Artykuły

Teatr Romana

Zniszczono jeden z bardziej dynamicznych teatralnych zespołów Warszawy. O co chodziło w konflikcie, który z całą mocą wybuchł pod koniec ubiegłego roku? - pisze Kalina Zalewska w miesięczniku Teatr.

Teatr Studio w 2016 roku działał na jałowym biegu z powodu konfliktu, do którego doszło między jego dyrektorami jesienią poprzedniego roku i dymisji złożonej w grudniu 2015 przez Agnieszkę Glińską. Dochodziło do spięć i ekscesów. Od czasu dymisji zespół prowadził walkę o uznanie racji dyrektorki, wspomagany listami środowiska artystycznego, ZZAP-u, czy autorytetem przewodniczącego ZASP-u. Bezskutecznie. Miejscy urzędnicy twardo stanęli po stronie Romana Osadnika, dyrektora naczelnego teatru. Do tego stopnia, że ani zespół, ani wspierający go Olgierd Łukaszewicz, nie uzyskali audiencji u Hanny Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy zasłoniła się swym zastępcą, Jarosławem Jóźwiakiem, który został nim rok przed dymisją Glińskiej, w grudniu 2014, obejmując między innymi opiekę nad reprywatyzacją i kulturą. "To nie ja, to J. J." - mówi Agnieszka Przepiórska, wcielając się w Prezydent Warszawy, pytaną o losy tej sceny w ostatnim odcinku Pożaru w Burdelu, granym teraz w Teatrze Polskim, bo już nie w Studio, jak trzy lata temu. O co naprawdę chodzi i dlaczego zniszczono właśnie jeden z bardziej dynamicznych stołecznych zespołów?

Podejrzany awans

Roman Osadnik został dyrektorem naczelnym Studia w połowie lipca 2011 roku, porzucając nagle obie sceny, którymi do tej pory kierował: Teatr Polonia i Och-teatr. Rozstanie z Krystyną Jandą nastąpiło w wyniku audytu, którego zażądała aktorka. Jego wyniki nie wypadły pomyślnie, brakowało pokwitowań wydanych pieniędzy, które zamiast w teatrze miały znajdować się w domu dyrektora. Osadnik pojechał ich szukać. Do teatru już nigdy nie wrócił, przysłał zwolnienie lekarskie, dokumentów najwyraźniej nie znalazł. Jako dyrektor Studia pociągnął natomiast ze sobą część ekipy, przede wszystkim utalentowaną specjalistkę PR-u Martę Bartkowską, prawą rękę Jandy. Aktorka długo pracowała na odbudowanie zespołu i wyrównanie strat finansowych, jakie poniosła. Jak to możliwe, że po tym audycie Osadnik awansował, zostając bez konkursu dyrektorem naczelnym jednej z ważniejszych stołecznych scen?

Jako wielbiciel opery wprowadził do Studia, wówczas kierowanego artystycznie przez Grzegorza Brala, cykl "The Met Opera HD", w ramach którego można oglądać na tej scenie transmisje spektakli z Metropolitan, i "Siesta w Studio" Marcina Kydryńskiego, podjął też współpracę z Instytutem Reportażu. Formalnie to on, po odejściu Brala, powołał Glińską na stanowisko dyrektor artystycznej, z początkiem sezonu 2012/13. Dokonano tego z myślą o rozwiązaniu problemów tej sceny, narastających co najmniej od dekady. Obudzono nadzieję, że nowa dyrektor, wspierana przez Osadnika, wykreuje interesujące miejsce. Utalentowana reżyserka, realizująca coraz lepsze spektakle na scenach Współczesnego, Dramatycznego i Narodowego, niekoniecznie musiała sprawdzić się w nowej roli. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że Osadnik wybrał? dostał? bodaj najlepiej rokującą osobę. Trudno byłoby wskazać kogoś, kto miał w tym momencie lepszą passę i zaufanie środowiska, a jednocześnie niezbędną energię.

Moja drużyna wymiata!

Glińska dostała od dyrektora i od Miasta carte blanche, zupełnie zmieniając zespół teatru. Był to zresztą warunek, który postawiła. Odeszli tacy aktorzy jak Edyta Jungowska, Joanna Trzepiecińska i Dariusz Jakubowski, latami grający na tej scenie, zostali m. in.: Irena Jun, Stanisław Brudny, Monika Świtaj, Monika Obara, Mirosław Zbrojewicz, Ewa Błaszczyk. Przyszli związani z Glińską, ci, z którymi najczęściej współpracowała. Były to transfery ze Współczesnego (Monika Krzywkowska, Wojciech Żołądkowicz, Marcin Januszkiewicz, Natalia Rybicka), Narodowego (Dorota Landowska, Modest Ruciński, Krzysztof Stelmaszyk) i Dramatycznego (Marcin Bosak), ale też kilku wolnych strzelców ze sporym dorobkiem (Dominika Ostałowska i Krzysztof Stroiński, oboje do niedawna w zespole Powszechnego, a także Joanna Szczepkowska, Łukasz Lewandowski i znany z ekranu Łukasz Simlat), wreszcie utalentowani debiutanci jak Agnieszka Pawełkiewicz. Pracę stracił Krzysztof Żwirblis, kierujący Galerią Studio, którą poprowadziła teraz Agnieszka Zawadowska, i Janusz Majcherek, dotychczasowy kierownik literacki.

W październiku 2012 odbyła się pierwsza premiera Studia - "Anna Karenina" w adaptacji Helen Edmundson i reżyserii Pawła Szkotaka, zakontraktowana jeszcze przez Brala, z Rybicką, Zbrojewiczem, Simlatem, Stelmaszykiem i Weroniką Nockowską; w listopadzie "Wichrowe Wzgórza" w rewolucyjnej adaptacji Kuby Kowalskiego i Julii Holewińskiej, reżyserowane przez Kowalskiego, z grającymi gościnnie, ale porywająco Anną Smołowik i Wojciechem Solarzem, ciekawymi rolami Obary, Januszkiewicza i Żołądkowicza; w grudniu "Sąd Ostateczny" Odöna von Horvatha w reżyserii Glińskiej, z Landowską, Simlatem, Rucińskim i udanym debiutem Pawełkiewicz. Widać było, że powstaje zespół, jeszcze nie dość zgrany, popełniający błędy, ale intrygujący. "Moja drużyna wymiata!" - napisała Glińska z dumą na Facebooku.

barStudio

Od kilku lat Studio zmieniało charakter. W sporych rozmiarów holu teatru w listopadzie 2010 otwarto klubokawiarnię Bratnia Szatnia, gdzie sporadycznie odbywały się koncerty, autorskie recitale, czytania sztuk. Lokal działał od południa do północy, przed i po spektaklach, prowadzony przez Magdę Woźniak i Olgę Szaltis, w wolnych chwilach tworzące muzyczną formację Nic wielkiego. Osadnik ściągnął do Studia Grzegorza Lewandowskiego, kierującego dotąd klubem Chłodna 25, z którego stworzył on przyczółek niezależnej kultury i jedno z miejsc spotkań warszawskich hipsterów. Bratnia Szatnia przekształciła się w barStudio. Lewandowski, za trzy tysiące złotych miesięcznie (działająca w Dramatycznym Cafe Kulturalna płaci pięciokrotnie więcej) i obsługę teatralnych premier, dostał w ajencję lokal w centrum miasta, który miał już swoją publiczność. Trzeba jednak przyznać, że nadał mu nowy wymiar. Tu odbywały się liczne dyskusje, często transmitowane przez radio. Czytania sztuk, konferencje. Częstotliwość debat w bardzo różnych kwestiach dochodziła do kilku tygodniowo, sprzedawano piwo, zrobiło się tłumnie. W ciągu kilku miesięcy bar stał się miejscem lubianym i odwiedzanym, co działało na rzecz teatru. W holu przed kasą pojawiły się regały z książkami, a na nich wydawnictwa Krytyki Politycznej. Razem stanowiło to nową wizytówkę Studia. Otwierało się ono na to, czym żyli młodzi warszawiacy. A i samą dyrektorkę często można było zobaczyć w hipsterskiej czapce.

Teatr jak dom kultury

Studio zdawało się zresztą otwarte na wiele zjawisk. Jeśli wydano ciekawą książkę - w Barze była albo promocja albo dyskusja na ten temat. Jeśli do głosu w polskim teatrze dochodził taniec - pojawiał się tutaj. We wrześniu 2012 Studio zaprosiło na swoje sceny organizowany co roku Festiwal Ciało/ Umysł, przegląd prac polskich i zagranicznych choreografów. Można tu było przyjść na warsztaty z psychoanalizy i na bal karnawałowy, organizowany co roku dla blisko pół tysiąca dzieci, anektujący cały budynek teatru, podczas którego kostiumy nosili wszyscy, także dyrektorka. Po spektaklach odbywały się dyskusje. Prezentowano krakowskie dyplomy, w reżyserii Iwana Wyrypajewa (dyplom wszedł do repertuaru teatru) i Glińskiej, która przed objęciem dyrekcji zrezygnowała z pracy w Akademii Teatralnej, wiążąc się z krakowskim PWST. "Otwartość" Studia stanowiła też kontrast wobec koncepcji działającego w Dramatycznym Tadeusza Słobodzianka, rozpoczynającego dyrekcję w atmosferze wojny z postdramatycznym teatrem.

Latem grywał w Studio Teatr Kwadrat, którego siedziba przechodziła remont, w 2013 roku pojawił się po raz pierwszy, grający dotąd w Teatrze WarSawy, kabaret Pożar w Burdelu. Odcinek sierpniowy poświęcony był Powstaniu, a dzień wcześniej, na dużej scenie, odbył się koncert powstańczych piosenek, z udziałem Kingi Preis. Studio miało więc wersję serio i buffo tematu, stanowiąc konkurencję dla Muzeum Powstania Warszawskiego. Na kabaretową premierę przyszła śmietanka towarzyska stolicy. Był to efekt dobrej wtedy jeszcze współpracy wszystkich sektorów Studia: Pożar w Burdelu i Marcin Masecki, który koncertował teraz w Barze, rozpoczynali wszakże karierę na Chłodnej, u Lewandowskiego.

Na scenie

W lutym 2013 Wyrypajew wyreżyserował tu "Ożenek" Gogola, bodaj najlepsze przedstawienie powstałe za dyrekcji Glińskiej. Narodziła się ciekawa interpretacja, odsłaniająca inne niż dotąd sensy, rezonująca ze współczesnością, zupełnie pozbawiona rodzajowości, tak charakterystycznej dla wystawień dramatu. Na dużej scenie, w jasnej i przestronnej scenografii Anny Met, reżyser docierał do korzeni strachu bohatera - którego grał Marcin Bosak - w ostatniej chwili uciekającego przed kontraktowym małżeństwem. Z farsy robiła się przypowieść o tęsknocie za wolnością, silniejszej niż wszystko inne, przesądzającej o życiowej decyzji. Swatem był diaboliczny Łukasz Lewandowski, którego wszędzie było pełno. Wybrankę grała zanosząca się śmiechem Karolina Gruszka, z doklejonym nosem, niczym postać z komedii dell'arte, a nie z rosyjskiej prowincji. Wyrypajew eliminując rodzajowość, akcentował ponadczasowy i głęboki wymiar dzieła Gogola. W spektaklu nie było słabych ról, świetną stworzyła Monika Pikuła w roli damskiej swatki, pamięta się portret Jajecznicy w wykonaniu Zbrojewicza. Studio już w pierwszym sezonie odniosło istotny artystyczny sukces. Łukasz Lewandowski zdobył swoją rolą Nagrodę im. Zelwerowicza, a spektakl Wyrypajewa był poważnym kandydatem do Nagrody im. Swinarskiego, honorującej najlepsze przedstawienie roku. W dodatku podobało się ono bardzo publiczności.

Drugi i trzeci sezon odbywał się pod znakiem Doroty Masłowskiej. We wrześniu 2013 Glińska wystawiła "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku". Dyrektorka oswajała stołeczną publiczność z językiem i formą Masłowskiej, dopisując dramatowi fabularną akcję i pokazując, że jest on zborną opowieścią o naszym świecie. Rzecz została świetnie poprowadzona i zagrana. Publiczność, bardziej tradycyjna w upodobaniach niż widzowie TR-u, gdzie kilka lat wcześniej odbyła się prapremiera, być może nie kupiłaby tej konwencji, gdyby nie aktorzy. Ale Pawełkiewicz i Januszkiewicz w roli bohaterów, uzupełniani znakomitymi portretami tworzonymi przez Krzywkowską, Rucińskiego i Landowską, sprawiali, że spektakl był śmieszny. Groteskowa podróż po Polsce opowiadała o dramatycznym rozdźwięku między mieszkańcami wielkich miast i reszty kraju, pokazując w krzywym zwierciadle i jednych, i drugich. Spektakl Glińskiej był jak Rejs Piwowskiego, ośmieszając absurdy tym razem kapitalistycznej rzeczywistości. Pod koniec sezonu zdobył zespołową nagrodę aktorską Kaliskich Spotkań Teatralnych, a w listopadzie 2014 główną nagrodę Festiwalu R@port.

W trzecim sezonie, by wspomnieć tylko najlepsze spektakle, Glińska wyreżyserowała "Jak zostałam wiedźmą" Masłowskiej, poemat o konsumpcjonizmie, zamówiony przez nią i wydany z okazji prapremiery. Przedstawienie familijne z muzyką VooVoo, oblegane przez widzów, ze świetnymi rolami Obary, Simlata, Pawła Wawrzeckiego, Landowskiej, Krzywkowskiej, Rucińskiego, Januszkiewicza, Bosaka, Zbrojewicza, Ostałowskiej, z kreacją Kingi Preis, grającej wiedźmę tradycjonalistkę, opowiadającą o pustce naszego świata: święcie Halołiks i ciszy, w której słychać "jak obracają się hot-dogi na statoilach".

Sukcesem Studia był Festiwal Nikołaja Kolady, zorganizowany w listopadzie 2014, we współpracy z Agnieszką Lubomirą Piotrowską. Przegląd rosyjskich spektakli reżysera był fascynujący. Kolada wyreżyserował z tej okazji "Rewizora" z aktorami Studia, robiąc mocne przedstawienie o Rosji, z wpisanymi weń gwałtem i samosądem, i kilkoma ciekawymi rolami. Pod koniec trzeciego sezonu dyrekcji Glińskiej, wśród kilkunastu granych spektakli, Studio miało na afiszu oba dzieła Gogola, "Wiśniowy sad" Czechowa w jej reżyserii, przebojowe spektakle według Masłowskiej, a wśród reżyserów wybitnych Rosjan, Koladę i Wyrypajewa.

Projekt Plac Defilad

Lojalność Glińskiej wobec Osadnika widać było podczas światopoglądowego konfliktu z Joanną Szczepkowską, który zakończył się odejściem z zespołu aktorki, bo władze Studia wykazały się poprawnością polityczną. Tymczasem między dyrektorami dojrzewał konflikt, który Glińska ukrywała przed aktorami do końca 2013 roku. Dyrektorka dążyła do weryfikacji regulaminu określającego podział dyrektorskich kompetencji, ograniczającego jej władzę, co dyrektor ciągle odsuwał w czasie. Chciała mieć wpływ nie tylko na program teatralny, ale również na program i wizerunek całej instytucji. Osadnik, początkowo konsultujący z nią większość decyzji, z czasem coraz bardziej ją izolował, wzmacniając jednocześnie podlegające mu działy. Ukoronowaniem tych starań był projekt Plac Defilad, dążący do zagospodarowania terenu pomiędzy teatrami Dramatycznym i Studio, na który Ratusz w 2014 roku przeznaczył blisko milionowy budżet. Stacjonująca w Dramatycznym Cafe Kulturalna i barStudio współdziałały w tej sprawie, ale kontrolę nad nim przejęło Studio. W 2014 roku dyrektorem programowym został Grzegorz Lewandowski, do zarządzania projektem delegowano Martę Bartkowską, zajmującą się równocześnie PR-em teatru. Na projekt szła, przez Teatr Studio, miejska dotacja, ale nie dotacja celowa. Jak przyznawał Jarosław Jóźwiak projekt był finansowany nieformalnie. Dyrektor twierdził, że zdobywane w ten sposób pieniądze umożliwiają ambitny repertuar sceny, a zarazem, że dziesięć procent z nich zasila działalność teatralną. Dlaczego akurat dziesięć i na co przeznaczano pozostałe dziewięćdziesiąt? I czy finansowe proporcje nie określiły przypadkiem pozycji zespołu teatralnego?

Aktywny coraz bardziej barStudio, gdzie często widywano Jarosława Jóźwiaka, w tym czasie żył już własnymi imprezami i zaczynał bardziej konkurować z pracą zespołu teatralnego niż ją wspierać. Aktorzy schodzili z prób i przedstawień, prosząc o przyciszenie muzyki, zdarzało się, że nie mogli zjeść w teatralnym bufecie obiadu, bo przejął go Bar, jako zaplecze kuchenne, gotując głównie na swoje potrzeby.

Prawdziwy problem pojawił się jednak, kiedy wszedł w życie wielki projekt miejski, a zaangażowani weń pracownicy techniczni teatru, kierowani byli przez dyrektora do innych zadań, zaniedbując próby i stawiając pod znakiem zapytania przedstawienia. Na jednej z generalnych zniknęli nagle akustycy, by przygotować konferencję prasową na placu. Praca teatru repertuarowego wchodziła w kolizję z miejskim projektem, angażującym coraz większe siły ludzkie i finansowe, dla którego Teatr Studio stał się zapleczem. Projektem zwracającym przecież uwagę nie na działalność teatralnych scen po obu stronach placu, ale organizującym ślizgawkę, potańcówkę, koncert, pokaz filmowy. Co z tego, że raz odbył się tu spektakl "Rumunów", skoro na co dzień trudno było funkcjonować. Protesty Glińskiej i zespołu były jednak lekceważone.

Zarządzenie wewnętrzne

Dyrektor coraz częściej zmieniał terminy premier i spektakli ze względu na imprezy komercyjne, na scenach i na placu, a jeśli przynosiły straty ukrywał to przed Glińską, tworząc tandem z główną księgową. Nagroda Festiwalu R@port, pięćdziesiąt tysięcy złotych, zasiliła budżet teatru, a nie konta twórców. Osadnik tłumaczył to kiepską sytuacją finansową. I on, i księgowa, zrezygnowali wtedy z jednej pensji, by wypłacić je pracownikom. Dotacja dla Studia, choć obiektywnie duża, w jednej trzeciej znika w gigantycznym czynszu płaconym Pałacowi Kultury i Nauki. Teatr pod wodzą Glińskiej generował też wiele premier. Jednak aktorskie wynagrodzenia były niskie. Arbitralna decyzja dyrektora wydaje się co najmniej dyskusyjna. Dziwi, że nie skonsultował jej z zespołem. Jak wynika też z wykazu wydatków Studia, zawartych w BIP-ie, firma Bartkowskiej mniej więcej w tym czasie zarobiła pięć tysięcy za powieszenie plansz w holu teatru, co pokazuje dysproporcje w zarobkach pionu artystycznego i zarządzającego, i fakt, że Plac Defilad był projektem priorytetowym, na który wydawano.

Dyrektor wprowadził też wewnętrzne zarządzenie, zgodnie z którym aktorzy mieli prawo przebywać w teatrze tylko pół godziny po spektaklu. Tymczasem dowiedzieli się oni o odbywających się regularnie imprezach, organizowanych przez Bar, ale rozlewających się na wszystkie pomieszczenia teatru, trwających do późnych godzin nocnych, na których bawił się dyrektor. Nic dziwnego, że w zespole zawrzało. Być może nawet był to punkt zwrotny. Początek otwartej wojny między zespołem Glińskiej i ludźmi Osadnika.

Metodyka

Dyrektorka, upatrując szansy na powstanie dokumentu określającego dyrektorskie kompetencje, w połowie 2014 roku zgodziła się na warsztaty prowadzone przez pracowników naukowych SGH, w których uczestniczyła niemal cała ekipa Studia, pracując w podgrupach. Ich nazwa brzmiała "Od pomysłu do premiery". W rezultacie w kwietniu 2015 roku powstał dokument, przekazany zespołowi artystycznemu dopiero 20 października, kiedy dyrektor dowiedział się o założeniu związków zawodowych w teatrze i chyba głównie z tego powodu. Nie zawierał on jednak tego, co ustalano podczas warsztatów, miał też inny tytuł.

"Metodyka zarządzania projektami" przeznaczona była dla instytucji produkującej różnego rodzaju wydarzenia, a nie dla repertuarowego teatru. Dokument nie uwzględniał takich pojęć jak "premiera", "przedstawienie", "zespół teatralny", nie wskazywał też, jakie są kompetencje dyrektora artystycznego, sytuując go jedynie jako członka wieloosobowego ciała, które doradza naczelnemu. Tymczasem pracownik każdego działu miał prawo zgłosić projekt, o realizacji którego decydował dyrektor naczelny. "Metodyka" uderzała w zespół artystyczny i dyrektorkę, pozbawiając ją władzy, czyniąc natomiast absolutnym decydentem dyrektora naczelnego. Glińska oczekująca jasnego podziału kompetencji dowiedziała się, że ona sama ich nie ma. Dyrektor najwyraźniej przygotowywał Studio do przekształceń w instytucję działającą niczym przedsiębiorstwo projektowe, którym dowodzi w pojedynkę. Co więcej, jak wynika z wywiadu udzielonego Agacie Diduszko-Zyglewskiej (krytyka.polityczna.pl, "Dziennik Opinii" nr 341, 7 XII 2015), oczekiwał on, że Glińska wyreżyseruje przedstawienie "Cwaniary", wcielając w życie proponowaną metodykę. Skądinąd Glińska jeszcze 30 grudnia 2014, w rozmowie z Pawłem Dobrowolskim ("Notatnik Teatralny" nr 77) z zapałem opowiadała o warsztatach i idei przekształcenia struktury teatru, nie spodziewając się, że zmiany pójdą w tym kierunku. Podobnie zresztą jak zespół, który godził się na pracę w teatrze repertuarowym, a nie w domu projektowym.

Aktorzy wysłali dokument do zaopiniowania. W listopadzie dostał on negatywne oceny Instytutu Teatralnego, ZASP-u, ZZAP-u i Unii Polskich Teatrów. Kiedy jej szef Maciej Englert upomniał Osadnika, ten następnego dnia po prostu wycofał Studio z Unii. Jedyną instytucją, która pozytywnie oceniła projekt, było Stowarzyszenie Dyrektorów Polskich, w którym Osadnik pełnił funkcję sekretarza.

Odwołanie premiery i dymisja Glińskiej

Pod koniec października 2015 dyrektor odwołał premierę "Cwaniar" Sylwii Chutnik, mimo zobowiązań wobec Festiwalu Boska Komedia, gdzie miał się odbyć pokaz i utraty stu tysięcy od koproducenta. Tłumaczył to przedłużającym się zwolnieniem lekarskim dyrektorki, która jego zdaniem nie zdążyłaby w ciągu pięciu tygodni, jakie pozostały do premiery; Glińska natomiast twierdziła, że wszystko było pod kontrolą. Być może jednak rzeczywistym powodem odwołania była jej niechęć wobec wcielenia założeń "Metodyki". Szef ZASP-u, widząc w tym ostatnią szansę na uratowanie zespołu, 12 listopada skierował alarmujące pismo do Prezydent Warszawy, prosząc o odwołanie Osadnika. Pozostało bez odpowiedzi.

Miasto, po spotkaniu z powstałym w Studio związkiem zawodowym, wystąpiło jednak z projektem mediacji między dyrektorami: pierwsze spotkanie miało odbyć się 10 grudnia w Biurze Kultury. Glińska zareagowała pozytywnie na ten pomysł, uzależniając go jednak od odpowiedzi dyrektora na zadawane mu pytania, których dotąd unikał. Jednak tego dnia złożyła dymisję. Okazało się bowiem, że 1 grudnia powołał on, za zgodą Miasta, nową zastępczynię w randze dyrektora, Aldonę Machnowską-Górę, która miała co prawda zajmować się projektami pozaartystycznymi, ale część jej kompetencji (nadzór nad Galerią Studio i Studiem Tańca), pokrywała się z obowiązkami dyrektor artystycznej.

Do krwi ostatniej

Od czasu powstania w Studio Komisji Zakładowej Związku Zawodowego Aktorów Polskich próbowała ona reprezentować interesy zespołu artystycznego. Domagała się od dyrektora dostępu do zawieranych umów i dokumentów finansowych, powrotu Glińskiej na stanowisko, a od Ratusza przeprowadzenia kontroli finansowej, której zresztą, siłami miejskich audytorów, dokonano, wreszcie - odwołania dyrektora. Organizowała konferencje i protesty informując opinię publiczną o dramatycznej sytuacji zespołu. Prowadziła stronę na Facebooku, ze stałą rubryką "Aktor - zakała teatru". To wszystko plus zdjęcia oflagowanych artystów, stojących przed budynkiem teatru w towarzystwie przywódców związkowych własnej gildii zawodowej, publikowane w mediach, skontrastowane z postawą Ratusza, który czekał na zakończenie kontroli, a potem utrzymywał, że wypadła pomyślnie dla dyrektora, podtrzymując dotychczasowe stanowisko, przypominało wydarzenia z 1980 roku.

Przedostatniego dnia 2015 Glińska likwidowała gabinet, prosząc aktorów o pomoc w wyniesieniu rzeczy. Wyprowadzka zakończyła się ozdobieniem rysunkami ścian pomieszczenia. Tymczasem dyrektor szukał zastępców na jej stanowisko. Radosław Rychcik, reżyser spektaklu "Utalentowany pan Ripley", którego do Studia zaprosiła Glińska, odmówił. Zgodziła się Natalia Korczakowska, w związku z Festiwalem Gorzkie Żale reżyserująca tutaj "Wyznawcę".

W marcu 2016 powstał teledysk "Teatr Romana", w którym wystąpił niemal cały zespół artystyczny. Ostatnia wspólna kreacja ekipy Glińskiej. W krótkim czasie zyskał on wiele tysięcy odsłon na YouTubie. Nagranie teledysku godzącego w dyrektora własnego teatru to pierwszy przypadek w historii, trzeba jednak pamiętać walcząc z artystami, że przyparci do muru mają oni i taką broń. Potrafią ośmieszyć.

W kwietniu Osadnik, po konsultacji z Miastem, bez konkursu, powołał nową dyrektor artystyczną, którą, od sezonu 2016/17, została Korczakowska i wybrał się na zwolnienie. Machnowska-Góra zwolniła dyscyplinarnie najbardziej aktywnych przywódców związkowych, a zarazem aktorów teledysku, wykorzystując ich udział w zniszczeniu gabinetu lub zatargi z ludźmi Osadnika: Modesta Rucińskiego i Łukasza Simlata (14 kwietnia), Krzysztofa Stelmaszyka (19 kwietnia) i Marcina Januszkiewicza (21 kwietnia). Agnieszka Pawełkiewicz sama zrezygnowała z etatu. Zareagowała na to Krystyna Janda, pytając na łamach "Gazety Wyborczej" czy Miasto jest ślepe. Bez reakcji.

Zwolnieni związkowcy byli zarazem aktywnymi aktorami. Z siedemnastu spektakli, widniejących w 2016 roku na afiszu teatru, występowali w jedenastu, dlatego z grania wielu z nich zrezygnowano.

Kto zyskał, kto stracił

Straciliśmy wszyscy. Dobry, pełen energii zespół. Zdolną dyrektorkę artystyczną, która w krótkim czasie dowiodła, że potrafi z sukcesem poprowadzić teatralny zespół. Ciężko będzie na tych zgliszczach cokolwiek budować.

Ale osoby, które stanęły po stronie dyrektora, wiele zyskały. Aldona Machnowska-Góra została zastępcą dyrektora ważnej stołecznej sceny, Grzegorz Lewandowski, który obejmując barStudio tonął w długach, prowadzi obecnie już trzy klubokawiarnie, co wynika nie tylko z jego niewątpliwych talentów w tym kierunku, ale i z przychylności Miasta, Marta Bartkowska rozwinęła karierę zawodową i podreperowała budżet. To jednak drobiazgi w porównaniu z pytaniami znacznie poważniejszymi. Takimi na przykład dlaczego Roman Osadnik został dyrektorem Studia, co spowodowało, że nie reagowano na przekroczenia, jakich się dopuszczał, które powinny wzbudzić co najmniej pytania ratusza (wchłonięcie nagrody do budżetu bez konsultacji z jej właścicielami, wewnętrzne zarządzenie relegujące artystów z teatru, gdy samemu podejmuje się w nim gości; wprowadzenie dużego projektu miejskiego razem z działaniami wskazującymi na zmianę charakteru prowadzonej instytucji, zaburzające pracę zespołu teatralnego i zmieniające zasady jego funkcjonowania; wynikające z tego podwójne obowiązki pracowników; powołanie nowej zastępczyni i powierzenie jej nadzoru nad działami, kierowanymi przez dotychczasową, czyli sprowokowanie dymisji tej ostatniej, nie wspominając o wycofaniu Studia z Unii Teatrów). Jak silny musiał być interes lub protekcja, skoro listy środowiska teatralnego, podpisane przez autorytety i opór wszystkich niemal liczących się instytucji, nie powstrzymały zniszczenia zespołu artystycznego. Agnieszka Glińska nie ustrzegła się finałowego wybuchu emocji, w całej sprawie widać też walkę charakterów, czy jednak dyrektorka, po tych doświadczeniach, kiedykolwiek jeszcze zdecyduje się na poprowadzenie zespołu?

Zachowując wszelkie proporcje można powiedzieć, że dyrektor wcielił się w rolę, jaką w poprzedniej epoce odegrał Jan Paweł Gawlik, niszcząc zespół Gustawa Holoubka, a Jarosław Jóźwiak w rolę ministra Żygulskiego. Wtedy priorytetem było przeprowadzenie woli politycznej wobec niepokornych artystów, dziś - woli samorządowej władzy. Wtedy zdecydowała ideologia, dziś - siła pieniędzy i kumoterstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji