Artykuły

Interpretacja pierwsza

"...córka Fizdejki" w reż. Jana Klaty z Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu na VIII Ogólnopolskim Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach. Dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Wokół teatru Jana Klaty narosło wiele nieporozumień. Podobno o jego przedstawieniach reżysera z irokezem na głowie i różańcem w kieszeni mówią nawet księża podczas niedzielnych kazań, podając je za przykład bezkompromisowego upominania się o wartości chrześcijańskie. A z drugiej strony mamy grono krytyków, z Temidą Stankiewicz-Podhorecką na czele, zarzucających mu bezbożność i naśmiewanie się z religii. I jak to wszystko pogodzić?

Nie jestem wyznawcą teatru Jana Klaty, ale "...córka Fizdejki" zrealizowana w Wałbrzychu jest jego najlepszym przedstawieniem. Początkowo odbierano je jako doraźny komentarz do nachalnego referendum unijnego, podkreślając poddańczy stosunek naszego wejścia do Unii Europejskiej. I rzeczywiście trudno byłoby powiedzieć, że spektakl nie dotyka tego problemu. Przecież wykorzystano w nim nawet tandetną śpiewkę unijną "Głosuj na tak", a w grodzie Eugeniusza Fizdejki (Wiesław Cichy) na maszt wciągnięta zostaje unijna flaga. Co prawda spada po chwili, psując podniosły nastrój. Takie właśnie jest całe to przedstawienie. Używa się w nim wielu symboli naszej narodowej dumy, by po chwili pokazać, że kryje się za nimi jedynie pustosłowie.

Od referendum minęły prawie dwa lata, a spektakl się nie zestarzał. Klata podejmuje w nim wielopoziomową analizę naszej narodowej mentalności w oparciu o układy z zachodnimi sąsiadami. Za pretekst posłużył mu jeden z najbardziej grafomańskich tekstów Witkacego opowiadający o pojednaniu z Neo-Krzyżakami - "Janulka, córka Fizdejki". Jeżeli chodzi o stosunek do tekstu, to Klata zawsze chodzi własnymi ścieżkami. Nie inaczej jest tutaj. Z treści dramatu pozostało może jakieś 10 %, ale reżyserowi udało się pozostać wiernym myśli autora. Spory światopoglądowe bohaterów czy niewiele już dziś mówiące żarty pod adresem teorii czwartej rzeczywistości Leona Chwistka Klata zastąpił obrazami naszej współczesności.

Już w pierwszej scenie widzimy śpiących bojarów ubranych w nędzne łachy z reklamówkami "Biedronki" i "Alberta". Za nimi rozpościera się "Bitwa pod Grunwaldem" Jana Matejki -, wspaniała i chlubna wizja naszej historii, która powinna być dla nas przykładem. I pewnie mogłaby być, gdyby nie ci, pożal się Boże, bojarzy - bezdomni i bezrobotni, którzy przyszli do teatru z castingu. Wnoszą na scenę swoją prawdę, a dzięki temu również aktorzy nie mogą uciekać się do sztuczek i rubasznych podskoków. Ich kłamstwo widać byłoby wtedy jak na dłoni. To właśnie bojarom Fizdejko rozkaże zabijać się nawzajem, gdy nie będą mu już do niczego potrzebni. Zaczną wtedy walić się po głowach torbami z logo tanich hipermarketów. Nie pasują do tego świata, bo są dziczą, która burzy dobre samopoczucie władzy. Równie bolesną traumę przywołują potwory, które w "córce Fizdejki" są więźniami w oświęcimskich pasiakach. Żałośnie podrygują w rytm muzyki. Jednak, jak same zapewniają, nie są przecież symbolicznymi postaciami, ale po prostu chcą jeść

A przecież wcześniejsze pojednanie z Neo-Krzyżakami odbyło się właśnie po to, by wyplenić całą tę dzicz i wszelkie potwory przeszłości. Wielki Mistrz Gottfried von und zu Berchtoldingen (Hubert Zduniak) u Klaty jest komisarzem unijnym, ubranym w lalusiowaty garnitur. Jego asystenci z dumą pokazują portrety niemieckich uczonych i artystów oraz logo najlepiej prosperujących firm. Oto produkty najwyższej kultury, których polska dzicz może tylko pozazdrościć. Co wobec takich osiągnięć ma do zaprezentowania Fizdejko? Może odegrać jedynie żałosny balecik, w którym przedstawi wizję polskiej historii - ku pokrzepieniu serc oczywiście. Znajdą się tu wszelkie sławne bitwy i zasłużeni bohaterowie z Rejtanem na czele. Całe to nawracanie przyniesie jednak rozpaczliwe skutki dla Neo-Krzyżaków. W jednej z ostatnich scen zobaczymy Wielkiego Mistrza wcinającego przypalony bigos prosto z patelni. Mamy oto wyższą kulturę kocmołuchów.

Klata, podobnie jak Witkacy, nie ma złudzeń w ocenie nie tylko polskiej mentalności, ale współczesnej kultury we wszelkich jej przejawach. Jest to wizja na wskroś katastroficzna. W bezkompromisowości ukazywania polskich traum reżyser podobny jest rzeczywiście do wytrawnego kaznodziei, tyle tylko, że zamiast prostych odpowiedzi podsuwa nam lustro społecznej i mentalnej degradacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji