Artykuły

Musical po polsku

Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale nasze teatry stosunkowo rzadko interesują się twórczością musicalową. Nawet sceny muzyczne (nie operowe!) dość nieufnie traktują ten, wielce popularny na Zachodzie - zwłaszcza w USA - gatunek dramaturgii "wiązanej" z muzyką. Jak podaje encyklopedia "musical - to amerykański typ operetki (komedii muzyczcej)". Więc opowieści skonstruowanej głównie w oparciu o wątki szeroko pojętej komediowości, z wartką akcją, prostymi piosenkami oraz tańcem. Tyle w uproszczeniu o samym rodzaju dramatycznym, który - choć wywodzi się (prawie) z operetki - najbardziej bywa zbliżony do komedii, suto zaprawianej lżejszą muzyką i przetykanej wstawkami baletowymi.

To prawda, że tradycje musicalowe mamy - delikatnie mówiąc - nikłe, zresztą i operetkowe (naturalnie, te rodzimego pochodzenia) także bardziej już gustowaliśmy w sztuce wodewilowej tyle, że w dawniejszych czasach. Całkowicie śpiewane ostały nam się jedynie stare opery i to wyraźnie dla koneserów, czyli nie tak znów licznych melomanów. Jeszcze tu i ówdzie przyciągnie widza i słuchacza składanka estradowa lub operetka w klasycznym wydaniu - wabiąc raczej melodiami, mniej zawartością tekstową. Nie zamierzam na tym miejscu zgłębiać ani przyczyn, ani samych (oferowanych) wartości artystycznych tego typu muzyki. Nie jestem fachowcem.

Być może, stąd mój stosunek do musicalu w ogóle ma temperaturę - w odbiorze - umiarkowanie chłodną. Co nie oznacza, bym nie odkrywał uroków smakowitej, dobrej (jakież to względne pojęcie!) rewii i kabaretu. Ale to już całkowicie inna beczka rozrywki quasi-teatralnej. Niekiedy zaś, aczkolwiek rzadziej, bez dodatku "quasi". Przy okazji należałoby dodać, że w zasadzie do wyjątków można dziś zaliczyć jakikolwiek spektakl w teatrze pozbawiony muzycznego podkładu.

Wydaje mi się, że co najmniej taką dawką wstępnej wypowiedzi wypadało poprzedzić nową premierę, zresztą jedną z licznych w ostatnim okresie na obu scenach TEATRU im. J. SŁOWACKIEGO. Idzie, oczywiście, o musical Cień. Utwór ten ma kilku ojców. Najpierw Andersena jako twórcę dydaktycznej bajki. Potem Eugeniusza Szwarca (1896-1958) radzieckiego dramaturga, który lubił - i umiał - przemieniać cudze bajki w oryginalne, sceniczne baśnie (m. in. "Smok", "Nagi król", "Najzwyklejszy cud", no i "Człowiek i cień"). Wreszcie Wojciecha Młynarskiego - autora libretta (wraz z tekstami piosenek) i Macieja Małeckiego (kompozytora melodii musicalowych). Tylu zatem rodzicieli satyrycznego słucho-widowiska obarczyło matczynymi obowiązkami inscenizacyjnymi Romanę Próchnicką oraz jej reżyserskich synów: Pawła Voglera (scenografia), Jerzego Marię Birczyńskiego (układy choreograficzne) i Bolesława Rawskiego dyrygującego ośmioosobową orkiestrą. Przygotowaniem wokalnym aktorów zajmowali się: Magdalena Długosz i Lesław Lic, a korektą emisji głosu - Barbaro Siejka.

Już samo tylko podliczenie listy artystycznych ojców, matek, synów, córek, sióstr, braci i kuzynów Cienia powinno zwrócić uwagę P.T. Publiczności - śledzącej wzrokiem, z otwartymi uszami zdarzenia sceniczne - na ogrom wysiłku ze strony wszystkich realizatorów musicalu w teatrze dramatycznym. O czym nadmieniam bez dyskretnego cienia ewentualnych usprawiedliwień wykonawców, lecz gwoli przypomnienia, iż chodzi tu o komedię (zgryźliwą) przede wszystkim, a muzyczną o tyle o ile jest to możliwe w zespołach profesjonalnych - aktorskich, nie wokalnych. Tą uwagę wysuwam jakby na wyrost, albowiem przedstawienie jako całość (acz z pewnością w zróżnicowaniu indywidualnym) cechuje wielka staranność i solidność poziomu śpiewno-melorecytacyjnego. Wykazuje też niemałe możliwości wokalne, właśnie sporej liczby artystów - szczególnie jednak znakomicie wprost zgranego, ześpiewanego tercetu Dam Dworu: Jadwigi Leśniak-Jankowskiej (Donna Inez) Danuty Jamrozy (Donna Maria) i Agnieszki Kowalskiej (Donna Klara). To było już więcej aniżeli wysoka norma tzw śpiewającego aktora.

Zanim jednak nieco szerzej o postaciach Cienia i ich wymiarach scenicznych, warto przez chwilę - ale w sposób nie ujawniający szczegółów intrygi fabularnej - zastanowić się nad budową dramaturgiczną sztuki Bo, w pierwszym rzędzie należy podkreślić rolę Eugeniusza Szwarca jako autora przewrotnej komedii "Człowiek i cień", nazwanej dość ironicznie baśnią dla dorosłych. Owa historia oderwania się złowrogiego cienia od dobrodusznego człowieka niejako z nim złączonego i próba zdominowania tyra sposobem Dobra przez Zło. Pełna wciąż aktualnych odniesień satyrycznym w ekstremalnych układach między ludźmi, władzą i poddanymi - jest u Szwarca przede wszystkim mocno scementowana dramatycznie. U Andersena ogranicza się tylko do bajkowej przypowiastki, podczas gdy w libretcie Młynarskiego - obok świetnych przeważnie piosenek z dużym ładunkiem dowcipu społecznego, obyczajowego czy politycznego (,,...Czy to chodzi za człowiekiem tylko przesłonięte światło / czy tez to, co w człeku mętne, ciemne, niskie. półświadome / lecz obecne i natrętne...") - mnie osobiście razi niespójnością i brakiem ...musicalowej werwy z szybko zmieniającymi się sytuacjami, O samej muzyce Małeckiego nie wypowiadam się, chociaż - wbrew niektórym krytykom - nie szukałbym modnych pocisków samosterujących, aby ją zniszczyć, zanim dotrze do przeciętnego ucha bardzo różnego odbiorcy. Przyznaję, że i słuchacz tego Cienia musi wykazać w początkowych partiach spektaklu cierpliwość, żeby po prostu przestawić swa "osobistą" antenkę wewnętrzną na fale innego gatunku scenicznej twórczość. Na sporo skrótów psychologii postaci; na śpiewne dialogi oraz ich podwójne dno aluzji -czy wręcz symbolicznie zgrubiałe zarysy puent. Myślę, że pojąwszy po pewnym czasie istotę konwencji śpiewogry, zacznie się bawić (z domieszką sarkazmu) i rozpoznawać z wolna inteligentne propozycje zabawy wokół naszych małych i większych marzeń w karykaturze, jakie podsuwa inscenizacja Romany Próchnickiej. A także uświadomi sobie, że ma do czynienia z teatrem, w którym zagościła muzyka i śpiew z tzw zmrużeniem oka.

Mniemam również, że wykorzystując grę w schematy czarno-białe, reżyserka przystała na zamierzone dysonanse scenograficzne Pawła Voglera: między topornymi meblami hotelowymi a subtelnie zwisającymi, niczym sople, jakby secesyjnymi kandelabrami (lub opuszczającym się ku dołowi sceny okratowaniem bajki) - gdzie rozgrywa się akcja "gościnnych" tęsknot Uczonego i jego Zjaw Dworsko-ministerialnych, czy wreszcie liryczno- ironiczne walki skromnej córki hotelarza, Anuncjaty oraz pełnej tupetu Piosenkarki, o względy młodego Filozofa. Ta współgra bowiem wyraziście podkreśla wybujałości wszelakich postaw ekstremalnych. Na obszarze ładu i bezprawia, estetycznych doznań i niesmaku (albo braku smaku).

Wydaję mi się, ze wielki trud inscenizatorski Próchnickiej (nawiasem mówiąc, pierwszy w jej realizacji "Cień" był przed z górą 5 laty ozdobą XXI Kaliskich Spotkań Teatralnych) nie poszedł na marne. Co prawda, przedstawienie trochę traci na ekspresji dramatycznej w swojej drugiej części - ale, o czym już wspomniałem - błędów uproszczonej dramaturgii (libretta!) nie da się naprawić w całości. Nawet przy dobrym wykonawstwie aktorskim i rzetelnym przygotowaniu większości zespołu pod kątem wokalno-tanecznym.

Najciekawsze postacie wykreowali na scenie: Krzysztof Jędrysek (demoniczny, ale i tchórzliwy Cień), Marian Cebulski (zgrabnie podśpiewujący nieco kabaretowy właściciel hotelu), Anna Sokołowska (jego romantyczna córka Anuncjata, dość dawno nie widziana na tej scenie - a przecież prezentująca i talent i urodę, i wdzięk liryczny, i umuzycznienie). Urszula Popiel (przypominająca swe wokalne sukcesy tym razem jako przewrotne wcielenie piosenkarki Julii Giuli), Leszek Kubanek (baśniowy Król-bas), Marian Dziedziet (coraz pewniej 'czujący' estradę - dwuznaczny w schemacie Dziennikarz Borgia). Epizodycznie wystąpili - Andrzej Balcerzak (figlarny Minister Finansów), Tadeusz Zięba (rozśpiewany Premier), Jerzy Sapań (tajemniczy - także dla widowni - Tajny Radca) Jacek Wójcicki (Doktor). Wojciech Ziętarski (Kapral i na dodatek krwawy Kat), Sławomir Rokita (śmieszny Dobosz) oraz Stanisław Jędrzejewski, Jacek Milczanowski (strażnicy), Stanisław Świder i Juliusz Zawirski (lokaje). Raczej bezbarwnie zaprezentowali się, z winy librecisty, Zbigniew Ruciński (niedookreślony scenicznie Uczony i Ewa Jendrzejewska (pretensjonalna, chyba w sposób niezamierzony, Królewna). Niestety, nie widziałem Katarzyny Gniewkowskiej w roli Królewny i Karola Podgórskiego jako Doktora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji