Artykuły

Publiczność zwymyślana?

"Nasza przemoc i wasza przemoc" w reż. Olivera Frljića - koprodukcja HAU Hebbel am Ufer w Berlinie, Wiener Festwochen, Slovensko mladinsko gledališče, Ljubljana, Kunstfest Weimar, Zürcher Theaterspektakel i Hrvatsko narodno kazalište Ivana pl. Zajca, Rijeka, na XV Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Szymon Spichalski w portalu Teatr dla Was.

Nazwisko Olivera Frljića kojarzy się w Polsce dość jednoznacznie. Nawiązuję oczywiście do osławionej afery w krakowskim Starym Teatrze, gdzie w 2013 roku miała odbyć się premiera jego "Nie-boskiej komedii. Szczątków". Spektakl odnosić się miał do domniemanych antysemickich wątków przedstawienia Konrada Swinarskiego z 1965 roku (głównie do sceny z "rogatymi" Żydami). Wkrótce rozpoczęły się społeczne protesty, oskarżenia o kalanie pamięci wybitnego reżysera; w samym zespole aktorskim dokonał się podział pokoleniowy. Dyrektor Jan Klata zdecydował się na odwołanie premiery. Do dzisiaj część środowiska postrzega ten wybór jako zwyczajne tchórzostwo kierownika Starego.

Tamta sprawa nie wzbudza już tyle emocji, ale dużo mówi o metodzie pracy chorwackiego twórcy. Frljić świadomie doprowadza do konfliktów już na poziomie prób, scenariusz swoich przedstawień opierając nierzadko na improwizacji aktorów. Ta metoda twórcza sprawdziła się w przypadku jego wczesnej twórczości. Głośne "Przeklęty niech będzie zdrajca swej Ojczyzny!" było głosem Frljića na temat animozji między krajami dawnej Jugosławii. Aktorzy lubljańskiego Teatru Mladinsko opowiadali o swoich reakcjach na wieść o śmierci marszałka Tito. W spektaklu znalazło się miejsce na ukazanie opinii i Serba, i Słoweńca. W "Tchórzostwie" nawiązano do NATO-wskich bombardowań Serbii w 1999 roku, przy okazji poruszając kwestię masakry w Srebrenicy. "Aleksandra Zec" zwracała uwagę na mord dokonany przez Chorwatów na serbskiej rodzinie Zeców. "Jugosłowiańskie" przedstawienia pokazywały konsekwencję Frljića w wyczuwaniu skomplikowanych bałkańskich relacji.

Reżyser ukazywał fragment tragedii jednego narodu, by prowokacyjnie zapytać potem: a w czym ten dramat ma być lepszy od traumy pozostałych nacji? Bałkański tygiel rządzi się swoimi prawami, dlatego wspomniane spektakle miały mocny, zmuszający do dyskusji wydźwięk. Frljic posługuje się mocnymi znakami scenicznymi, które nieraz są po prostu kiczowate i grafomańskie. W przypadku społecznego kontekstu tych spektakli miały one jednak swoją moc. Tym bardziej, że w "Przeklęty" twórca naszpikował widowisko odniesieniami do hymnu Jugosławii, dawnych szlagierów i innych znaków minionego czasu.

"Naše nasilje i vaše nasilje" (co należy tłumaczyć jako "Nasza i wasza przemoc") jest koprodukcją kilku teatrów z Niemiec, Austrii, Chorwacji oraz Słowenii. Przedstawienie nawiązuje do "Estetyki oporu" Petera Weissa - monumentalnej trzytomowej autobiografii pisarza. Jej problematyka dotyczy głównie lat 1937-1940 i opisu antynazistowskiej lewicowej opozycji. Książkę napisano z marksistowskich pozycji, nie dziwią zatem rozważania na tematy ruchu robotniczego czy klasowości. W spektaklu pozostaje z niej niewiele, dla Frljića kluczowe jest za to pojawiające się w niej pytanie o kształt sztuki i jej politycznych powinności w przełomowych czasach.

Reżyser przenosi te zagadnienia we współczesność. Do udziału w przedstawieniu zaprosił aktorów o różnym pochodzeniu: azerskim, żydowskim, itd. Wcześniej Frljić zajmował się mentalnością postjugosłowiańską, w "Naše" odwołuje się do sytuacji szeroko pojmowanego świata Zachodu. Robi to bezpośrednio, bez uciekania się w jakiekolwiek subtelności. I niestety przypomina w tym Lucusia z opowiadania Mrożka, który walczył niezłomnie, pisząc po ścianach publicznych szaletów. Grupa grających rozbiera się, odsłaniając arabskie napisy wymalowane na swoich ciałach. W katartycznej scenie orgii przy dźwiękach "Cichej nocy" aktorzy zmazują je, a jedna z kobiet wyciąga z pochwy biało-czerwoną flagę. Bezsensowny gest jest po prostu tanią prowokacją, bo jak odczytać tę scenę: jako "porzucenie" kulturowego narzuconego kostiumu? Sprzeciw wobec Europy? Ładny to protest, na pewno nakłaniający do poważnego traktowania tego spektaklu. Zakładam zresztą, że do takiego chwytu nie użyto by flagi tęczowej lub izraelskiej.

Takie otwarcie ustawia cały spektakl. Pozostałe sekwencje są zbudowane na podobnych plakatowych znakach scenicznych. Owszem, czasem trafiają one w cel. Zupełnie jak wtedy, kiedy jeden z aktorów dwukrotnie prosi o minutę ciszy: jedną w hołdzie dla pomordowanych w zamachach w Belgii oraz Francji, a drugą ku czci Afgańczyków i Syryjczyków, których zabili Amerykanie i Europejczycy. "Nasze" ofiary zawsze są nam bliższe, czego dowodem masowe ustawianie zdjęć profilowych w stylu "je suis Paris", przy jednoczesnym milczeniu w sprawie ostatniej rzezi w Bagdadzie. Ciekawa jest scenografia Igora Pauški: ściana z kanistrów kojarząca się z murem granicznym, ale i przywodząca na myśl wizję świata zbudowanego na ropie pozyskiwanej przemocą. Jeden z aktorów napisze na niej słowa: "Ropa naftowa jest sprzeczna z pięcioma aktami prawnymi".

Tylko co z tego, że pada parę trafnych spostrzeżeń, skoro pozostała część przedstawienia to zwykła ideologia. Jeden z aktorów rzuca demagogiczne życzenie: "życzę wam zamachów, bo dopóki liczba ofiar się nie wyrówna, dopóty nie będzie spokoju". W innej sekwencji można usłyszeć bełkot rodem z lat siedemdziesiątych o podobieństwach faszyzmu i kapitalizmu - bo rzekomo do tego doprowadzają różnice w "stosunkach majątkowych". Ciekawa uwaga, jeśli zważymy, że m. in. rozwarstwienie majątkowe w carskiej Rosji przyczyniło się do rewolucji, w której zwyciężyli jakże bliscy faszyzmowi komuniści. Symptomatyczna jest scena popijawy z Syryjczykiem. Towarzyszący mu Europejczycy pytają: "cieszyłeś się, jak był zamach?", po czym karmią go na siłę wieprzowiną. Zmuszają go do picia alkoholu w sposób, który przypomina waterboarding.

Aż chce się zapytać: czy Europa na pewno stosuje "kulturowy terror" względem imigrantów? Frljić zupełnie nie dostrzega absurdów, do jakich doprowadził prawdziwy problem: poprawność polityczna. W spektaklu nie pada choćby wspomnienie o dzielnicach wschodniego Londynu czy brukselskiego Molenbeek, gdzie muzułmanie tworzą zamknięte społeczności rządzące się własnymi prawami. Frljić punktuje rzekomo przymusowe "europeizowanie" imigrantów, a tymczasem niedawno w Muzeum Kapitolińskim zasłonięto statuy z elementami nagości, kiedy z wizytą przyjechał premier Iranu. O współczesnej Europie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że ze swojego chrześcijańskiego dziedzictwa jest dumna. W jednej z sekwencji przywołane są z kolei słowa Alvisa Hermanisa z grudnia ubiegłego roku, który odmówił współpracy z hamburską Thalią ze względu na podejście dyrekcji do polityki imigracyjnej. Reżyser skrytykował całkowite otwarcie granic i postrzeganie 40 mln Polaków jako "neonazistów". Czy Frljić przywołuje te słowa z chęci ukazania odmiennego punktu widzenia czy w prześmiewczym charakterze? Wymowa przedstawienia wskazuje na tę drugą możliwość.

Bezpośrednim uderzeniem w Polaków ma być scena, w której Chrystus gwałci muzułmańską dziewczynę. Ma to być pewnie ilustracja jakże subtelnej metafory, jakoby Polacy "dymali" uchodźców. Zabawny jest fakt, że aktor grający Jezusa założył biało-czerwoną przepaskę na odwrót - ot, mała niekonsekwencja w kostiumie, ale można by się zastanowić co Frljić chce od biednej Indonezji. Wobec naszych rodaków zastosowany jest kolejny szablonowy chwyt retoryczny: jako Europejczycy jesteśmy odpowiedzialni za sytuację na Bliskim Wschodzie. Twórców nie interesuje, że nie mamy żadnych doświadczeń kolonialnych, a zachodnie mocarstwa potraktowały nas w ubiegłym wieku nie gorzej niż Irak czy Syrię. Ale kto by tam się takimi szczegółami przejmował. A już zupełnym absurdem jest sięganie po chrześcijańskie symbole w czasach, kiedy Europa ulega coraz bardziej zeświecczeniu.

Frljić korzysta z ogranych przez siebie chwytów. Prowokacyjne używanie flag pojawiło się już w "Przeklęty". Ostentacyjne życzenia zamachów przypominają słowa z zaprezentowanej na krakowskim Pop-upie "Nie-boskiej. Wyznania": "Życzę wam szariatu zamiast konkordatu. I żeby wszyscy wasi synowie byli obrzezani, a każdy pisarz był Grossem". Współczesny teatr takie prowokacje już zna - "nuda, zgaga, dewena", jak mawiali bohaterowie dramatu Gombrowicza. Wszystko to razem wzięte sprawia, że spektakl ten jest po prostu zwykłym gniotem. Słowo "kontrowersyjny" na pewno nie charakteryzuje już Frljića, bo nie ma tutaj niczego, co by jakiekolwiek konwenanse przełamywało. O tym, że ten "zaangażowany" teatr jest przede wszystkim nieskuteczny, świadczy kanonada braw na koniec spektaklu. Spraw bolesnych nie przyjmuje się aplauzem. I wcale nie wydaje się, żeby spektakl Frljića w jakikolwiek sposób przyczynił się do umiejętnej dyskusji ze współczesną prawicą. Wprost przeciwnie, ewentualny wybuch afery w mediach w związku z naruszaniem symboli narodowych tylko przydałby zwolenników narodowcom. Krytyczny potencjał "Naše..." wydaje się przede wszystkim przeciwskuteczny.

Bydgoskie widowisko skłania przede wszystkim do smutnej refleksji, że patrzenie z góry przez europejskie elity artystyczne może tylko pogłębić alienację między nimi, a resztą społeczeństwa. Czego mottem mogłyby być słowa piosenki Kaczmarskiego: "Bawcie się, pijcie, dzieci, jak się bawić i pić potraficie". I klaszczcie jak najgłośniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji