Artykuły

Jacek Sieradzki: Cenię sobie, że Koszalin ma taki festiwal, jak "m-teatr"

- Nie czuję się na siłach, żeby wygłaszać jakieś pouczenia. Mogę tylko powiedzieć - choć młodzi reżyserzy i tak to wiedzą - że trzeba robić taki teatr, jaki człowiekowi w duszy gra, ale pamiętać przy tym, że on ma do kogoś dotrzeć. Że spektakl, to nie tylko ja - reżyser, tylko ja plus ty, czyli widz. To jest klucz do teatru - rozmowa z Jackiem Sieradzkim, krytykiem teatralnym i redaktorem naczelnym miesięcznika "Dialog", członkiem jury 7. Koszalińskich Konfrontacji Młodych "m-teatr" 2016.

Zakończyła się siódma edycja festiwalu młodego teatru. Czy koszalińskie wydarzenie jest ważnym punktem na mapie festiwalowej kraju? Może być swoistą trampoliną dla młodych reżyserów?

- Sądzę, że tak. Ten festiwal ma swoją wagę. W tej chwili nie ma innego miejsca, gdzie młodzi reżyserzy mogą się skonfrontować, a to już jest wartością samą w sobie. Myślę, że także dla miłośników teatru w Koszalinie jest to pewna szansa, żeby zobaczyć, że teatr to nie jest coś, co zawsze jest błyszczące, jak papierek od cukierka. Doskonałe aż do znudzenia. Tylko czasami właśnie takie chropowate, nawet fałszywe. Że może iść w złym kierunku, ale z uczciwymi intencjami.

A czy te spektakle, które pan zobaczył są dobrym prognostykiem dla przyszłości teatru?

- Myślę, że cały festiwal jest taki. Bo nawet jeśli coś nam się podobało mniej, to jednocześnie w każdym spektaklu coś było. Ja sobie cenię, że Koszalin ma taki festiwal, w którym nie szuka się mistrza, doskonałości, uznanego nazwiska. Tylko nowych, wchodzących w zawód ludzi. A w takim przypadku trzeba wziąć pod uwagę pewną taryfę ulgową. Że oni mają prawo szukać, prawo błądzić.

A dlaczego młodych twórców tak bardzo ciągnie do dramatu, tragedii? Do tematyki trudnej i bolesnej?

- To jest temat na głębszą analizę. Być może jest tu pewien rodzaj i snobizmu zawodowego, ale i przeświadczenie - panujące nie tylko w środowisku teatralnym - że coś, co jest lekkie, jest i mniej warte. Myśmy w dużej mierze w ostatnich latach stracili to, co było kiedyś siłą polskiego teatru - że znakomici reżyserzy i aktorzy potrafili podnieść komedię na poziom mocnej wypowiedzi artystycznej. Teraz jak coś jest farsą, to wygląda tak, że się przychodzi, obejrzy i monetarnie zapomina. A jak już jest poważna sztuka, to musi być od razu bardzo poważna. Tymczasem to się da łączyć i myślę, że będzie się łączyć coraz częściej. Śmiech nie musi być kretynizmem. Nie musi być pusty. Śmiechem mówi się rzeczy ważne. Przecież także drugi zwycięski spektakl ("Cynkowi chłopcy") miał w sobie element prześmiewczy, tylko zza niego wychodziły rzeczy ważne, tragiczne.

Dotychczas młodzi twórcy często szli na skróty, stawiając na kontrowersje. Tutaj mieliśmy sytuację przeciwną. "Współzwycięzca", młody, wciąż studiujący reżyser wykazał się dużą dojrzałością. Czy to jednostkowy przypadek, czy też debiutanci zrozumieli już, że mogą operować sprawdzonymi środkami na tyle umiejętnie, by zrobić coś unikalnego i z klasą?

- Na pewno jest za wcześnie, żeby po jednym spektaklu mówić o tendencji. Myślę, że powoli nadchodzi zrozumienie, że to zachłyśnięcie się sobą, robienie takich spektakli, że ja tu coś wielkiego kombinuję, a jeśli ty, widzu za mną nie nadążasz to twoja strata - nie jest właściwą drogą. Młodzi reżyserzy zaczynają rozumieć, że widz musi być ich sojusznikiem, bo jeśli go nie ma, to cokolwiek wymyślą nie będzie miało znaczenia.

To jakie miałby pan rady dla twórców przyjeżdżających do Koszalina?

- Nie czuję się na siłach, żeby wygłaszać jakieś pouczenia. Mogę tylko powiedzieć - choć oni to i tak wiedzą - że trzeba robić taki teatr, jaki człowiekowi w duszy gra, ale pamiętać przy tym, że on ma do kogoś dotrzeć. Że spektakl, to nie tylko ja - reżyser, tylko ja plus ty, czyli widz. To jest klucz do teatru.

Czy jednak reżyser ma tym widzom schlebiać, ograniczając się chociażby do coraz popularniejszych, ale i coraz bardziej trywialnych i na niskim poziomie przekazu fars? Czy jednak powinien też ich trochę "wychowywać" ambitniejszym teatrem?

- Wychowywać to jest złe słowo. Bo w tym jest jakiś paternalizm - to znaczy: ja jestem od ciebie mądrzejszy, to ja ci teraz coś powiem. Jeżeli już, to raczej powinno być to myślenie typu: pośmiejmy się razem, bo nas coś wspólnie śmieszy, ale i przejmuje. W repertuarze rozrywkowym generalnie nie ma niczego złego. Pytanie jak to się zrobi. Starzy mistrzowie mówili, że farsa na poziomie, to nie błazeństwo i robienie min, tylko normalni ludzie w nienormalnych sytuacjach. Wtedy to nie jest pusty śmiech, o którym wspominałem. Farsy nie muszą być kompromitacją i warto je także realizować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji