziwna historia. Przemek dostał propozycję z Teatru Polonia, żeby wystawić "Darkroom". A jako dodatek... dostał mnie. Nie było tak, że on mnie gdzieś zobaczył i nagle powiedział, że chciałby ze mną pracować. On dostał mnie, ja dostałam jego.

Nie znamy się zupełnie. Myślę, że się różnimy jako ludzie. Myślę, że mieliśmy kompletnie inne doświadczenia życiowe. Mamy inne skojarzenia. Zderzamy się dość często. Ale może być ciekawie dzięki temu.

Spotkałam się z człowiekiem, który jest w moim wieku i też jest nastawiony na to, aby się czegoś nauczyć. Tak jak ja. Ma też niesamowitą intuicję. Jest reżyserem i autorem jednocześnie. Natychmiast, jak widzi, że coś jest nie tak, wraca do domu i zmienia. Pisze dla nas, pod nas.

Po raz kolejny spotkasz się w pracy z Rafałem Mohrem, z którym - co nie jest tajemnicą - prywatnie bardzo się przyjaźnicie. Czy to pomaga, czy przeszkadza na scenie?

- Z Rafałem znamy się jak brat z siostrą. I na pewno coraz trudniej jest nam siebie nawzajem zaskakiwać. Po "Shopping and Fucking", po "norway.today", po "Fotoplastykonie" to dla nas duże wyzwanie. Baliśmy tego kolejnego spotkania na scenie. Bo znowu mamy zagrać parę. Parę przyjaciół. Jest w tym pewna pułapka, bo wiemy, co widzowie lubią. Jak ich rozśmieszyć, co im zaproponować. To pułapka. Nie chcielibyśmy się powtarzać. Próbujemy znaleźć nowy sposób na przedstawienie naszej pary.

Rafał Mohr gra tu króla karaoke, bardzo poważnie przygotowuje się do tej roli wokalnie. Nie ma łatwo, bo dziadek uczy swojego młodszego kolegę klasyki polskiej piosenki: przebojów z repertuaru Ewy Demarczyk i Violetty Villas. Rafał siedzi godzinami i ćwiczy. Trochę mu zazdroszczę, bo ja, niestety, w tym spektaklu nie śpiewam.

Jak się czujesz w swoim rodzinnym Teatrze Polonia?

- Jak? Bardziej niż na etacie. Czuję się bardzo odpowiedzialna. Za wszystko, co tu się dzieje. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy ostatnio mieliśmy próbę do trzeciej nad ranem, a ja tu siedziałam, miałam klucze, musiałam zamknąć teatr, sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Zdarza mi się, że kończę próbę o 15, ale zostaję do wieczora, bo nie mogę wyjść albo nie chce mi się wyjść. Czuję się tu świetnie. To przyjazne miejsce.

To teatr, który nie ma stałego nastroju. Nagle wszyscy plączemy, bo się okazuje, że nie ma pieniędzy. Albo trzeba przesunąć premierę. A innego dnia pełna euforia, bo się okazuje, że sprzedały się wszystkie bilety, że ludzie chcą tu przychodzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji