Artykuły

Matka bez Leona

"Matka" w reż. Piotra Chołodzińskiego w Starym Browarze w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

No, ale Peszek był rewelacyjny! - powtarzali widzowie wychodzący z premiery "Matki" w Starym Browarze. Czy aby na pewno?.

Że Jan Peszek jest świetnym aktorem, że potrafi zelektryzować publiczność samym faktem pojawienia się na scenie, że wystarczy jedna jego mina, żeby podskoczyło dramaturgiczne napięcie, że panuje nad głosem i ciałem - to wszystko święta prawda i nie zamierzam z nią polemizować. Kłopot w tym, że Jan Peszek grając sobotniego wieczoru w "Matce" Witkacego miał wprawdzie co zagrać, ale nie bardzo było z kim i o co.

Jego Janina Węgorzewska z domu von Obrock (lub też po prostu Obrok, a nawet obrok) ma swoje monologi skrojone na miarę operowych arii i oprawione w nowoczesną technikę jak choćby imitacja odtwarzacza CD czy przemyślana winda "do nieba". Ma czarną, koronkową suknię, która pasuje jak ulał, jak skóra, jak ciało, tworząc postać tyleż karykaturalną, co szalenie przekonującą. A aktor daje nam popis min, gestów, pląsów, zawieszeń, zastygnięć. Wielka wystawa teatralnych środków: tylko dziś, tylko dla państwa! I państwo mają żywe dowody na to, że widzieli Naprawdę Wielką Kreację. A ja mam poczucie, że to raczej jej parodia. Ale wzięłabym to za dobrą monetę, gdyby się spektakl w tym kierunku rozwijał. Tyle że się nie rozwija.

Matka ma też swoje "robótki" już nie ręczne, ale maszynowe, związane z monstrualną konstrukcją ni to dziewiarską, ni tkacką. Kłopot w tym, że rzeźbo-instalacja, która miała robić w tym spektaklu za naczelną nowoczesną metaforę pajęczej sieci oplatającej dom Leona i jego Matki, nie sprawdziła się na scenie. Chciałoby się, żeby to cudo, choć drgnęło. Tymczasem tkwi ono ciężko i tępo, każąc się obchodzić w koło i uważać aktorom na plątaninę białych sznurków, które udają osnowę. A zwisające z niego sieci pełnią w efekcie niestety dokładnie tę samą rolę, co najtradycyjniejszy teatralny dekor typu bluszcz na ścianie albo sucha brzózka przy płocie. Szkoda. Wielka szkoda.

Ma wreszcie pani Janina cały asortyment szklanek, kieliszków, karafek i butelek, który służy jej do oddawania się alkoholizmowi. Ta zastawa budzi na widowni największą uciechę, podobnie jak stwierdzenia, że szacowna mateczka "nic nie widzi" i jako żywo musi się napić.

A czego Matka nie ma? Przede wszystkim nie ma syna. Albowiem Leon (Błażej Peszek) jak i cała młodzież w tym przestawieniu, ubrany niedbale po hiphopowemu, z tą samą niedbałością odnosi się i do tekstu sztuki, i do scenicznego ruchu. A wstawki z breakdance`a mają się do całości przedstawienia jak pięść do nosa i poza efekciarstwem niczego do niego nie wnoszą. Jeśli miały zastąpić (wyprzeć, a może unaocznić?) mętne społeczne idee Leona Węgorzewskiego, to ja kategorycznie protestuję i domagam się oryginału. Starsze pokolenie trzyma się w swoich rolach skostniałych konwencji pseudoawangardowego teatru: Lucyna Berr (Ewa Kolasińska) wije się w czarnej skórzanej bieliźnie, a Joachim Cieleciewicz (Zygmunt Józefczak) strzela obcasami i szpicrutą oraz pręży się i nadyma. Jedyna scena mająca znamiona partnerskiego dialogu to rozpoczynająca drugi akt rozmowa Janiny Węgorzewskiej i teścia jej syna Apolinarego Plejtusa, którego gra Tadeusz Kwinta.

O co więc chodzi w tym spektaklu? Jeśli o benefisowy popis Jana Peszka utrzymany w zaprawionej wygłupem i towarzyskim blichtrem stylistyce Teatru STU - to się udało, choć ciężkawo, po poznańsku, a nie po krakowsku. Ale jeśli miała to być rzeczywiście nowa, odkrywcza inscenizacja "Matki" wpisująca dzieło przewrotnego, profetycznego demaskatora w naszą rzeczywistość, to - przykro mi - dokonała się totalna klapa. Wszak w tej sztuce poza wygłupem jest jeszcze groza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji