Artykuły

Daleko od szosy

KRZYSZTOF GÓRECKI, aktor Teatru Ludowego w Nowej Hucie, w ciągu trzydziestu lat pracy zagrał wiele ról: od głównych po epizody i chętnie opowiada także o tych ostatnich. - Me mam, jak niektórzy, alergii na małe role; mam na złe przedstawienia.

W roku 1974 w teatrze w Płocku, gdzie jako absolwent krakowskiej PWST zaangażowałem się wraz z kolegami na jeden sezon, zadebiutowałem Kordianem. Przyznam szczerze, że ta rola i związane z nią emocje pozostały mi w pamięci do dziś. Monolog na Mont Blanc pamiętam w całości, choć nigdy później do grania tej roli nie wróciłem - mówi Krzysztof Górecki, od trzydziestu jeden lat związany z Teatrem Ludowym.

Swoje początki na nowohuckiej scenie aktor wspomina z czułością. Przede wszystkim dlatego, że, jak twierdzi, był to dobry czas dla teatru będącego wówczas, zarówno dla aktorów, jak i dla publiczności, świątynią: widownia zawsze wypełniona po brzegi, a każdy spektakl stanowił święto. - Często stawałem w kulisach i podglądałem moich mistrzów: Andrzeja Kozaka, Tadzia Kwintę. Uczyłem się od nich wszystkiego, co najlepsze. Dziś teatr spowszedniał, aktorzy coraz częściej gonią za dodatkowymi zajęciami, przyjaźnie się rozluźniły, kodeks pracy zobowiązuje do przestrzegania ścisłego reżimu prób. My wówczas nie patrzyliśmy na zegarek. Próbowaliśmy do skutku. Dzisiejsze czasy bardzo nas zmaterializowały. Coraz mniej chwil pozostaje na długie, szczere rozmowy, coraz rzadziej mamy sobie coś istotnego do powiedzenia. Ubolewam nad tym. Dla pana Krzysztofa aktorstwo od samego początku było szkołą nie tylko zawodu, ale i życia. Szybko zrozumiał, że zarówno w profesji, jak i na co dzień trzeba mieć dużo pokory, by cokolwiek osiągnąć. - Zobaczyłem też, iż chcąc od teatru i od ludzi cokolwiek brać - najpierw trzeba samemu z siebie dawać. Jak mawiali starsi koledzy: Jeśli nie leci kropla potu po twoich plecach, to znaczy, że nie zagrałeś. Kiedyś, po spektaklu "Portret Marii" podszedł do mnie Wacek Ulewicz, kolega - aktor i reżyser przedstawienia, mówiąc: Dziś tej kropli nie było, nie zagrałeś roli. Zapamiętałem to. Może właśnie wtedy zrozumiałem, że do pracy w teatrze nie można podchodzić "z marszu", że trzeba być zawsze świetnie przygotowanym. Tej zasady przestrzegam do dziś.

Krzysztof Górecki w ciągu tych ponad trzydziestu lat pracy zagrał wiele ról: od głównych po epizody i chętnie opowiada także o tych ostatnich. - Me mam, jak niektórzy, alergii na małe role; mam na złe przedstawienia. A do tego, by umieć odróżnić, co dobre, od tego, co kiepskie, potrzebna jest właśnie pokora.

Wiele przedstawień wystawionych na nowohuckiej scenie wspomina z sentymentem. Jednym z nich było "Betlejem polskie" Rydla zagrane 417 razy, co stanowiło ówcześnie frekwencyjny fenomen. Zapewne również dlatego, że premiera odbyła się w szczególnym czasie, w grudniu 1979 roku, a więc tuż przed wybuchem "Solidarności". - "Betlejem" było rodzajem katharsis dla nas wszystkich: dla nowohuckiego zespołu i publiczności. Sceny narodowe, patriotyczne i religijne wywoływały nie tylko poczucie odrodzonej dumy, ale były też rodzajem manifestacji politycznej, jednoczącej obie strony rampy. Kiedy Boguś, uczeń szkoły muzycznej, zaczynał strofę kolędy "Podnieś rękę Boże Dziecię" - nie było mocnych. Wszystkich to łamało. Publiczność wstawała i wspólnie odbywaliśmy rodzaj milczącej manifestacji. Po zakończeniu spektaklu wiedzieliśmy, że tego dnia podpisaliśmy swoją listę obecności na lekcji historii, patriotyzmu, religijności. I choć mieliśmy poczucie, że odbywa się to na kiepskim tekście, to wówczas sam fakt manifestacji tych uczuć i emocji był dla nas najważniejszy. Dziś ten utwór nie wytrzymuje próby czasu - wtedy był potrzebny. A poza tym, jacy aktorzy grali w tym przedstawieniu: od Andrzeja Kozaka, przez Olka Bednarza, po Wacka Ulewicza. To był świetny zespół i młodzi mieli się od kogo uczyć. Mówię o tym gorąco nie tylko dlatego, że był to czas mojej młodości, mojego aktorskiego dojrzewania, ale po to, by podkreślić ówczesną rangę artystyczną tego teatru. W tym okresie, jak nigdy potem, zespół był nieprawdopodobnie skonsolidowany. Nie tylko lubiliśmy razem grać, wyjeżdżaliśmy też na wspólne ferie, wakacje, a nasze dzieci wychowywały się razem. To była wielka wartość, którą dzisiejsze młode pokolenie nie bardzo ceni i chyba nawet nie bardzo rozumie. Jurek Szozda, Jacek Strama, Janusz Nowicki, Olek Bednarz, Włodek Nurkowski, śp. Janusz Krawczyk, śp. Andrzej Gazdeczka i wielu innych - tworzyliśmy grupę przyjaciół, która, z małymi wyjątkami, przetrwała do dziś.

Ale, jak wiadomo, w teatrze nie zawsze i nie wszystko układa się wedle najlepszych życzeń. Bywają sytuacje stresowe, konfliktowe i wybuchowe. Szczególnie przed premierą. By móc je rozładowywać, zespół Teatru Ludowego stworzył przed laty miejsce, w którym wszystko, co złe, mogło się "kotłować". Była nim słynna garderoba nr 14. - To była garderoba autorytetów, w której zasiadało się do brydża, a przy okazji prało teatralne brudy. Wacek Ulewicz, Krysia Rutkowska, Andrzej Kozak, Jurek Braszka, Zbyszek Samogranicki - z nimi grać było zaszczytem. To byli aktorzy, których podglądało się nie tylko wtedy, gdy grali w karty, ale przede wszystkim stojąc w kulisach.

Do ważniejszych spotkań artystycznych z tamtych lat aktor zalicza współpracę przy "Krakowiakach i Góralach", gdzie po raz pierwszy musiał publicznie śpiewać, a Tadeusz Szaniecki podszeptywał mu uwagi. Artystyczne spotkania z Maciejem Wojtyszką i Waldemarem Śmigasiewiczem przy spektaklu "Awantura w Chioggi" Goldoniego, z Włodzimierzem Nurkowskim przy "Nie-Boskiej komedii" były dla niego bardzo twórcze. - To był czas współpracy z naszym teatrem dobrych reżyserów. Mikołaj Grabowski zrealizował u nas bardzo ważne przedstawienia: "Pieszo", "Fantazego" i "Rewizora". Jakże piękny był też "Hiob" zainscenizowany przez Tadeusza Malaka. A jednak nawet te najlepsze spektakle nie były dostrzegane i oceniane tak, jakby to miało miejsce, gdyby powstały w okolicach krakowskiego Rynku. "Ludowy" zawsze cierpiał na etykietkę "daleko od szosy". I, niestety, do dziś nasz teatr funkcjonuje w odmiennej poetyce, dla innych krytyków i innej publiczności.

Które spośród pięćdziesięciu ról teatralnych, telewizyjnych i filmowych stały się istotne w karierze aktora?

- Na pewno należy do nich postać Szambelana w "Iwonie, księżniczce Burgunda", wyreżyserowanej przez Jerzego Stuhra. Jurek przyszedł do naszego teatru w charakterze reżysera wraz z objęciem dyrekcji przez Jerzego Fedorowicza. Rola Szambelana, cynicznego manipulatora, napisana jest wbrew moim warunkom. Jestem człowiekiem łagodnym, pozbawionym ładunku agresji, złości i cynizmu. A jednak reżyser zaryzykował taką właśnie obsadę, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Dostałem dobre recenzje, choć po telewizyjnej realizacji jeden z krytyków napisał, że rola świetna, tylko nie wie, jak nazywa się aktor, który ją zagrał. Sama pani widzi: wciąż pokutuje syndrom "daleko od szosy". Często wspomnieniem wracam do tej roli, nie tylko z powodu tekstu, który tam wypowiadałem: "Ej młodość, młodość, cóż to za czasy cudowne. Nie ma nic piękniejszego nad młodość...". Od Jurka wiele się nauczyłem, pracując z nim nad kolejnymi przedstawieniami, choćby wspomnieć "Poskromienie złośnicy", które nakręciliśmy później dla Teatru Telewizji. Niezapomniane chwile wiążą się też z moją pracą z Kazimierzem Kutzem przy filmie "Śmierć jak kromka chleba" czy "Rodzinie" w Teatrze Telewizji. I choć były to małe zadania aktorskie, to jednak warte spotkania z tak znakomitym reżyserem. Miałem też serialową przygodę, kiedy to z przypadku trafiłem na casting "Trędowatej" i dostałem rolę doktora. Mam też na swym koncie reklamy, szczególnie jedna z nich spowodowała rozpoznawalność mojej osoby. No cóż, to jest siła telewizji.

Wielka kultura, takt, świetne maniery i wdzięk, które cechują Krzysztofa Góreckiego, to dziś rzadkość, nie tylko w teatralnym środowisku. Nic też dziwnego, że jego talent aktorski i pedagogiczny wykorzystują krakowskie uczelnie. Aktor współpracuje z Uniwersytetem Jagiellońskim, Akademią Ekonomiczną i firmami szkoleniowymi, ucząc studentów poszukujących pracy nie tylko dobrych manier i mowy ciała, ale przede wszystkim umiejętności sprzedawania własnych walorów intelektualnych i osobowościowych. - Uczę ich umiejętności otwarcia na siebie i na drugiego człowieka, by potrafili odnaleźć się w tej zmaterializowanej rzeczywistości.

Sporo czasu poświęca działalności w Zarządzie Głównym Związku Aktorów Scen Polskich. - Jestem członkiem Zarządu Głównego ZASP-u i wiceprzewodniczącym Komisji ds. repartycji, czyli dbam o prawa do wynagrodzeń aktorów z tytułu powtórek programów telewizyjnych i radiowych. Jestem też wiceprzewodniczącym krakowskiego oddziału ZASP, gdzie często podejmowane są bardzo istotne decyzje, np. dotyczące materialnego bytu koleżanek i kolegów. Ale przecież całe swoje życie powtarzam: Człowiek jest tyle wart, ile potrafi zrobić dla innych. Mimo wszelkich okoliczności.

Obecnie pana Krzysztofa można oglądać na deskach macierzystej sceny w "Ryszardzie III", w farsie "Biznes", w czarnej komedii "Apokalipsa homara", w "Odlocie" na Scenie Nurt. Kiedy pytam, w jakim repertuarze czuje się najlepiej, - słyszę: - Trudno mi sprecyzować moje emploi. Sądzę jednak, że najbliższe są mi komedie, bo lubię bawić publiczność. Szczególnie gdy widzę, że i ona dobrze się bawi, oglądając mnie w przedstawieniach. Mam więc chyba tzw. vis comica.

Krzysztof Górecki, choć 32 lata spędził w zawodzie aktora, będąc wiernym jednej scenie, nie jest artystą z pierwszych stron gazet, którego otaczają tłumy wielbicieli. Czy ten brak medialnej popularności stanowi dla niego jakiś problem?

- Oczywiście, że przyjemnie jest być wielbionym... Ale sądzę, że pokorę, o której wspomniałem wcześniej, jak i dystans do tego, co robię, uzyskałem dzięki właściwej hierarchii, którą ustawiłem sobie w życiu. Obok pracy ważny jest dla mnie dom: żona, wciąż ta sama, co nie jest takie częste w naszym środowisku, synowie i czas z nimi spędzany. A także codzienne, przyziemne obowiązki: zbieranie gruszek i orzechów w ogrodzie, a wiosną dbanie, by drzewa zechciały znów coś urodzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji