Artykuły

Upiornie zdolny w operze

Ma już za sobą występy w Royal Albert Hall, La Scali, Carnegie Hall Covent Garden, czyli zaśpiewał tam, gdzie liczący się artysta operowy powinien wystąpić. Polski tenor Krystian Adam Krzeszowiak odnosi suka za sukcesem, a znawcy przewidują, że przed nim naprawdę wielka kariera - pisze Artur Zborowski we Wprost.

Jego notowania wzrastają z każdym kolejnym występem, ale nie cieszą go wywiady ani mrugające flesze. Popularność mierzy zaproszeniami od uznanych dyrygentów i dyrektorów renomowanych teatrów, a także pustymi stronami w kalendarzu. Brakuje mu tylko tych ostatnich. Upominają się o niego największe teatry i sale koncertowe. Zna od kulis mediolańską La Scalę, nowojorską Carnegie Hall i londyńską Covent Garden. Nigdy nie zapomni koncertu w Royal Albert Hall, w stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie podczas BBC Proms (kultowe koncerty promenadowe muzyki klasycznej, zorganizowane po raz pierwszy w 1895 r.) zaśpiewał dla 6 tys. osób.

W pamięci zapisał mu się też koncert w Los Angeles. - Byłem okropnie niewyspany - wspomina. - Dwa dni wcześniej przyleciałem z Londynu na koncert do Chapel Hill w Karolinie Północnej. Wieczorem miałem zaśpiewać mojego pierwszego Orfeusza w życiu. Na kilka minut przed koncertem dyrygent sir John Eliot Gardiner zobaczył, że nie wyglądam na wypoczętego, i żeby troszkę mnie ożywić, powiedział: "Krystianie, śpiewaj dobrze, bo dziś zdecyduję, kto będzie moim Orfeuszem w Nowym Jorku". Byłem tym na tyle oszołomiony, że z samego koncertu nie pamiętam zbyt wiele. Ale musiało być nieźle, ponieważ kilka dni później stałem na scenie Carnegie Hall jako Orfeusz.

Z JAWORA DO WIELKIEGO ŚWIATA

Jego wędrówka do Carnegie Hall zaczęła się od Operetki Wrocławskiej, do której jako dziecko jeździł tak często, że niektóre przedstawienia znał na pamięć. - Do teraz jestem wdzięczny rodzicom, że wprowadzili mnie w świat opery "bezboleśnie". Dla kilkuletniego dziecka nawet najpiękniejsze melodie bez zrozumienia tekstu tracą swój urok po trzech godzinach słuchania - mówi.

Przejście z operetki do opery było w jego przypadku łagodne. Nie tylko zachwycał się, słuchając, ale też próbował swoich sił jako śpiewak. Pierwszy występ? Jako kilkulatek na rynku rodzinnego Jawora. - Niewiele z tego pamiętam, ale widziałem nagranie tego koncertu. Wyglądam na nim na bardzo szczęśliwego. To się nie zmieniło przez lata. Dziś na scenie też tak wyglądam i tak się czuję - mówi.

Pierwsza profesjonalnie wykonana opera, którą się zachwycił, to "Tosca" Giacoma Pucciniego. Do dziś stawia ją najwyżej. - W czasie studiów w Mediolanie miałem zwyczaj chodzić po zajęciach pod La Scalę ze słuchawkami na uszach. Siadałem rozmarzony pod rzeźbą przedstawiającą Leonarda i słuchałem "Toski". Pamiętam moment, kiedy podczas takiego słuchania zorientowałem się nagle że rozumiem każde słowo tekstu. Wtedy muzyka stała się nie tylko piękna, ale miała dla mnie sens dramaturgiczny. Upewniłem się wtedy, że chcę być częścią tego fascynującego świata - mówi.

I to mu się udało dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości - ukończył wymagające studia na Akademii Muzycznej we Wrocławiu, Conservatorio G. Verdi w Mediolanie oraz w Accademia Internazionale della Musica di Milano. A także dzięki dobrym wzorcom, bo ogląda się tylko na najlepszych. Mistrzowie? Numer jeden od lat jest ten sam: Luciano Pavarotti. - Kiedy dostałem nagranie "Turandota" Giacoma Pucciniego z nim w roli Calafa, zasypiałem i wstawałem przy arii "Non piangere, Liu". Jego głosu mogę słuchać bez końca. Podobnie Marii Callas czy Franca Corellego - mówi. Podziwia wielkich polskich śpiewaków: Jana Kiepurę, Teresę Żylis-Garę, Wiesława Ochmana czy Ryszarda Karczykowskiego. Jest fanem Piotra Beczały. Kiedyś w samolocie do Mediolanu poznał matkę tego ostatniego i został zaproszony na obiad do rodziców Piotra, a on sam przekazał mu telefoniczne pozdrowienia. Dla młodego studenta był to wymarzony prezent od losu.

PRACA W OPERZE

Czas studiów ma już oczywiście za sobą. Dzisiaj jest człowiekiem w drodze. Bywa, że śniadanie je w jednym kraju, kolację - w innym. Spędza w hotelach dziesięć miesięcy w roku. Ale kiedy jedzie na wakacje, to już pod ich koniec nie może się doczekać nowej produkcji. Jego żona, Natalia Rubiś, jest również śpiewaczką operową, więc doskonale rozumie charakter tej pracy. Czasami nie widzą się przez długie tygodnie, a czasami spotykają się w pół drogi między miastami, gdzie akurat śpiewają. - Ogromnie ważne przy takim trybie życia jest umieć powiedzieć "nie" w pracy. W tym roku było kilka samotnych tygodni, ponieważ moja żona studiuje na Yale University w Stanach Zjednoczonych, więc czasem nawet weekendowy wypad nie zawsze jest możliwy. Owszem, Skype pomaga, ale nigdy nie zastąpi kolacji we dwoje - mówi Krzeszowiak. Dodaje, że przyjaźnie też niełatwo mu utrzymać.

Praca w operze to nie tylko małe i wielkie radości. To zawód wykonywany "na żywo", a więc na końcowy efekt wpływa wiele czynników: od zmęczenia przez humor po stan zdrowia. Ale też choćby charakter szefa. Jak w każdej innej pracy, tyle że w tej są większe emocje i silniejsze napięcie.

- Kiedyś zostałem zaproszony do współpracy przez wybitnego dyrygenta, znanego również z porywczego charakteru. Po trzech dniach prób i trzech nieprzespanych nocach zadzwoniłem do żony, mówiąc, że zamierzam zrezygnować z występu i wrócić do domu - mówi. Natalia jeszcze w trakcie rozmowy kupiła bilet lotniczy. Nazajutrz byli już razem. Dyrygent, który od tamtego czasu żonę Krzeszowiaka nazywa "aiuto morale" (wsparcie moralne), złagodniał, a ich współpraca trwa do dziś.

Nieprzespane noce i nadwątlona wiara w siebie były także efektem miażdżących recenzji po zaśpiewaniu - paradoksalnie! - wyjątkowo udanego cyklu koncertów z finałem w Krakowie. Prasy niemiecka, francuska i węgierska piały z zachwytu. Polscy krytycy stwierdzili, że Krzeszowiak, choć starał się, nie nadaje się do baroku. Z letargu wyrwał go ponownie sir John Eliot Gardiner, który zaprosił go na koncerty w Wersalu i Barcelonie. Chwilę później z Rinaldo Alessandrinim śpiewał już Bacha w Filharmonii Berlińskiej, a Giovanni Antonini zaproponował mu koncerty z II Giardino Armonico, mediolańskim zespołem muzyki dawnej. Teraz nie podchodzi już tak emocjonalnie do krytyki. Ma poważny dorobek płytowy, mnóstwo pochwalnych recenzji. Zna swoją wartość.

YOUTUBE I PRYSZNIC

Dotychczas ukazało się kilkanaście płyt z udziałem Krzeszowiaka, a kilka czeka na wydanie. Na sklepowe półki właśnie trafia krążek z duetami miłosnymi "Kochaj mnie", który nagrał z żoną. Nie chce się ograniczać wyłącznie do zagorzałych fanów opery, stara się nawiązać kontakt z szerszą grupą słuchaczy, dzięki takim projektom jak "Co - Opera - To płyta", którą nagrał z Justyną Reczeniedi. Łączą na niej śpiew operowy z aranżacjami ocierającymi się o pop.

Jak każdy muzyk odczuwa zmianę w dystrybucji muzyki. Także jego fani coraz częściej zamiast po kompakt sięgają po Spotify i YouTube'a. Na szczęście, w odróżnieniu choćby od koncertów pop, wykonania na żywo muzyki klasycznej, nie da się zastąpić żadnym nagraniem. Wierzy więc, że opera przetrwa. Uważa, że wyśpiewywane w niej historie przenoszą nas do świata marzeń z dzieciństwa, który zatraciliśmy w dorosłej, pełnej kłopotów codzienności. - Pamiętam przedstawienie, na którym usiadłem obok mężczyzny, który wyglądał jakby przed chwilą wrócił z rave party. Nosił koszulkę z radosnym napisem "Just Do It", spod której wylewał się wytatuowany smok i okalał szyję tego muskularnego miłośnika mocnych wrażeń. Pod koniec finału "Cyganerii" Giacoma Pucciniego, jego twarz była kompletnie zalana łzami - mówi. W tej wierze upewnia go także widok śmiejących się jak dzieci mężczyzn pod krawatami na "Weselu Figara" Mozarta.

Krzeszowiak uważa, że opera otoczona jest fałszywymi stereotypami, jak choćby ten, iż jest robiona przez gejów dla gejów. Dziś można się z takich opinii co najwyżej pośmiać. W jego branży spotykają się zarówno przedstawiciele mniejszości seksualnych, jak i heteroseksualiści - i na scenie, i na widowni. Sam nie spotkał się z przypadkami lobbowania, ani dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, a z kolegami po fachu żyje dobrze. Nie ukrywaliby tego przed nim. Ma jednak świadomość, że i w tym zawodzie zdarza się robić karierę przez łóżko. Ta nie trwa jednak długo, bo w operze talent weryfikuje się jak nigdzie indziej. Nieuzdolnieni odpadają, bo nikt nie zaryzykuje fiaska produkcji, w której szwankuje któryś z głosów.

Problemem jest co innego - problemem są dotacje na kulturę. Te państwowe są skrupulatnie obcinane, prywatni sponsorzy nie są zaś zachęcani do mecenatu ulgami podatkowymi. Nie tylko w Polsce.

- Dziś dyskutuje się we włoskim senacie nad prywatyzacją teatrów operowych. Zdaniem władzy, skoro teatry nie są w stanie zarabiać lub wyjść na zero, to trzeba je albo sprywatyzować, albo zamknąć. To tak, jakby powiedzieć o fontannie di Trevi, że skoro nie jest w stanie zarobić na wodę, to trzeba ją zamknąć - mówi. Zwraca też uwagę na konsekwencje niedawnego zamknięcia Gliwickiego Teatru Muzycznego, z którego zwolniono doskonałych artystów, grających niemal za każdym razem przedstawienia dla pełnej sali. Sam na jego deskach występował w roli hrabiego Almavivy w "Cyruliku sewilskim" Gioacchina Rossiniego. Mimo że petycję o ratowanie teatru podpisało 10 tys. osób, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie zareagowało. - Trudno jest mi się pogodzić z tym, że ludzie, którzy poświęcili lata swojego życia, pracując często za niskie stawki, i którzy nie mogli zmienić miejsca zamieszkania, bo chcieli nadal uprawiać ukochany zawód w ukochanym miejscu, zostali zapomnieni. Działając w ten sposób, pozbędziemy się z kraju operowej elity, bo nikt nie będzie chciał ryzykować zapomnienia w ojczyźnie. Najlepsi odetną się od Polski, uciekną za granicę - przestrzega.

Sam o ojczyźnie nie zapomina. Wraca tak często, jak to możliwe, chętnie też daje w kraju koncerty i angażuje się w nadwiślańskie produkcje. Jeśli w samolocie lub pociągu usłyszycie kiedyś śpiewającego, przystojnego faceta, to może być on. Bo śpiewa wszędzie - w przestrzeni prywatnej i publicznej. Najchętniej pod prysznicem. Ale tam już śpiewa każdy repertuar. Nawet ten, który nie powinien nazywać się repertuarem.

**

Krystian Krzeszowiak

urodził się w Jaworze (gdzie w 2014 r. otrzymał tytuł honorowego obywatela miasta). Ukończył Akademię Muzyczną we Wrocławiu. Studiował w Mediolanie w Conservatorio G. Verdi oraz w Accademia Internazionale della Musica di Milano. Występował na najsłynniejszych i najbardziej cenionych scenach operowych świata. W samym tylko sezonie 2016/17 wystąpi w Covent Garden w Londynie, Teatro La Fenice w Wenecji, Palau de la Musica w Barcelonie, na Salzburger Festspiele, Festpiele w Berlinie, Colton Hall w Bristolu, w Edynburgu, na festiwalu w Lucernie, w Philharmonie de Paris, w Harris Theatre w Chicago i w Lincoln Center w Nowym Jorku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji