Artykuły

Na obraz i podobieństwo manekina

Opera według Schulza? Czy teatr muzyczny nie okaże się zbyt prymitywnym medium? Czy słowa włożone w usta śpiewaków nie będą zgrzytać jednoznacznością? Czy w ogóle jest możliwy operowy ekwiwa­lent tej fantastycznej flory obra­zów, tej kapryśnej zmienności rzeczy i postaci?

Sukces kameralnej opery Zbig­niewa Rudzińskiego pozwala uchylić te wątpliwości, a nawet - za jej autorem - uznać, że właśnie u Schulza jest coś, co usprawiedliwia adaptację lub wręcz uprawnia kompozytora do przekładu owej niezwykłej literatury na operę. Oniryczny świat symboli i obsesji, w któ­rym tracą swą niezawodność prawa logiki i przyrody, taki świat istotnie daje się śpiewać i grać, bowiem zgodny jest z naj­prawdziwszą maturą opery. Wszak jej właściwym celem nie jest opowiadanie realistycz­nych historii, lecz wyrażanie ogólnych prawd i idei poprzez symbol i mit. Tak sądzi kompo­zytor "Manekinów" (por. wywiad w operowym programie) - i nie tylko on.

W gęstwinie Schulzowskiej pro­zy Rudziński dokonał wyboru tematu z godną podkreślenia intuicją artystyczną, a jako własny librecista spisał się znacznie zręczniej, niż się zwy­kle zdarza kompozytorom w tej­że roli. Sięgnął po motyw "demiurgicznych manipulacji'' Ojca z materią, pragnącego "stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo maneki­na". Istotą egzystencji Schulzowskiego manekina jest trwa­nie w niezmiennym wyrazie, gest i grymas zastygły w roz­błysku chwili najważniejszej, określającej przedstawianą pos­tać. Oczywiste wnioski wynika­ją stąd dla kompozytora i dla realizatorów spektaklu. U Schulza, w "Manekinach" i w "Traktacie o manekinach" ("Sklepy cynamonowe"), demiurgiczny za­mysł jest zaledwie deklarowany

- u Rudzińskiego dochodzi do jego realizacji, co nie wydaje się bynajmniej sprzeczne z Schulzowską poetyką (w "Wiośnie" ożywa cały zastęp figur; wosko­wych). Na scenie obok żywych ludzi pojawiają się zatem "ma­nekiny", wywodzące się zarówno ze "Sklepów cynamonowych", jak i z "Sanatorium pod klepsydrą": figury z objazdowego c.k. pa­nopticum - "Draga, demoniczna i nieszczęśliwa królowa Serbii", "anarchista Luccheni, morderca cesarzowej Elżbiety"; Magda Wang, perwersyjna i fascynują­ca "kobieta z biczem" z gazeto­wych reklam, Edzio-kaleka "o głosie tubalnym i męskim, któ­rym czasem śpiewa arie opero­we" - postać z małomiastecz­kowego pejzażu.

Wykładom i demiurgicznym ek­sperymentom Ojca (Jakuba) asystują dziewczęta Polda i Pau­lina. Rudziński obdarzył je - jak się wydaje, wbrew Schul­zowi - kondycją pół-manekinów. Świat życiowego praktycyzmu reprezentuje piękna słu­żąca Adela, której pojawienie się studzi twórczy zapał Ja­kuba.

Nie miałem okazji widzieć pra­premierowej inscenizacji Ma­nekinów, jesienią ubiegłego roku w Operze Wrocławskiej. Spek­takl warszawski jest jednak po­noć w dużej mierze przeniesie­niem tamtego. Autorzy insceni­zacji ci sami - Janusz Wiś­niewski, Marek Grzesiński, Ire­na Biegańska. Kierownik mu­zyczny takoż: Robert Satanow­ski.

Szczęśliwy pomysł legł u założe­nia warszawskiej inscenizacji. Sala im. Młynarskiego, skądi­nąd wygodna, nie pomaga w uzyskaniu odpowiedniego dla "Manekinów" nastroju, wymaga za to zagospodarowania ogromnego otworu scenicznego. Umieszczo­no zatem publiczność i małą scenkę na owej wielkiej scenie zaś widownia Sali im. Młynar­skiego znalazła się za żelazną kurtyną. Postacie z Schulzowskiego snu jawią się wśród ścian ciasnego, zagraconego pu­dełka, wśród wielkich i ciężkich mebli. Oto pole działania Jaku­ba - kupca bławatnego o duszy demiurga. Niezwykle sugestyw­nym odtwórcą tej roli jest świet­ny wokalnie i aktorsko Jerzy Artysz. Role dziewcząt do szycia wykonywane sprechgesangiem i wymagające sporych talentów aktorskich, powierzono dwóm młodym chórzystkom, Jolancie Witkowskiej i Katarzynie Klejne, które nad podziw dobrze wywiązały się ze swego zadania. Pełną ciepła i gracji Adelą jest Ewa Gawrońska. Manekiny wyraźnie różnią się od rzeczywistych ludzi. Ich kon­dycja polega na nieustannym od­twarzaniu siebie, odtwarzana owego konstytuującego je mo­mentu. Nie bez kozery Rudziński zauważa w cytowanym już wywiadzie, że jego utwór opiera się "na zasobie naturalnych możliwości tkwiących w wykonaw­cy przyzwyczajonym do świata opery", bo zwłaszcza manekiny okazują się kapitalnie zarysowanymi postaciami: kaleki fanatyk śpiewu Edzio (Dariusz Walendowski), zastygła w bolesnym geście królowa Draga (wyśmienity pomysł inscenizacyjny: Irena Ślifarska śpiewa tę partię wysunięta na wózku z kulisy podparta żerdzią), bóstwo masochistów Magda Wang (Ewa Gawrońska). Anarchista Luccheni jest natomiast animowaną marionetą (głos Juliana Kowalczyka); w finałowej scenie prze epilogiem takie marionety przemieszane są w fantastyczny tumulcie z "żywymi" manekinami i ludźmi; to świetnie zakomponowane muzycznie i scenicznie pandemonium, obraz rozpętanych żywiołów demiurgii niższego stopnia, czyni mocno niesamowite wrażenie. Może tylko szkoda, że miast manekinów niemożliwych do zidentyfikowania, anonimowych potworków realizatorzy nie wprowadzili w tym miejscu postaci z kart prozy Schulza, jak na przykład długowłosa Anna Csillag z "Księgi" czy woskowy cesarz Maksymilian z "Wiosny".

Pora opowiedzieć o muzyce "Manekinów". Przede wszystkim zwraca ona uwagę swoją atrakcyjnością, nie ustępując pod tym względem inscenizacji. Maleńki zespół instrumentalny - kwar­tet smyczkowy, flet, klarnet i perkusja (2 wykonawców) - tworzy warstwę instrumentalną zadziwiająco barwną i nasyconą brzmieniem. "Atrakcyjność" je­dnak polega tu przede wszyst­kim na rozmaitości muzycznych idiomów, którymi przemawia kompozytor. Obok powtarzal­nych, wyraźnie zrytmizowanych struktur, jakie znamy z innych utworów Rudzińskiego, obok ty­powych "pasm" i "linii", krzewi się z "bezwstydną bujnością" (jakby powiedział Schulz) pas­tisz i cytat: c.k. muzyczki towa­rzyszą tańcowi dziewcząt z niezdarnie skleconą kukłą; tenor Edzio wyciąga wprawki wokalne i urywki arii operetkowych, nie­szczęśliwa królowa ma na­prawdę piękne arioso w mahlerowsko-ekspresjonistycznym guś­cie, a duetowi tych dwojga to­warzyszy cytat z "Verklarte Nacht". Bez wątpienia i muzyką, a może nią zwłaszcza, rządzi w tym utworze oniryczna estetyka, dramaturgia snu - tak jak rzecz się ma z prozą Schulza. Gdyby ktoś chciał zastanawiać się nad wiernością opery Ru­dzińskiego jej literackiemu pier­wowzorowi, musiałby tę zgod­ność uznać za decydującą. Czy muzyka Rudzińskiego, od­łączona od świetnej inscenizacji, wydałaby mi się równie atrak­cyjna? Chyba nie warto się nad tym zastanawiać. Zapamiętałem "Manekiny" jako spektakl, w któ­rym wszystkie elementy wiążą się w wyjątkowo jednolity amalgamat; spektakl, który, rzec można, nie daje szansy od­dzielnego ich postrzegania. A w teatrze operowym właśnie o to chodzi!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji