Artykuły

Aktor to dziś niepewny zawód, poznaję to od środka

Studenci pierwszych roczników wierzą, że dyplom aktora będzie ich przepustką do raju. Absolwenci trzeźwiej oceniają rzeczywistość. Aktor Marcin Zarzeczny dzięki bezrobociu stał się sławny.

Daniel Roman przyjechał ze Słupska. Chce być aktorem, bo teatr to jest to, co go pociąga najbardziej. Dominik Bloch jest z Elbląga. Wybrał szkołą w Olsztynie, bo ma super opinię. Daniel Roman swoją przyszłość widzi tak: willa z basenem, syn Staś, nowofundalndczyk i auto. Ale nie takie zwykłe. Tylko takie auto, które będzie robiło wrażenie, kiedy nim podjedzie pod teatr. - Aktorzy mało zarabiają? Bzdura! Trzeba po prostu być obrotnym - głos Daniela trochę chrypi. Ale to nie po próbie. Jeszcze nie teraz. To zwykłe przeziębienie.

Rozmawiamy na ławce przy Policealnym Studium Aktorskim im. Andrzeja Sewruka w Olsztynie. Ludzie z pierwszego roku mają teraz zajęcia z analizy wiersza. Daniel Roman i Dominik Bloch opuszczają pierwszą część ćwiczeń, żeby nam opowiedzieć, czemu tu są. Czemu wybrali takie studia? Przecież mówi się, że aktor to taki niewdzięczny zawód. - Na razie jesteśmy zauroczeni - zapewnia Dominik. - Wszystkie zajęcia są ekscytujące. Świetny był wykład z filozofii. I zajęcia z szermierki. Tu nie ma zajęć, których się nie lubi!

Daniel Roman przyjechał ze Słupska. Nie prosto po maturze i nie od razu po wakacjach. Ma 23 lata. Żeby być aktorem, rzucił politologię. - Mama wspierała mnie w mojej decyzji. Zależało jej, żebym wżyciu robił to, o czym marzę - wyznaje.

Pamięta, że jako dzieciak lubił się wydurniać. - To był bardziej kabaret niż teatr. Potem w liceum trochę zabrakło weny. Dziewczyny, imprezy, wiadomo. Ale to głęboko we mnie siedziało - przekonuje. Jest pewien, że teatr to jest to, co go pociąga najbardziej. Konkretnie co? - Tajemniczość. I to, że teatr jest zawsze, że nigdy nie kończy - odpowiada.

Na egzaminach wstępnych najbardziej bał się dykcji. - Ale udało się mówić wyraźnie, wręcz krwiście - mówi z dumą. I rozciąga kąciki ust. Piosenki też się bał. Ale jakoś poszło. A raczej poszła. "Dzieweczka do laseczka". Daniel śpiewa.

Nie boi się, że po obronie dyplomu może być marnie z kasą, z pracą, w ogóle ze wszystkim? - Jak ktoś w siebie nie wierzy, to może od razu strzelić sobie w łeb.

Trzeba próbować! Bo po co coś robić, jeśli od razu się zakłada, że nic z tego nie wyjdzie? - odpowiada pytaniem na pytanie. Ale po chwili namysłu dodaje: - Bycie barmanem też jest świetne.

Dominik (ten, który jest zafascynowany szermierką i wykładem z filozofii) na studia przyjechał z Elbląga. To tam za kulisami elbląscy aktorzy podszeptywali mu, że Policealne Studium Aktorskie w Olsztynie jest najlepsze. - Statystowałem w teatrze w Elblągu. Aktorzy, którzy kończyli to studium, bardzo namawiali mnie na tę szkołę. Cieszę się, że mogę tu być! - oczy Dominika błyszczą.

Zanim to się stało, musiał zrobić kilka dziwnych rzeczy. Na przykład wyznać miłość dziewczynie na dworcu. Miał na to dokładnie minutę. Albo udawać motyla latającego na łące. I wyobrazić sobie, że jest samobójcą, który żegna się z ukochaną, ale nie może się przyznać, że jego odejście jest już na zawsze. - Egzaminy wstępne były bardzo emocjonujące - wspomina z uśmiechem.

W zasadzie nie żałuje, że na łódzką filmówkę się nie dostał. Pamięta to uczucie ulgi, kiedy okazało się, że jego nazwisko widnieje na liście przyjętych do Studium Aktorskiego w Olsztynie. A miał być lekarzem. Rodzice chcieli, żeby Dominik wybrał sobie porządny zawód. Taki, który daje stabilizację i pieniądze. - Jak im powiedziałem, że chcę zdawać do szkoły aktorskiej, byli przerażeni - śmieje się. A teraz? - Teraz są dumni i mnie wspierają - cieszy się świeżo upieczony słuchacz Studium Aktorskiego.

Dobrze, że było liceum. Tam w sprofilowanej klasie uczono go, jak przygotować się do egzaminów do szkoły aktorskiej. Jest dumny, że znalazł się tutaj, w olsztyńskiej szkole. - Bo jest niesamowicie. Szkoła jest kameralna, więc kontakt z wykładowcami jest ułatwiony - mówi. Interesuje się muzyką, filmem, grami komputerowymi, książką i piłką ręczną. Czemu aktorstwo? - Na scenie jestem panem uczuć. To ode mnie zależy, czy widz się wzruszy, czy będzie się śmiał. Poza tym mogę być każdym. To fascynujące, ale szalenie niebezpieczne.

Alicję Baran, tegoroczną absolwentkę olsztyńskiego Studium Aktorskiego, łapię na telefon. Jest w trasie. Prosi, żeby zadzwonić za dwie godziny. Alicja wciąż pędzi. Co słychać? Jest tuż po szkole. Liczę na fascynującą opowieść. - Wciąż szukam - śmieje się. Nie brak jej ani determinacji, ani wiary w to, że w końcu się uda. Cztery lata temu opuściła rodzinne Krzeszowice, żeby w Olsztynie nauczyć się aktorstwa. - Wertuję ogłoszenia, spotykam się z dyrektorami teatrów, piszę, dzwonię, proponuję. Jest tyle możliwości, żeby robić coś związanego z zawodem! - mówi z entuzjazmem.

Idealistka? - Ja chcę po prostu pokazać, że świat jest piękny - śmieje się. - Mogę to przekazać młodszym rocznikom. Już niedługo będę prowadziła warsztaty teatralne.

Mówi, że bardzo zżyła się z osobami ze swojego rocznika. - Trudno się rozstać. Jesteśmy jak rodzina. Chcemy teraz jeździć po Polsce z "Zespołem śmierci i tańca". Bardzo fajnie nam ta sztuka dyplomowa wyszła.

Alicji nie brakuje pokory. - To, że jestem aktorką, nie oznacza, że wszystko wiem. Trzeba dalej się kształcić. I wiem, że nie zawsze ten zawód łączy się z takimi słowami jak pieniądze czy kariera - uważa. Wszystko jedno, w jakim będzie pracowała teatrze. Byle tu, w Polsce.

Z Alicją studia kończyła Dorota Puziuk. Pochodzi z Białegostoku. Mówi, że z bieżących prac da się żyć. W wakacje zagrała epizod w niemieckim filmie. Trochę pogra w serialach. Drobne role, ale zawsze coś. - Dopiero przekonuję się, jak to jest. Może słowo rozczarowanie jest zbyt duże. Ale widzę, że aktor to niepewny zawód. Poznaję go właśnie od środka - uśmiecha się.

Ale Dorota nie z tych, co się zrażają. - Na studia też nie dostałam się za pierwszym razem. Postanawiam spróbować ponownie - mówi.

Wspomina, że wykładowcy na zajęciach mówili słuchaczom, że aktor to okropny zawód. - Kiedy zdawałam na studia, nie myślałam o przyziemnych stronach zawodu. Jest inaczej, niż sobie wyobrażałam, ale trzeba walczyć - uważa.

Przyznaje, że brakuje jej stabilizacji. - Skoro nie mam wżyciu czegoś stałego, to pomyślałam, że pójdę na logopedię. Najpierw na studia dzienne, dopóki jeszcze nie mam pracy, a później na zaoczne - zdradza.

A jak w końcu ta praca będzie, ale na przykład w urzędzie? - To będę pracowała w urzędzie - zapewnia Dorota.

Marcin Zarzeczny [na zdjęciu], aktor, kiedy nie mógł znaleźć pracy, chwytał się wszystkiego. - Nawet swój biznes otworzyłem, ale zaraz musiałem go zamknąć. Próbowałem nawet pracy jako tarocista. Ale miałem tylko dwie klientki. Kelnerem też byłem - wspomina ze śmiechem, chociaż wtedy do śmiechu mu raczej nie było. Telefon, na który Zarzeczny czekał, nigdy nie zadzwonił. Praca się nie pojawiła. W końcu dał upust swojej frustracji, opisując swoje perypetie w monodramie "Zwierzenia bezrobotnego aktora".

- Gdybym nie był wtedy bezrobotny, nie zrobiłbym tego przedstawienia - przypuszcza. Spektakl został przyjęty fenomenalnie i w kraju, i za granicą. Owacje na stojąco, pozytywne recenzje, zachwyt widzów. - Wcześniej wielokrotnie myślałem, żeby to wszystko rzucić. Ale dziś wiem, że wybrałem właściwą drogę - mówi.

Zarzecznego dopadła stabilizacja, o jakiej marzył. Jest na etacie w Teatrze Polskim w Szczecinie. Zagrał rolę u boku amerykańskiej gwiazdy Stephena Baldwina. - Teraz jestem w Warszawie, za chwilę zacznę próby w Teatrze Komedia. Przyłapała mnie pani w kawiarni. Właśnie szlifuję swój drugi tekst. Może też go wystawię? - uśmiecha się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji