Artykuły

Jestem dość sensowna

- Jestem dość sensowną osobą: mniej więcej wiem, o co mi chodzi, jakie mam cele, i staram się tego trzymać - mówi AGNIESZKA GROCHOWSKA, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

Ma zaledwie 26 lat, a za sobą wiele ważnych, znakomitych ról. W odróżnieniu od bohaterek, które gra - nieraz tragicznych - jest bardzo szczęśliwa. I w życiu osobistym, i w zawodowym. Jej życiowe motto brzmi: spokojnie rób swoje!

Ewa Kosińska : Mówią o Pani: rozsądna, pracowita, rzetelna, realistka i optymistka, spokojna i szybka, wrażliwa, ciepła, ale i stanowcza, zasadnicza, konkretna...

Agnieszka Grochowska: Jezu! To brzmi, jakbym była jakimś supermanem czy superkobitką. Nieprawda! Ale lubię siebie. Jestem dość sensowną osobą: mniej więcej wiem, o co mi chodzi, jakie mam cele, i staram się tego trzymać. Ostatnio bywam jednak totalnie niepunktualna. Bardzo mi przykro, ale w rzeczywistości, która mnie otacza, tyle się dzieje i tak dużo mam do zrobienia, że czasem nie daję rady. Kończy się to utratą cierpliwości, ogólnym zdenerwowaniem, nawet zagubieniem.

Ale chyba dobrze, że tak wcześnie pojawiło się przed Panią tyle aktorskich wyzwań? I że teraz tak dużo Pani gra?

Nie poganiałam losu, tylko wszystko dziwnym trafem tak wspaniale się ułożyło. Czasem wręcz mam wrażenie, że powinnam się z tego grubo tłumaczyć! Już na drugim roku szkoły aktorskiej poznałam regularny zawodowy teatr. Zagrałam Julię w "Romeo i Julii". W trzygodzinnym spektaklu, przed 600-osobową widownią, i to po niemiecku! Na trzecim roku pojawiłam się w teatrze TV w "Beatrix Cenci", potem w Teatrze Studio w "Amadeuszu". Stamtąd wyciągnięto mnie do filmu...

I to wszystko sprawił los?

Gdy byłam dzieckiem, nigdy nie marzyłam o żadnym konkretnym zawodzie. I właściwie ciągle mi się wydaje, że to, iż zostałam aktorką, zdarzyło się poza mną. Wiadomo: dużo pracowałam, podejmowałam różne życiowe decyzje, ale tak naprawdę jakoś się na to nie zasadzałam.

Jest Pani już całkiem dorosła?

Tak, jeżeli dorosłość to bycie samodzielną w wyborach i odpowiedzialną za to, co robię...

Ale dzieciństwo Pani jeszcze pamięta?

Magiczne chwile w zimie z tatą ciągnącym mnie i siostrę na sankach. To, jak rodzice zabierali nas na długie wycieczki i pokazywali, czym jest las, a czym morze, jak fajnie być blisko przyrody. Kiedy miałam zaledwie 5 lat, już prowadzali mnie po muzeach. Tata potrafił jednak potężnie narzekać na bolące plecy, kiedy uczył mnie jeździć na rowerze i stale musiał za mną biegać... (śmiech)

Sporo zawdzięcza Pani szczęśliwej rodzinie? Jest taka ważna?

Rodzina jest nie do przecenienia! To ona nas kształtuje, nawet nie wiemy, kiedy i jak... Na pewno wiele znaczy, że się ma dziadków, u których spędza się czas, gra w warcaby i w chińczyka. Z którymi śpiewa się przedwojenne piosenki, słucha płyt z "Tangiem apaszowskim" i historii o chłopakach z Czerniakowa, ze Szczęśliwickiej... To nie tylko przybliża historię miasta, w którym się mieszka, ale powoduje, że człowiek staje się zakorzeniony jakby szerzej. Oprócz tego, że uważam Warszawę za moje miejsce i jestem z nią głęboko związana, mam też poczucie tego kraju, tej narodowości - chyba po prostu jestem patriotką. Oczywiście na miarę XXI wieku. To wynosi się z domu. I byłoby raczej niemożliwe bez bliskich, którzy małe dziecko, a potem młodego człowieka wychowują.

Są wokół Pani dobrzy ludzie?

Jestem mężatką, więc łatwo dojść, kto jest najbliższą mi dobrą osobą. Na szczęście cały czas są też blisko rodzice, dziadkowie, siostra. No i mam grupę przyjaciół, wprawdzie niewielką, ale niektórych znam od kilkunastu lat. Wprost nie chce się wierzyć, że aż tak długo.

Jaki jest Pani mężczyzna i Wasza miłość?

Uważam, że mówienie o miłości nie ma sensu. Tak jak nie powinno się mówić o nowych projektach zawodowych przed ich realizacją. Bo jeszcze się zapeszy...

To może chociaż powie Pani, czy to fajnie być żoną?

Fajnie!

Słów parę o Pani ślubie i weselu...

Ten dzień wyobrażałam sobie raczej normalnie, uroczyście. Tymczasem po ślubie wprawdzie pojechaliśmy na obiad z rodziną, ale ja zaraz potem musiałam biec do teatru, gdzie grałam główną rolę w "Kopciuchu" Głowackiego. Na wesele dotarłam dopiero po spektaklu! A jednak nigdy nie zapomnę tych supermiłych chwil, które zawdzięczam kolegom i publiczności: tuż po zakończeniu przedstawienia, w którym moja bohaterka podcina sobie żyły, inspicjentka poinformowała przez megafon, że właśnie wzięłam ślub! Wszyscy wstali i długo bili mi brawo, ja płakałam, a w garderobie czekał mój świeżo poślubiony mąż... Wesele trwało do rana i było trochę pomieszaniem nowoczesnej imprezy w modnym klubie z rdzenną polską muzyką ludową. Bardzo starą, wykonywaną przez naszych przyjaciół na skrzypcach, dudach i bębnie!

Jaki jest Wasz dom?

Mamy niewielkie, jasne mieszkanie, w którym nowoczesne rzeczy mieszają się ze starszymi: w kuchni stary stół i nowe blaty, w pokoju nowa kanapa, stara lampa. I etażerka, przygarnięta przez nas z ulicy, bo stała tak samotnie w nocy w centrum Warszawy... A najśmieszniejszy z naszych sprzętów to maszyna do robienia chleba. Gdy ją kupiliśmy, piekliśmy chleb na okrągło. Był pyszny, pełny i superkaloryczny, bo bez nadmuchiwaczy. Zjadaliśmy codziennie przynajmniej kilogram. Teraz nie pieczemy, nie ma na to czasu. Ale oboje z mężem czekamy na każdą wolną chwilę, by móc posiedzieć w domu. Bo to jest takie miejsce, gdzie się odpoczywa i z którym kojarzy się wszystko, co dobre.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji