Artykuły

Teatr pełen grzechu

Są aż dwa powody, dla których "Magia grzechu" Pedro Caldero­na de la Barca, wystawiona w Tea­trze Dramatycznym w Warszawie, przej­dzie do historii teatru polskiego. Pierw­szym jest to, że premierę prasową w sto­sunku do premiery premierowej udało się odwlec o ponad sześć tygodni, co zresztą zemściło się nieprzyjemnie na reżyserze i spektakl stracił tempo oraz wywietrzały z niego wszelkie emocje. Drugim, że w spektaklu tym dobre są wszystkie role kobiece i nie ma ani jednej dobrej roli męskiej, z wyjątkiem Lubieżności, którą gra mężczyzna-transwestyta, jako taki pozostający ponad płciowy­mi podziałami. Niestety innych powo­dów nie udało mi się znaleźć, chyba że nazwisko reżysera - Tadeusz Słobodzianek, które bez wątpienia jest już częścią księgi chwały teatru w Polsce, tym razem jednak jej wyjątkowo bladą kartą.

"Magia grzechu" to jeden z najlep­szych autos sacramentales Calderona, oparty na X księdze "Odysei" opowiada­jącej o pobycie Ulissesa na wyspie Circe. Ulisses u Calderona nazwany jest Czło­wiekiem, Circe - Grzechem, a cała historia jest etapem w dziejach Everymana, którego opuściły Zmysły, pozostał zaś przy nim jedynie niewygodny Ro­zum. Zmysły na dworze Grzechu odnaj­dują swoje odpowiedniki - Występki, pasujące do nich z dokładnością godną platońskich połówek, zaś Rozum, wspie­rany przez Pokutę toczy wytrwałą i bez­pardonową walkę z Pychą. Rzecz jasna, w sztuce napisanej w połowie XVII wie­ku wszystko kończy się zwycięstwem Rozumu i druzgocącą klęską Grzechu. Okręt Ulissesa dopłynie wraz z maryna­rzami - Zmysłami bezpiecznie, pod światłym dowództwem Rozumu i mocną opieką Pokuty. Calderonowską alegorię pozbawia jednoznaczności podwójna za­sada ontologiczna postaci głównych bo­haterów. Ulisses i Circe, poza tym, że personifikują zasadę podnoszącą ich do kategorii zjawisk ogólnych, są też przy­padkami szczególnymi, czyli ludźmi szar­panymi przez namiętności i konieczność ciągłego dokonywania wyborów. W tym planie możliwa jest tragedia, w planie wyższym bowiem możliwa jest tylko ale­goryczna ilustracja. Grzech Circe polega na odwróceniu porządku rzeczy i prze­konaniu, że seks prowadzi do miłości, a nie odwrotnie. Nie zmienia to faktu, że kiedy Ulisses odpływa, będąc posłuszny Rozumowi i Pokucie, Circe przede wszy­stkim pozostaje porzuconą i rozkochaną kobietą, a dopiero w drugiej kolejności, ukaranym i pokonanym przez Rozum i Pokutę, Grzechem.

Przedstawienie Słobodzianka grane jest na scenie Dramatycznego przy otwar­tej żelaznej kurtynie. Na granicy sceny i proscenium stoi wielki drewniany kru­cyfiks. Po przeciwnej stronie, na osi krucyfiksu teatralna rampa z purpurową kotarą i migającymi kolorowymi żarów­kami. Ta kabaretowa scena jest pałacem Circe, kuszącym siedliskiem Występków i zła wszelkiego. Przez całą, majaczącą czerwonymi fioletami widownię Dramatycznego prowadzi drewniany podest. Stamtąd przychodzi Pokuta. Jedynym ruchomym elementem scenografii jest wielki drewniany stół.

Przedstawienie poprzedza prolog. Na podeście, w bladoniebieskim świetle ska­cze przez skakankę dziewczynka ubrana w strój do Pierwszej Komunii Świętej. Czasami rączo i wysoko, czasami nie­mrawo, często plącząc nogi w sznurek skakanki. Spektakl rozpoczyna się od burzy morskiej. Rozum ubrany w czarną sutannę dzierży w rękach żagiel - proce­syjny feretron z wizerunkiem Matki Bos­kiej. Załoga stoi na stole-okręcie, nawie Kościoła. Człowiek ubrany w czarny garnitur, Zmysły w strojach właściwych różnym męskim typom. Kiedy rozpęta się burza, stół z okrętu zmieni się w trat­wę Meduzy. Nie wiadomo skąd dobiega monotonny i zaiste kuszący śpiew syren. Nużąca i niestety bardzo źle grana eks­pozycja trwa około 20 minut. Dopiero po tym czasie na scenie pojawiają się Występki i sama Circe. To zdecydowanie najefektowniejsza część "Magii grze­chu". Występki, jak to Występki, są wesołe i powabne. Grają je bardzo pięk­ne i zgrabne młode aktorki, oraz jeden niezwykłej szczupłości mężczyzna odzia­ny w szaty niewieście (to Lubieżność, najgorszy z występków). Występki wy­glądają jak kobiety lekkiego prowadze­nia się, przyprowadzone do teatru z jed­nej ze sławnych paryskich ulic lub parys­kiego burdelu. Każda ofiarowuje męż­czyznom spragnionym namiętności inną możliwość rozkoszy dla zmysłów. Jest więc słodka dziewczynka w marynars­kim kołnierzu, tuląca pluszowego misia, jest słodka pokojówka w różowych ko­ronkach, jest sroga nauczycielka zacze­sana w kok, z drucianymi okulara­mi na nosie, jest niewiasta skłonna do masochizmu i wreszcie królowa sadyz­mu, czyli Pycha w czarnych skórach, z pejczem w dłoni i czarnej księżej czapce na głowie. Pohulanka Zmysłów i Wy­stępków odbywa się w rytm skocznych śpiewów i wyuzdanych tańców. Zabawę przerywa Pokuta - dziewczynka w bia­łym, komunijnym stroju, która przyby­wa w sukurs przez cały czas niezadowo­lonemu i jakoś niesympatycznemu Ro­zumowi. Przybywa właściwie w ostatniej chwili. Ulisses bowiem rozdał już otrzy­many od niej "cnót bukiecik w tym samym kolorze, co krew baranka" i go­tów jest pozostać w objęciach Grzechu (skądinąd naprawdę bardzo kuszącego), spokojnie słuchając bluźnierczych kup­letów Lubieżności śpiewanych pod kru­cyfiksem. O nawróceniu na drogę pokuty decyduje próba chleba. Każdy ze zmys­łów kolejno musi powiedzieć, czy boche­nek chleba, który widzi, dotyka, wącha, smakuje, słyszy jest chlebem tylko, czy też może ciałem Chrystusa.

W zakończeniu sztuki Słobodzianek wprowadza bardzo istotną zmianę. Już wszystkie Zmysły, poza Dotykiem, wsia­dły na okręt, by odpłynąć z wyspy Wy­stępków. Tylko Dotyk nie może się zde­cydować trzymany twardo w objęciach transseksualnej Lubieżności. Lubieżność właśnie postanowi pierwsza (-y?) nawrócić się na drogę Pokuty i odpłynąć wraz ze Zmysłami. Za nią podążą pozostałe Występki. Circe w swym pałacu pozo­stanie zupełnie sama. Calderon nie dał Występkom szansy nawrócenia. Słobodzianek okazał się bardziej miłosierny.

A jednak przedstawienie Słobodzianka jest po prostu drętwe i grzeszy (magia grzechu?) tym, co można nazwać nad­miernym celebrowaniem. Wiadomo, że w tym teatrze każda rzecz musi się zda­rzyć kilka razy, by nabrała rytualnej sankcji i potwierdzenia, bowiem einmal ist keinmal. Pięć Zmysłów jest znakomi­tym powodem repetycji zdarzeń, tyle tylko, że za dość wysoką cenę. Przed­stawienie nie ma tempa i po prostu rozłazi się, tym bardziej, że aktorzy rów­nież nie potrafią utrzymać w napięciu uwagi widzów. Zdają się komunikować publiczności, że tak naprawdę, to z tymi Zmysłami i Występkami to tylko taka zabawa i nie ma się czym przejmować. Trudno też uwierzyć, że reżyser miał do całej sprawy stosunek serio.

Siedemnastowieczny tekst Calderona może bawić współczesnego widza swoją naiwnością, ale nie jest w stanie roz­budzić emocji, wywołać lęku i wzrusze­nia. Słobodziankowi zabrakło metody i konsekwencji, a przez to spektakl jest nijaki. Ani straszny, ani śmieszny. Ani zbawiony, ani potępiony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji