Artykuły

Nieporozumienie sierpniowe. Kres wielkiego teatru

Na naszych oczach został wydany wyrok na jedną z najważniejszych scen w kraju. Na teatr, który był żywy. Na artystów, którzy związali z nim swój los - pisze Michał Kmiecik w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Nie jestem za dobry w mowach pogrzebowych" - mówi Jakub Szela w sztuce Pawła Demirskiego "W imię Jakuba S.". "Odebrano nam dom" - mówią aktorzy z Teatru Polskiego. A Europejska Stolica Kultury Wrocław 2016 nie mówi nic, milczy i udaje, że nic się nie wydarzyło.

Nie jest to najłatwiejsze felietonistyczne zadanie. Konflikt w związku z wyborem Cezarego Morawskiego na stanowisko dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu trwa już drugi tydzień. "Wyborcza" pisała o tym zresztą wielokrotnie, informując PT Czytelniczki i Czytelników o rozwoju sprawy. Zarząd województwa dolnośląskiego jednogłośnie przyjął rekomendację komisji konkursowej w sprawie powołania nowego dyrektora. Przy sprzeciwie środowiska teatralnego, które, jak nigdy, mówiło w tej sprawie wspólnym głosem. Przy sprzeciwie organizacji twórczych, jak Związek Artystów Scen Polskich, którego prezes Olgierd Łukaszewicz, odkąd tylko Cezary Morawski zaczął starać się o dyrekcję w Polskim, donosił o niechlubnej przeszłości kandydata i o zdefraudowanych przez niego, kiedy pełnił funkcję skarbnika ZASP, dziewięciu milionach złotych (równowartość rocznej dotacji Teatru Polskiego), a co najważniejsze - przy sprzeciwie zespołu Teatru Polskiego we Wrocławiu, przyszłych Cezarego Morawskiego współpracowników, których nikt w sprawie nowego dyrektora nie spytał o zdanie. To skandaliczne, że urząd marszałkowski nie liczy się z otwartym sprzeciwem załogi.

Ale to, niestety, również dopiero wierzchołek góry lodowej. Bo pomijając kompetencje bądź niekompetencje Cezarego Morawskiego do objęcia takiego akurat teatru, a nie mówimy tu o byle teatrzyku, mówimy o teatrze, który jako pierwszy polski teatr w historii miał zaszczyt zainaugurować zeszłoroczną edycję festiwalu w Awinionie, tej teatralnej mekce i medynie, kluczowa w tej sytuacji jest postawa organizatora i współorganizatora teatru. Kiedy dziesięć lat temu dyrektorem T[pl został Krzysztof Mieszkowski, teatr był, co tu dużo mówić, w zapaści. Najlepiej świadczą o tym zresztą, pozostające cały czas w repertuarze teatru, "Małe zbrodnie małżeńskie" Erica-Emmanuela Schmitta z roku 2005.

W ciągu ostatniej dekady Teatr Polski przeskoczył o kilka lig i z prowincjonalnego teatru stał się drużyną rozpoznawalną na arenie międzynarodowej. Co ważniejsze, stał się również teatrem, w którym pracowali najważniejsi twórcy współczesnego teatru. By wymienić tylko kilkoro z nich: Krystian Lupa - przed tygodniem bezpowrotnie pożegnał się z Polskim, zrywając próby do "Procesu" Kafki, premiera miała odbyć się podczas Olimpiady Teatralnej, Jan Klata - dziś dyrektor Narodowego Starego Teatru w Krakowie i pierwszy Polak, który reżyserował w moskiewskim MChacie, czy Monika Strzępka - w piątek, gdy czytacie Państwo te słowa, w Dwójce swoją premierę ma pierwszy odcinek jej serialu "Artyści", którego akcja toczy się w publicznym teatrze. Większość obsady to obecni i przeszli aktorzy Teatru Polskiego. Tu nie chodzi zresztą o gwiazdorstwo i o nazwiska, chodzi o to, że kończy się pewna epoka, i o to, że kończy się, niestety, heroiczny okres w dziejach wrocławskiej sceny.

Jestem daleki od gloryfikowania Krzysztofa Mieszkowskiego. Jak wielu z nas, z teatralnego środowiska, jestem pełen uznania dla tego, co udało mu się wespół z zespołem, który wokół siebie zgromadził, w Polskim osiągnąć, tym niemniej decyzję o posłowaniu traktowałem najpierw z niedowierzaniem, a potem z rosnącym zdziwieniem. Nie chodzi teraz jednak o szukanie winnych, choć akces do partii Ryszarda Petru, opozycyjnej zarówno wobec koalicji PO-PSL (wciąż rządzącej w województwie dolnośląskim), jak również wobec PiS, z całą pewnością nie sprawił, że sytuacja Polskiego stała się jakkolwiek łatwiejsza. Nie od dziś wiadomo, że teatr i polityka to grunt nad wyraz śliski. Gdy czytają Państwo te słowa, w naszym mieście polityka triumfuje właśnie nad teatrem. A co gorsza, trwonione jest, nie boję się użyć tego sformułowania, dziedzictwo narodowe.

***

Co tu dużo mówić, wychowałem się na Teatrze Polskim. Choć pierwsze spektakle, tak świadomie i z własnej inicjatywy, oglądałem we Wrocławskim Teatrze Współczesnym ("Transfer!", "Nakręcana Pomarańcza", "Kartoteka"), to Teatr Polski ukształtował mój gust, moje marzenie o teatrze, o tym, czym może być. Cztery lata temu miałem zaszczyt spotkać się z aktorami T[pl w pracy, gdy ówczesna obsada urzędu marszałkowskiego próbowała zamachnąć się na wszystkie prowadzone przez siebie instytucje kultury. Wtedy, w 2012 roku, udało się teatr wybronić.

Nie ukrywam, że długo wierzyłem w rozsądek. W rozsądek marszałka Cezarego Przybylskiego (Panie Marszałku, nie wiem, jak od wtorku jest Pan w stanie spojrzeć sobie w lustrze w oczy), w rozsądek ministra Piotra Glińskiego (Panie Ministrze, wiem, że Mieszkowski zalazł Panu za skórę, wiem, że został Pan upokorzony na początku roku w Narodowym Forum Muzyki, że Pana wygwizdano, ale stracił Pan właśnie okazję, żeby na premierze "Procesu" w reżyserii Krystiana Lupy przywitano Pana owacją na stojącą, jako tego, który okazał się być ponad lokalnym układem rozsądny), wreszcie wierzyłem w Cezarego Morawskiego, w aktora Wajdy, Hübnera, Axera, Zanussiego, w artystę, który uszanuje wolę artystów Lupy, Strzępki, Klaty, Zadary i w obliczu protestu zespołu Teatru Polskiego wycofa się z tego wrogiego marszałkowskiego przejęcia.

***

Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Nie wiem, czy Zespół Teatru Polskiego będzie dalej walczył. Wiem jednak, co mówi przeszłość. Podpowiada to strona zeszłorocznego jubileuszu 250-lecia Teatru Publicznego w Polsce. Trzydzieści dwa lata temu, 31 sierpnia 1984 roku, Teatr Laboratorium, w obliczu pozostawania od 1982 roku Jerzego Grotowskiego (jednego z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych artystów teatru XX wieku) na emigracji we Włoszech i w USA, opublikował komunikat o samorozwiązaniu.

Teatr Polski we Wrocławiu zapewne nie podzieli jego losu i, instytucjonalnie rzecz biorąc, będzie trwał. Tym niemniej na naszych oczach został wydany wyrok na jedną z najważniejszych scen w kraju. Na teatr, który był żywy. Na artystów, którzy związali z nim swój los. Dziś walczą o to, co udało im się wypracować przez ostatnią dekadę. Nie zostawiajmy ich w tej walce samych.

* MICHAŁ KMIECIK, DRAMATURG, REŻYSER TEATRALNY, ROCZNIK 1992

--

Na zdjęciu: protest przed Urzędem Marszałkowskim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji