Artykuły

A teraz zagram diabła

- Plan teatru telewizji to pięć dni, a potrzebne byłoby także kilka miesięcy. Bo zwykle realizowane są poważne klasyczne tytuły i widz oczekuje, że będą dopracowane - mówi KINGA PREIS, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu.

- Uskrzydliły Panią już trzecie Orły?

- Żartowaliśmy z sąsiadami, że nasza kamienica jest najbardziej zagrożona ptasią grypą we Wrocławiu (śmiech). Dla mnie "Orły" to ważna nagroda od grona zawodowców, których bardzo cenię. Jest mi tym bardziej miło, że właśnie od nich dostałam głos. Ważna jest już sama nominacja. Aktorsko bardzo cenię i panią Krystynę Jandę, i Jolę Fraszyńską. Tym milej, że zostałam wyróżniona w tym gronie.

- W kręconym w Wałbrzychu "Komorniku" zetknęła się Pani z ciemną stroną życia.

- Oprócz talentu reżysera Feliksa Falka i twórcy zdjęć Bartka Prokopowicza, filmowi bardzo pomogła atmosfera tego miejsca. To miasto pełne sprzeczności: piękne, z niesamowitą, choć niszczejącą, czy nawet wręcz gnijącą architekturą. Ale mnie mniej przytłacza samo miejsce, a bardziej smutek ludzi, którzy tam mieszkają. Ludzi, którzy w gęstniejącej niczym smog atmosferze na nic nie mają siły. Nie dziwię się, że takie osoby jak komornik mogą brylować w tamtym świecie. We Wrocławiu jest szum, gwar, remonty ulic i budynków, życie kulturalne - czuje się, że wszystko tętni. Tam niby jest wszystko to samo, w wymiarze pasującym do wielkości miasta, ale tak naprawdę nie ma nic.

- Co wymaga od Pani więcej pracy i zaangażowania: teatr, teatr telewizji, film czy piosenka?

- Nie potrafię powiedzieć, czemu poświęcam najwięcej czasu. Godzinowo najbardziej angażuje film. Zwykle nie jest kręcony we Wrocławiu, muszę więc wyjechać daleko, a bywa że i na długo. Wówczas cały czas poświęcam filmowi. Kiedy pracuję w teatrze, mój dzień jest podzielony na kawałki. Cztery godziny próby rano, cztery godziny przerwy, w czasie której trzeba odebrać dziecko ze szkoły, odrobić z nim lekcje i pojechać na trening tenisa, wyjść z psem, ugotować obiad. A potem wrócić do teatru. Po takim dniu nie mam już na nic siły.

Najcięższym doświadczeniem jest teatr telewizji. Film wymaga zupełnie innego umysłowego zaangażowania. W teatrze pracuje się 2-3 miesiące nad powstaniem czegoś, co potem gra się dwie godziny. Do efektu dociera się powoli. Plan teatru telewizji to pięć dni, a potrzebne byłoby także kilka miesięcy. Bo zwykle realizowane są poważne klasyczne tytuły i widz oczekuje, że będą dopracowane. I sztuki w telewizji ogląda się inaczej. A mnie trudniej jest mierzyć się z teatrem telewizji.

Podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej wystąpi Pani w dwóch produkcjach: "Hotelu Pod Różami" z piosenkami do tekstów polskich poetów i spektaklu poświęconym Kalinie Jędrusik. Co Pani zaśpiewa?

- W "Hotelu..." "Rebekę". Śpiewałam już dawniej tę piosenkę, teraz wykonam ją w aranżacji Mateusza Pospieszalskiego. Mam nadzieję, że będzie "odczarowana". To na pewno bardzo nowoczesna aranżacja. Dla mnie to jest aktorskie doświadczenie, próba uchwycenia czegoś na nowo, a to zawsze jest interesujące. Drugą moją piosenką jest "Tango kata", kiedyś przepięknie śpiewała ją Irena Kwiatkowska. W spektaklu Wojtka Kościelniaka spotykamy się w gronie samych dziewczyn, bo śpiewamy piosenki Kaliny Jędrusik.

Kim ona była dla Pani?

- Utożsamiam ją oczywiście z Kabaretem Starszych Panów. Na jej temat krążą opowieści pełne emocji, podsycone prowokacyjnym seksem. Moje wyobrażenie o pięknej, słodkiej kobiecie w okienku, śpiewającej o Romeo, jest więc inne. Kalina Jędrusik to wulkan kobiecości, seksu. Ale najbardziej utkwiła mi w pamięci w "Ziemi obiecanej", gdzie zagrała jak największa aktorka dramatyczna. Wolę ją w takich rolach, choć w "Kabarecie..." wszystkie kobiety były "do zjedzenia", oryginalne, piękne i dowcipne.

Wystąpi Pani we "Wszystkim Zygmuntom między oczy" w Teatrze Polskim. W jakiej roli?

- Spektakl powstaje na podstawie prozy Mariusza Sieniewicza "Czwarte niebo". Premiera już za niecały miesiąc. Sztuka opowiada o młodych ludziach, żyjących w totalnym bezsensie niespełnienia i niezadowolenia. Gram postać diabła, odbiegającą od tradycyjnych wyobrażeń. Nie będę mieć rogów i ogona. Mój diabeł to zwykły rówieśnik rozmówcy, który sobie czasem przyćpa i rozwala człowieka od środka. Cieszę się na nowe doświadczenie, bo w spektaklu wystąpi dużo młodych ludzi, z którymi jeszcze nie grałam.

Bardzo dużo Pani pracuje. Czym ładuje Pani akumulatory?

- Nurkowaniem i spacerami. Od kilku lat nurkujemy razem z mężem. Jeździmy do Egiptu, a jak nie możemy tam się wybrać, to nad jeziora koło Konina. To jest nieprawdopodobne odreagowanie wszystkiego. Świat zamyka się nad nami taflą wody i nie ma już nic. W tym sporcie człowiek jest szczególnie zależny od drugiego człowieka. I to jest super.

Na długie spacery chodzę z naszym labradorem, trzy razy dziennie po godzinie. Mam z nim zresztą kłopoty (śmiech), bo jest potwornie towarzyski i nie ma osoby, z którą nie chciałby się przywitać. W czasie roztopów wszyscy są w kolorze błota, umazani przez mojego psa.

Za co Orły?

Aż siedem nagród zdobył "Komornik" z jej udziałem. Podczas wielkiej warszawskiej gali w tym tygodniu wrocławska aktorka odebrała nagrodę za rolę Gosi w filmie Feliksa Falka. Wcześniej zdobyła ją dwa razy: za role w "Ciszy" Michała Rosy i we "Wtorku" Wojciecha Adamka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji